Выбрать главу

— Zniszcz to w cholerę.

— Robi się — odpowiedział Wielki K. Metal rozpalił się do białości, zrobił się jeszcze bielszy i zaczął parować. Zanim proces dobiegł końca, odwróciłam się i wyszłam z sali. Czułam na sobie spojrzenia, ale nikt się nie odezwał, nawet Hildy.

Trzymałam się całą drogę i aż do chwili, kiedy zatrzasnęły się za mną drzwi mieszkania. Tam osunęłam się na podłogę. Nie wiem, co się ze mną działo, ale miałam mokrą twarz i byłam słaba. Sherman zaniósł mnie do łóżka, przez chwilę mnie głaskał, a potem sobie poszedł. Ta pieprzona maszyna to najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałam.

Nikomu nigdy nie wspominałam o dziecku. Jeżeli wszechświat miałby się z tego powodu rozwalić, to niech się wali.

Wyciągnął mnie z tego Sherman.

To jedyna maszyna, z której mam jakiś pożytek. Kiedyś pogardzałam robotami takimi jak Sherman. Uważałam, że służą tylko do spełniania zachcianek rozpieszczonych damulek spośród tępaków. Mówiłam o nich per „to” i nazywałam je chodzącymi wibratorami.

Zmieniłam zdanie, kiedy dostałam Shermana. Jest zdecydowanie męskim robotem. Jedno spojrzenie między jego nogi rozprasza wszelkie co do tego wątpliwości.

Pozwolił mi się wypłakać. To jest słowo, którego szukałam. Zdarzało mi się płakać wcześniej, ale tylko z wściekłości. Zazwyczaj w pełni panuję nad sobą, chociaż łzy kapią mi po policzkach. Nigdy nie byłam taka bezradna. Nawet w dniu, kiedy ona umarła.

Jeżeli Sherman był zaskoczony, to niczym się nie zdradził. Głaskał mnie i tulił w ramionach. Nie mógł, rzecz jasna, zastąpić mi ciepła matki, którego nigdy nie zaznałam, i oboje o tym wiedzieliśmy, ale, do licha, prawie mu się to udawało. Nie potrafiłam już wyobrazić sobie prawdziwego, ludzkiego mężczyzny, bo nie byłam z żadnym od lat.

Pieszczoty Shermana stały się bardziej celowe. Nie sądziłam, że mam ochotę się pieprzyć, ale on wiedział lepiej. Czubki jego palców są wykrywaczami kłamstwa. Może czytać w moich uczuciach, jakby były wydrukowane alfabetem Braille’a na mojej skórze. Po chwili położył mnie na plecach i wszedł we mnie.

Zapadłam w stan półsnu. Pieprzył mnie przez trzy godziny, od późnego rana do wczesnego popołudnia. (Kochał się ze mną? Nie rozśmieszajcie mnie. Wiem, kiedy śmieszność przechodzi w psychozę. Zdaję sobie doskonale sprawę, że technicznie rzecz biorąc, tego popołudnia onanizowałam się najnowocześniejszą na świecie, elektroniczną, nadmuchiwaną gumową zabawką naturalnej wielkości.)

Ja miałam z tym niewiele wspólnego. Takie mam zasady wobec Shermana, Króla Lateksu. Ja sobie leżę, a on mnie gwałci.

A cóż więcej mogę, do cholery, zrobić? On nic nie czuje. Stanowi serię niezwykle skomplikowanych, zaprogramowanych odruchów. Odbiera moje odruchy i zawsze reaguje właściwie, we właściwym czasie. On jest maszyną. Równie dobrze mogłabym się starać zaspokoić nowy, ulepszony toster.

Sherman nie ma twarzy.

Jest kompetentnym terapeutą i powiedział mi wprost, co to oznacza w kategoriach psychologicznych. Kobiety bardzo często fantazjują, że są na okrągło i gruntownie zerżnięte przez kogoś obcego, bez twarzy. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak marzenie o gwałcie. Otóż zdecydowanie nie. Gwałt nie jest przeżyciem seksualnym dla kobiety i ma bardzo mało wspólnego z seksem dla mężczyzny.

Sherman nie pyta, czego chcę, nie pyta, czy chcę się pieprzyć, on wie. Po prostu mnie wtedy bierze.

A ja mam tak pełną kontrolę nad tym przeżyciem, że nie muszę mu nawet mówić, co ma robić. Każdy jego krok jest idealnie zestrojony z tym, co moje ciało chce, żeby zrobił.

Sherman jest całkiem niezłą namiastką idealnego kochanka.

