— Tylko na kilka okrążeń ekranu. Nie wiem… błąd transpondera, jednoczesne sygnały… diabli wiedzą. Cokolwiek się tam zdarzyło, komputer przez minutę pokazywał mi, że Pan Am to United, a United to Pan Am.
Spojrzał na mnie po raz pierwszy i w jego oczach zobaczyłem straszliwą pustkę.
— I… tak… co musiałem zrobić na podstawie wskazań komputera… — Głos wiązł mu w gardle. — Widzi pan, chciałem je od siebie oddalić, ale ponieważ na moim ekranie były zamienione miejscami, skończyło się tak, że kazałem im lecieć prosto na siebie.
Zapadła krótka cisza. Kilkoro moich ludzi miało sceptyczne miny… do diabła, może i ja w jakimś stopniu nie dowierzałem. Ale patrząc na chłopaka, trudno było posądzać go, że kłamie. Wciąż spokojnym głosem zakończył swoją opowieść.
— Kiedy komputer skorygował swój błąd, starczyło czasu tylko na uruchomienie alarmu. Spojrzałem i nie było już dwóch błysków, tylko jeden. I ten błysk znikł z ekranu.
6. JAK NIGDY NIE BYŁO
Relacja Louise Baltimore
Kiedy wreszcie wróciłam do domu, zajął się mną Sherman. O nic nie pytał i nic nie mówił. Sherman to bardzo ciche urządzenie. Sądzę, że jest to skutek jego prawie idealnej identyfikacji ze mną, prawie doskonałego odczytywania moich nastrojów i gruntownej wiedzy, jak je rozładowywać. Ktoś mógłby to nawet nazwać empatią, gdyby ten ktoś nie był taką cyniczną jędzą. I to też, oczywiście, odbierał.
— Rozmawiam z tobą, Louise, kiedy tego potrzebujesz — odezwał się. — A cynizm jest dla ciebie niezbędną, zapewne, zbroją.
Może powinnam teraz porozmawiać, pomyślałam, po godzinie moczenia się w gorącej wodzie, podczas gdy Sherman szorował i szorował krew, która zmyła się dawno temu, ale wciąż wymagała zmywania. Precz, przeklęta plamo!
— Może powinnaś porozmawiać — powiedział.
— Aha! Więc czytasz w myślach, ty chytry androidzie.
— Ja czytam ciała. Druk jest dużo wyraźniejszy. Ale znam twój sposób myślenia i twoje wykształcenie. Pomyślałaś teraz o Makbecie.
— O lady Makbet. Powiedz mi dlaczego.
— Sama wiesz, ale łatwiej by ci było usłyszeć to ode mnie.
— A więc nie pozwolę ci powiedzieć. Ja będę mówić, a ty szoruj, może uda ci się zmyć winę.
— Przesadzasz. Ale jeżeli chcesz nurzać się w tym jeszcze trochę, to kim ja jestem, żeby ci przeszkadzać? Zwykły chytry android.
— Nurzać się? Odgryź sobie język.
— Mówiłem o kąpieli.
Wiedziałam dobrze, o czym mówił, ale chciałam jeszcze rozmawiać.
— Chodzi o paralizator Ralpha. Ralph nie żyje, nie można więc mieć do niego pretensji. Do kogo więc? Lilly była druga po starszeństwie, ale gdzie jej szukać, żeby ją postawić przed sądem i rozstrzelać? Pozostaję ja. To ja kierowałam akcją i ja powinnam zabrać broń Ralpha. Dwa paralizatory zgubione w jednym dniu!
Sherman nadal mnie mył. Spojrzałam na jego nieobecną twarz, po raz pierwszy żałując, że nie mogę odczytać jej wyrazu.
— Honor wymaga popełnienia harakiri — powiedział. — Czy chcesz, żebym poszedł po nóż?
— Nie żartuj sobie.
— A co jeszcze mogę zrobić? Jeżeli upierasz się, że ktoś powinien zapłacić życiem za błąd, jaki wszyscy popełniliście w zamieszaniu, to logika wskazuje na ciebie.
— To samo powiedziałam ludziom.
— A co oni na to?
Nie odpowiedziałam. Sama nie wiedziałam, co o tym sądzić. Powiedzieli: „Dobrze, Louise, ale nas też trzeba rozstrzelać”. Twierdzili, co do jednego, że odpowiedzialność za pozostawiony paralizator rozkłada się równo na wszystkich. Wskazywali też, że zginęli już Ralph i Lilly, i zabicie wszystkich innych byłoby strasznym marnotrawstwem.
