Выбрать главу

— Spójrz na to — mówiłam z obrzydzeniem. Były niezmiennie zaciekawione, jaką to nową zbrodnię popełnili pasażerowie w ich królestwie. (Stewardesy odnoszą się do baranów prawie z taką samą pogardą jak ja.) Kiedy znalazła się w odpowiedniej pozycji, dostawała kopniaka w tyłek i zanim zdążyła złapać oddech, lądowała po drugiej stronie. Jej zastępczyni przybywała prawie równie szybko.

Kiedy uprzątnięto tace z kolacją, zaczęliśmy stary numer z przerzedzaniem pasażerów.

Jest wiele sposobów przechwytywania. Jeżeli to tylko możliwe, najpierw zaczynamy przerzedzać. Często pomagają nam w tym filmy. Gdy kabina jest zaciemniona, ludzie są mało spostrzegawczy. Można wziąć tego lub owego i na ogół nikt ich nie szuka. Kiedy została zastąpiona ostatnia stewardesa, jeden z członków zespołu zajął stanowisko przed toaletami w środkowej części samolotu. Jeśli sytuacja pozwala, pilnujemy, żeby pasażer, który chce się wysikać, zrobił to dopiero za pięćdziesiąt tysięcy lat.

Każda akcja jest jedyna w swoim rodzaju, każda stwarza inne problemy.

W tej czyściliśmy dwa wielkie odrzutowce jednocześnie. To dobrze (im więcej, tym lepiej) i źle, bo Brama może się pojawić w danej chwili tylko w jednym miejscu, a to oznacza, że musi być przenoszona z jednego samolotu do drugiego.

Oba loty były transkontynentalne. To może się wydawać plusem, ale zazwyczaj tak nie jest. Nie możemy wybierać ludzi w pierwszej godzinie lotu i pozwolić, żeby samolot leciał pusty przez pół kontynentu, licząc na to, że pilot ani razu nie wyjrzy z kabiny.

W tym przypadku Boeing zachował częściową zdolność do utrzymania się w powietrzu, co oznaczało, że prawdziwy pilot musiał pozostać w nim do końca. Zabranie go i zastąpienie kimś z naszych, nawet kamikadze, stwarzało zbyt duże ryzyko, że samolot spadnie w miejscu innym, niż to zostało zapisane w historii.

Z DC-10 mieliśmy dużo większą swobodę. Gdyby przyszło co do czego, moglibyśmy zwinąć pilotów i po prostu wykonywać instrukcje ośrodka kontroli ruchu lotniczego, bo to one miały spowodować tę katastrofę.

Przerzedzanie szło dobrze. Mieliśmy przed sobą jeszcze dwie godziny lotu, a przechwyciliśmy już czterdziestu czy pięćdziesięciu pasażerów Boeinga. Samolot wystartował mając prawie komplet.

Zdawałoby się, że ludzie powinni byli zauważyć puste fotele, ale faktem jest, że zawsze upływa dużo czasu, zanim się zorientują, co się dzieje. Częściowo wynika to z tego, że bardzo starannie dobieramy kandydatów do wyjęcia. Na przykład nigdy nie wzięlibyśmy dziecka bez matki, bo mamusia zaczęłaby szukać. Ale matka z płaczącym dzieckiem jest idealna. Sąsiedzi mogą na pewnym poziomie świadomości zauważyć, że płacz ustał, ale nigdy nie próbują dociekać dlaczego. Jest to dar losu, którego się nie kwestionuje.

W ten sam sposób wypatrywaliśmy osób najbardziej niezadowolonych z ciasnoty, na przykład kogoś siedzącego obok wysokiego sąsiada albo trzech nieznajomych mężczyzn siedzących obok siebie, zwłaszcza jeżeli usiłowali pracować. Kiedy gość w środku wstał, żeby się napić albo odwiedzić toaletę, było pewne, że nie wróci. W takim przypadku też nie słyszałam, żeby ktoś się poskarżył.

Jednak najważniejszym czynnikiem działającym na naszą korzyść była niewyobrażalna natura tego, co robiliśmy. Zdarzało mi się widzieć kogoś zaniepokojonego, gdy przechodziłam między pasażerami. Może zauważył, że po starcie wszystkie miejsca były zajęte, a teraz jest tyle wolnych. Coś tu nie gra. Ale logika jest po naszej stronie. Gość wie, że nikt nie wyszedł z samolotu na papierosa. Zatem logika podpowiada, że wszyscy znajdują się nadal na pokładzie, muszą więc przebywać w innej części samolotu. Nikt nie wykracza poza to rozumowanie, nawet kiedy wybierzemy połowę pasażerów.