Kiedy go dostałam, miał twarz. Nie mogłam tego wytrzymać. Sama wybieram, kiedy i gdzie chcę się oszukiwać, i kłamstwa, jakim była jego twarz (jestem prawdziwym mężczyzną z prawdziwymi uczuciami), nie chciałam słyszeć. Kazałam go więc przebudować, żeby miał głowę krągłą i gładką jak jajko. Podobnie jak reszta jego skóry w dotyku jest jak żywa. Tak jak i moja własna „skóra”.

Czasami Sherman przykleja sobie na głowie zdjęcia twarzy i dla zabawy zachowuje się jak jakaś sławna postać z przeszłości. Przedupczyłam w ten sposób parę podręczników historii.

Zboczenie? Może. Wszystko zależy od tego, w jakiej dzielnicy się mieszka. Nie powiem, że jest to równie dobre jak kochanie się z prawdziwym mężczyzną. Nie powiem też, że jest gorsze. Po prostu nie ma w tym czynnika emocjonalnego. Czasami go brakuje, wtedy przypominam sobie Lawrence’a, biorę Shermana do łóżka i wykorzystuję po kres jego możliwości. Z Shermanem jest o wiele bezpieczniej.

Moje powody takiego wyboru częściowo były oczywiste. Miałam dość okazji, żeby zostać zraniona, bez wdawania się w miłość.

Częściowo zaś były głęboko ukryte i dokopanie się do nich zajęło terapeucie Shermanowi wiele sesji. Bałam się prawdziwego penisa. Mógł mnie wpędzić w ciążę, a wtedy miałabym dziecko i znów mogłam zostać zraniona.

Częściowo były to kłamstwa. Te, którymi oszukiwałam samą siebie, i te, którymi oszukiwali mnie inni.

W naszej części lasu nie sposób było powiedzieć, czy ktoś, z kim się idzie do łóżka, ma autentyczne wyposażenie czy znakomitą imitację. Smutne, ale prawdziwe. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że jego kutas jest nie bardziej prawdziwy niż kutas Shermana. Ale równie dobrze mógł mieć genitalia, z którymi przyszedł na świat.

Cała idea skórokombinezonu polega na tym, że nie można stwierdzić różnicy. I na pewno nie można o to spytać.

A ja musiałam wiedzieć.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie chciałam prawdziwego samca. Chciałam protezy. Jest bezpieczniejsza. Jeżeli mam szukać mężczyzny, który faktycznie jest mężczyzną wyłącznie na poziomie genetycznym, to dlaczego nie wybrać Shermana.

Zimno, zimno.

Ja wiem, że to jest bardzo zimne. Ale nigdy nie obiecywałam, że to będzie ładne. Nikt mi nigdy nie obiecywał, że moje życie nie będzie paskudne, brutalne i bardzo krótkie, i nigdy nie oczekiwałam czegoś innego.

Bierze się, co dają, i w nogi.

Na przykład:

Kiedy Sherman doprowadził mnie do stanu, który uznał za najlepszy dla mnie tego popołudnia, przestał mnie pieprzyć. Przygotował lekki posiłek i przyniósł mi go do łóżka. Zdjęłam swój skó-rokombinezon i masował mnie, kiedy jadłam.

Rozmawialiśmy o tym i o owym. Masując mnie, sprawdzał, czy nie ujawniły się jakieś nowe schorzenia. Mniej więcej co dwa tygodnie coś znajduje. Tego dnia nic nie stwierdził.

Może sprawiam wrażenie, że w swojej prawdziwej postaci wyglądam jak coś, co wyciągnięto z kanałów po trzech tygodniach przebywania tamże.

Nie jest tak źle. Naprawdę. Nie roztaczam żadnych nieprzyjemnych woni. Skórę mam śmiertelnie bladą, ale nienaruszoną. Organy płciowe mam własne. Podejrzewam, że najłagodniejsze określenie mojej twarzy to wyniszczona, ale na razie lustra nie pękają na jej widok. Sztuczna noga nie jest skutkiem choroby, to był wypadek. Nie odczuwam jej braku. Proteza działa lepiej, a uczucie jest takie samo.

Najgorzej jest z rękami. Ręce i pozostała noga. Nazywa się to paratrąd. Nie jest zaraźliwe. Przechodzi z matki na córkę, zakodowane w genach. Pewnego dnia te ręce mi utną.

Straciłam wszystkie włosy w wieku dziewięciu lat. Właściwie ich nie pamiętam.

Wszystkie poważne problemy mieściły się w środku. Różne organy były w zaawansowanym stanie uszkodzenia. Niektóre zostały już zastąpione sztucznymi. Są takie, które potrafimy zastąpić sztucznymi organami tych samych rozmiarów. Inne wymagają maszynerii wypełniającej cały pokój.