I: czy dostałam w ramię? Czy Ralph nie żyje?
I: ten skurwysyn to terrorysta!
Wydawało się, że to trwa wieczność.
W rzeczywistości pocisk trafił mnie w ramię, obróciłam się pod wpływem impetu, uniosłam lewą rękę, by nastawić przełącznik na „likwidację”, przykucnęłam, wycelowałam starannie i rozniosłam faceta na strzępy. Górna część jego tułowia z głową oderwały się od reszty ciała i spadły o sześć rzędów dalej w przejściu. Lewa ręka wylądowała komuś na kolanach, a prawa, wciąż ściskająca rewolwer po prostu spadła na podłogę.
Wiem, mogłam go tylko ogłuszyć.
Miał szczęście, że tego nie zrobiłam. Gdybym zabrała go żywego za Bramę, usmażyłabym jego jaja na śniadanie.
Nie warto opisywać piekła, jakie się rozpętało. A gdyby nawet było warto, miałabym z tym trudności. Długo siedziałam w przejściu, patrząc na krew.
Ekipa musiała ogłuszyć prawie wszystkich. Jedynym pocieszeniem była liczba pasażerów, których udało się przerzucić w fazie przerzedzania. Resztę musieliśmy wynieść na własnych grzbietach.
Kiedy Lilly wreszcie przy mnie przyklękła, myślała, że jest ze mną gorzej, niż było w rzeczywistości. Chyba się bała, że mogę się rozpaść pod dotknięciem.
— W większości to krew Ralpha — powiedziałam, choć wcale nie byłam tego pewna. — Dobrze się stało, że zatrzymałam pocisk. Mógłby przebić kadłub.
— Chyba można i tak na to spojrzeć. Musieliśmy zdjąć załogę kabiny pilota, Louise. Usłyszeli awanturę.
— Nie szkodzi. Akcja trwa. Przerzućmy ich.
Zaczęłam się podnosić. Raz, dwa i…
Nie tym razem.
— Nie możemy ich jeszcze przerzucać — powiedziała Lilly. Nie podobał mi się wyraz niepokoju na jej twarzy, kiedy próbowałam wstać. To nic, pokażę jej. — Składamy ich przy toalecie — mówiła Lilly. — Ale Brama jest teraz w Boeingu.
— Gdzie jest Ralph?
— Nie żyje.
— Nie zostawiaj go tutaj. Zabierz go z nami.
— Oczywiście. I tak bym musiała, składał się głównie z protez.
Udało mi się podnieść na nogi i tak było trochę lepiej. To nie musi być katastrofa, powtarzałam sobie. Jeden zabity, jedna ranna, nadal panujemy nad sytuacją. Ale zaczynałam dostrzegać złe strony opróżniania dwóch samolotów naraz. Lubię wiedzieć, że Brama jest i czeka w ciągu całej akcji.
My nie mogliśmy na to liczyć.
Najbardziej ograniczającym czynnikiem przy korzystaniu z Bramy jest prawo czasowe, które mówi, że może się ona otworzyć tylko raż w danym czasie. Raz i tylko raz.
Gdybyśmy wysłali Bramę do, powiedzmy, siódmego grudnia 1941 roku, od szóstej do dziewiątej na wyspę Oahu, moglibyśmy porwać większość załogi krążownika „Arizona”, ale wówczas te trzy godziny pozostałyby dla nas zamknięte na zawsze. Jeżeli coś ciekawego dzieje się podczas tych samych trzech godzin w Chinach albo w Amsterdamie, albo nawet na Marsie, trudno. Nie możemy nawet zobaczyć wydarzeń z tych godzin na monitorach czasu.
Powoduje to kolejny paradoks. Strumień czasu jest upstrzony białymi plamami. Większość jest wynikiem naszych akcji albo wypraw w czasie naszych poprzedników. Ale niektóre są wynikiem wypraw, które dopiero nastąpią. Innymi słowy, za kilka lat albo za kilka dni ktoś uzna, że warto i należy przenieść się w ten czas, do miejsca, które jest nam nie znane. A ponieważ się tam wyprawimy, ten odcinek czasu jest niedostępny dla naszych monitorów.
Zjawisko to jest znane jako „cenzura czasowa”. Nie mogliśmy spojrzeć wstecz, zobaczyć siebie i dowiedzieć się, co zrobimy. Wiedzieliśmy, że istnieje biała plama i że nikt jeszcze nie wyprawiał się w tamten czas, ale nie mogliśmy się dowiedzieć, dlaczego ktoś postanowi tam się wybrać.
Jeżeli uważacie, że coś z tego rozumiem, to mnie przeceniacie. Po prostu przestrzegam reguł, których mnie nauczono, i robię, co mogę.