Uznałam, że wszystko idzie gładko i warto rzucić okiem na ten drugi samolot, DC-10. I tak, kiedy pojawiła się Brama, przeszłam do przyszłości, przebrałam się w uniform United, podczas gdy sztab namierzał drugi samolot, i weszłam na pokład Lotu 35 United.

Jeszcze jedna dobra cecha wielkich odrzutowców: nikt nie zauważa nowego członka załogi.

Ponieważ tutaj akcja była mniej ryzykowna, zespół postępował jeszcze bardziej agresywnie. Pod różnymi pretekstami wzywali pasażerów do tylnej części samolotu, skąd już nie wracali. Oceniłam sytuację pozytywnie i dałam znak Ralphowi Bostonowi. Poszedł za mną do kuchni.

— Jak idzie? — spytałam.

— Łatwizna. Za kilka minut chcemy przejść do fazy końcowej.

— Jaki jest czas lokalny?

— Zostało nam dwadzieścia minut.

To potrafi zbić człowieka z tropu. Kiedy opuściłam Boeinga 747, miał przed sobą trzy godziny lotu, co oznaczało, że znajduje się gdzieś nad Środkowym Zachodem. Ten samolot leciał już nad Kalifornią, w dwie i pół godziny później. Można dostać bólu głowy.

Ale niby dlaczego nie działać w ten sposób? Po co na przykład mieliby tam w przyszłości czekać dwadzieścia cztery godziny, podczas gdy ja oglądam sobie program Carsona w nowojorskim motelu?

Rzecz jasna, nie czekali. Jak tylko Brama znikła z mojego pokoju w motelu, sztab przesunął ją do toalety Boeinga w dniu następnym. Z punktu widzenia Lawrence’a ja wyszłam, Sondergard wpadła, Brama błysnęła i pojawiła się pierwsza stewardesa, którą następnego dnia wepchnęłam do toalety.

Trzeba czasu, żeby do tego przywyknąć.

— Coś nie tak? — spytał Ralph.

W tej akcji nie udawał stewarda. Dzięki swojemu skórokombi-nezonowi stał się idealną kopią bardzo czarnej i bardzo kobiecej osoby, której pewnie nawet nie znał z nazwiska. Ralph jest drobnej budowy i pracuje w moim zespole od dawna. Od przeszło roku.

— Nie. Możemy zaczynać. Czy mam zostać tutaj, czy wracać do mtego samolotu?

— Lilly jest sama w pierwszej klasie. Mogłabyś jej tam pomóc.

Tak też zrobiłam. Formalnie, rzecz jasna, to ja dowodzę, ale Ralph dowodził na DC-10, a Cristabel na 747. Przy takim porwaniu jak to, pozwalam kierować akcją szefom poszczególnych podzespołów.

Operacja w pierwszej klasie przebiegała sprawnie. Używaliśmy standardowego zagrania „kawa czy herbata”, opierającego się na naszej szybkości i ich ociężałości. Pochyliłam się nad dwoma pierwszymi fotelami po lewej stronie.

— Czy jesteście państwo zadowoleni? — spytałam z szerokim uśmiechem.

Pop, pop. Dwa naciśnięcia spustu, tuż przy głowie, tak żeby reszta nic nie widziała. Następny rząd.

— Cześć. Jestem Louise. Przelećcie mnie.

Pop, pop.

Zbliżałyśmy się do końca kabiny, a nikt się nie zorientował. Wreszcie parę osób wstało i przyglądało się nam z zaciekawieniem. Spojrzałam na Lilly, ona kiwnęła głową i załatwiłyśmy resztę szybkim ogniem. Cała kabina pierwszej klasy była teraz pogrążona w spokojnym śnie, co oznaczało, że nikt tu nam nie pomoże ciągnąć nieprzytomnych do Bramy. Jest to absolutnie niesprawiedliwe, ale nie ma rady. Dodatkowy przywilej dla latających pierwszą klasą.

Pośpieszyłyśmy do turystycznej, która zawsze stwarza większe problemy. Tu nie zaczęto jeszcze układać pasażerów do snu. Ralph kontynuował numer z przerzedzaniem. Właśnie pochylił się nad mężczyzną siedzącym przy przejściu i spytał, czy nie zechciałby wyjść z nią (czyli z nim) na chwilę.

Facet wstał i plecy Ralpha wybuchły. Coś uderzyło mnie w prawe ramię. Obróciłam się na pięcie i przykucnęłam w pozycji strzeleckiej.

Dostrzegłam czerwień na swoich dłoniach i ramionach.

Pomyślałam: porywacz, ten facet jest porywaczem.

I jeszcze: dlaczego zwlekał tak długo?

I: porwania były rzadkością w latach osiemdziesiątych.