Nie miałam zdania, ale wiedziałam, że sama bym się chętnie obdarła ze skóry. Są jakieś przywileje dla szefów, do cholery.
— Czy nie za długo myjesz to jedno miejsce?
— Czyżbym odwracał twoją uwagę od ponurych myśli?
— Nie chcę tego. To nie jest odpowiednia chwila.
Jak zawsze nie miałam racji.
I w ten sposób wkroczył w moje życie William Archibald Smith, zwany Billem.
Nie w wannie, rzecz jasna, później, z powrotem przy Bramie, w pierwszych nerwowych dla nas wszystkich godzinach, podczas gdy technicy mierzyli puls strumienia czasu, szukając szkód.
Martin Coventry wyjaśnił to mnie i Lawrence’owi oraz moim najbliższym współpracownikom i kilku gnomom Lawrence’a. Zebrał nas wokół monitora czasu, który ustawił obok konsoli Law-rence’a, i zarysował sytuację.
Muszę przyznać, że lubiłam Coventry’ego. Chodził o własnych siłach i pracował, ale nie był łapiduchem. Zajmował się teorią czasu, co znaczy, że był jednym z może tuzina ludzi na tej planecie, którzy mogli powiedzieć, że rozumieją co nieco z przemieszczeń w czasie.
Przede wszystkim lubiłam go za jego skórokombinezon. Nie wiem, ile miał lat, ale niewiele ponad dwadzieścia. Szeptano o nim, że ma prawie wszystkie zmutowane choroby, jakie można mieć i zachować mózg, ale takie plotki krążą o wielu ludziach. Podejrzewam, że bliżej mu było do stanu gnoma niż mnie, chociaż ja byłam starsza. Mimo to zdecydował się na kombinezon, w którym wyglądał na mężczyznę po sześćdziesiątce.
Rzadko się to zdarza. Nawet ja uległam nakazowi mody naszych czasów, który mówi, że skoro masz kłamać na temat swojego wyglądu, to kłam na całego. Moja twarz mogłaby zdobić okładki czasopism, właściwie robiła to. Moje ciało zaś było marzeniem dorastających chłopców z dwudziestego wieku.
A tu tymczasem zjawia się Martin Coventry, pokazując światu oblicze, które mogłoby się podobać chyba tylko rodzonej matce, udając człowieka tak starego, jaki nie chodził po ziemi od tysięcy lat.
Ale nie mógł dokonać lepszego wyboru. Tępaki pewnie odwracają się z przerażeniem, ale Martin nie musi mieć z nimi więcej do czynienia niż ja. Wszyscy ludzie, z którymi pracuję, zajmują się wędrówkami w czasie. My wiemy, jak wygląda starość, i w głębi serca, podświadomie żywimy szacunek dla mądrości starszych. Coven-try znakomicie to wykorzystuje. Dzięki tej twarzy i postawie mógł robić nam wykład niczym stary profesor gromadce uczniów. Nie znam nikogo innego, komu bym się pozwoliła tak traktować.
— Rozpatrzmy sprawę pierwszego twonka — zaczął. — Paralizatora zgubionego w roku 1955 nad Arizoną.
W roku 1955 śledztwo w sprawie wypadków prowadził Federalny Zarząd Lotnictwa. Poza jego pracownikami na miejsce przybyli szeryfowie powiatów Coconino i Navajo ze stanu Arizona oraz powiatów Kane i San Juan ze stanu Utah. W ciągu od sześciu do dwunastu godzin zjechała się policja i ochotnicza straż pożarna z Red Lakę, Cow Springs, Tonolea, Desert View i kilku innych małych miejscowości w Arizonie, a także jednostki z Flagstaff. Zjawili się tam też strażnicy leśni z pobliskiego Parku Narodowego Wielki Kanion i myśleli, że są pierwsi, ale faktycznie miejsce wypadku obejrzeli już członkowie plemion Hopi i Navajo. Były to podbite grupy etniczne mieszkające na nieużytkach.
W ciągu kilku następnych dni ludzie z Federalnego Biura Śledczego — rodzaju policji państwowej, która rozporządzała wielkimi zasobami kartotek z odciskami palców — Towarzystwa Lotniczego Lockheed, Trans World Airlines i producenta silników Alli-son Corporation odwiedzili miejsce katastrofy. Wynajęto kilka firm przewozowych, które zabrały większe lub ważne dla śledztwa części samolotu, ale wiele drobniejszych szczątków pozostawiono na miejscu. Kilka miejscowych domów pogrzebowych zaangażowano do wywiezienia pozostałych po wypadku szczątków organicznych, które ostatecznie pochowano w piętnastu stanach i dwóch państwach obcych.