Moja prawa ręka była bezużyteczna. Nie powiem, żeby mnie bardzo bolała. Nie zwracałam więc na nią uwagi i wyciągałam barany lewą ręką za włosy, sztuczka znana w naszym żargonie jako środek na ból głowy z epoki kamiennej.
Wreszcie Brama się pojawiła i przerzuciliśmy ich jak worki. Zajęło nam to góra trzy minuty. Jak tylko skończyliśmy, Brama ponownie zniknęła, prawie natychmiast pojawiła się z powrotem i zaczęły napływać pustaki. Nie więcej niż pięć procent miało twarze. DC-10 miał uderzyć z taką siłą o ziemię, że szkoda było naszego wysiłku. Wiele ciał przychodziło w workach, po prostu fragmenty nadpalonych ciał, które rozrzucaliśmy po samolocie. W pewnym momencie widocznie straciłam przytomność. Wiem tylko, że ktoś przepchnął mnie przez Bramę, ale tego nie pamiętałam. Siedziałam na podłodze i ludzie z zespołu medycznego chcieli ułożyć mnie na noszach, lecz im nie pozwalałam. Coś mnie niepokoiło.
— Kto ma broń Ralpha?! — wrzasnęłam.
Lilly spojrzała na mnie dziwnie i już miała wracać, ale przewrócili ją członkowie naszego zespołu, wbiegający przez Bramę.
— Myślałam, że ty masz — powiedziała.
— Nie mam.
— Szukacie Ralpha? — zapytał ktoś. — Ralph nie żyje.
— Gdzie jest jego paralizator?
Byłam już na nogach i biegłam do Bramy. Nie miałam pojęcia, ile czasu zostało po tamtej stronie do zderzenia, ale to się nie liczyło. Nawet gdyby chodziło o sekundy, musiałam wracać.
Rozległa się syrena ostrzegawcza. Spojrzałam w górę, zdawało mi się, że widzę Lawrence’a rozpaczliwie machającego rękami za szybą pomieszczenia sztabu. Odwróciłam się i coś krzyknęłam, ale Lilly już była za Bramą.
W każdym razie do połowy.
Zdarzyło się z nią coś niesamowitego. Pochylona do przodu, przeszła przez Bramę głową i ramionami, prawie do pasa.
Wtedy Brama się zamknęła.
Rozważaliśmy często, co może się zdarzyć w takim przypadku, ale nie wiedzieliśmy, bo nikt tego nie próbował. Teoria nie była jednoznaczna. Wydawało się pewne, że ciało znajdujące się w poło wie drogi nie zostanie po prostu przecięte na pól. Proces był znacznie bardziej skomplikowany. Człowiek przechodzący przez Bramę nigdy nie jest podzielony na dwa kawałki. Całość ciała jest zachowana w niewidocznym dla nas wymiarze.
Lilly nie została przecięta na pół. Znikła. A kiedy to się stało, budynek zatrząsł się jak od wybuchu. Rozdzwoniły się alarmy.
Podniesiono mnie z podłogi i położono na noszach. Widziałam miotających się gorączkowo gnomów w sztabie. Potem straciłam przytomność.
Poinformowano mnie o wszystkim, kiedy lekarze naprawili mi bark.
Wybuch, który słyszałam, byl wynikiem przeciążenia przez ciało Lilly systemu energetycznego zasilającego Bramę. Ze względu na niezbędne naprawy, Brama przez dwa dni będzie nieczynna.
Co stało się z Lilly?
Wolę o tym nie myśleć. Przechodząc przez Bramę, wkraczamy w strefę, która pod wieloma względami nie mieści się w ludzkim pojęciu, jednak pod innymi względami wpływa na ludzki umysł w sposób nieprzewidywalny. Niektórzy ludzie wychodzą z Bramy jako wyjące zwierzęta i tacy już zostają. Tracimy w ten sposób pięć procent baranów i pewną liczbę nowicjuszy z zespołów przechwy-tujących.
Lilly tam została. Na zawsze.
5. SŁYNNE OSTATNIE SŁOWA
Relacja Bida Smitha
Iwigdy nie doszedłem do tego, kto zorganizował tymczasową kostnicę. Briley by się brzydził, ale widocznie Rog Keane miał w zespole kogoś, kto już się tym kiedyś zajmował. Dość, że kiedy tam przyjechaliśmy, wszystko zostało już zorganizowane.
Osobiście uważam, że byłoby znacznie schludniej i milej, a także bardziej miłosiernie, gdyby wykopać wielki dół w miejscu, gdzie samolot spadł, zgarnąć tam wszystkich i postawić wielki kamień z nazwiskami ofiar. Ale wiem, że nikt na ten pomysł nie pójdzie. Rodzina zawsze chce mieć określone ciało w określonym grobie.