Nie można spotkać samego siebie. O ile wiemy, jest to absolutnie niezłomna zasada podróży w czasie. Rozciąga się ona także na widzenie siebie i dalej, na widzenie ciebie przez kogoś, kto mógłby ci opowiedzieć, co widział. W ten sposób Martin Coventry nie mógł zajrzeć do pokoju motelowego, w którym spędziłam noc, podobnie jak nikt inny z mojego czasu. Ten okres był dla nas zamknięty.
Co więcej, moja obecność w tym pokoju stworzyła strefę ocenzurowaną, obejmującą większość Wschodniego Wybrzeża. Mogliśmy nadal monitorować Kalifornię podczas tej nocy, ale na próżno próbowalibyśmy zobaczyć coś, co się wydarzyło w Baltimore.
Z tego samego powodu nie mogliśmy zbyt dokładnie obserwować Smitha po jego przybyciu do Kalifornii i rozpoczęciu śled ztwa. Na tym właśnie miała się opierać moja argumentacja wobec Rady. Oprócz okien absolutnej cenzury, wskazujących, kiedy Brama będzie użyta, było wiele miejsc objętych efektem bliskości.
To prawdopodobnie oznaczała, że ktoś z nas związany był z wydarzeniami w hangarze. Przynajmniej dla Coventry’ego i dla mnie znaczyło to, że ktoś z naszego czasu znajdzie się w 1983 roku, na skutek czego cenzura temporalna nie dopuszcza do nas wiadomości, które mogłyby się przydać w planowaniu tego, co chcemy zrobić, czyli co zrobiliśmy.
Jeżeli tego nie rozumiecie, weźcie pięćdziesiąt aspiryn i zadzwońcie do mnie jutro z rana.
— Rozumiem, że jesteś za wysłaniem kogoś w celu naprawienia sytuacji — uprzedzając mnie odezwał się Phoenix.
— Tak, z dwóch powodów. Jeżeli nie zrobimy nic, narastające skutki tego faktu będą posuwać się w górę czasu. Powiedziano mi, że tempo zbliżania się tej fali… jeden z inżynierów nazwał to „trzęsieniem czasu”… wynosi około dwustu lat na godzinę. Czy taka liczba ma jakiś sens? Ja…
— Znamy tę teorię — skarcił mnie Teheran. — Kiedy fala dotrze tutaj, gdzie było źródło zaburzenia, nastąpi korekta rzeczywistości, w górę i w dół strumienia czasu.
— I my wszyscy zostaniemy z niego usunięci — dokończyłam za niego. — My i wszystkie efekty naszej działalności. Sto tysięcy uratowanych ludzi pojawi się na powrót w spadających samolotach, na tonących statkach, w wybuchających fabrykach, na polach bitew i na dnie kopalń. Plan „Brama” przestanie istnieć. Nas to będzie mało obchodzić, bo nas też nie będzie. Nigdy się nie urodzimy.
— Są też inne teorie — odezwał się Bezimienny.
— Wiem o tym. Jednak w pięćsetletniej historii akcji ratunkowych nikt nie zaproponował, żeby się na którejś z nich oprzeć. Kilka godzin temu posłałam na śmierć dziewczynę, ponieważ wpojono mi przekonanie, że należy traktować tę teorię jako dowiedziony fakt. Czy to znaczy, że zmieniamy teraz teorię? — Potwierdź to, ty plugawa kreaturo, a odnajdę cię i wymyślę sposób, żeby ci zadać ból.
— Nie — odpowiedziało to coś. — Mów dalej. Wspomniałaś o drugim powodzie, dla którego należy podjąć to działanie.
— Lecz w mojej opinii — wtrącił Teheran — nasze działanie może wywołać taki sam kataklizm jak ten, którego chcemy uniknąć.
— W tej sprawie muszę się odwołać do waszego sądu — powiedziałam. — Sama podejrzewam, że coś takiego może się zdarzyć. Jednak drugi powód wiąże się z wiadomością z kapsuły czasu, którą przeczytałam dwa dni temu.
Nastało wśród nich poruszenie. Kto mówi, że my, wysoko rozwinięci ludzie przyszłości, nie jesteśmy przesądni? Wiadomość była napisana moją ręką. Znaczyło to, że napiszę ją, kiedy będę trochę starsza i, miejmy nadzieję, trochę mądrzejsza.
I równie cyniczna. „Nie wiem, czy ta misja jest sprawą życia i śmierci, ale tak im powiedz” — napiszę.
Nie było potrzeby dodawać „nie pokazuj nikomu tego listu”. Takie łgarstwo nigdy by nie zadziałało, gdyby ktoś oprócz mnie zobaczył wiadomość.
Powiedziałam więc:
— Otrzymałam wiadomość, że ta wyprawa ma decydujące znaczenie dla planu „Brama”. — Oparłam się wygodnie i czekałam.
Po dwudziestu minutach miałam w ręku niezbędne upoważnienie.
8. MOJE POTRÓJNE JA
W grę wchodziły cztery dni, od dziesiątego do trzynastego grudnia. W czasie tych czterech dni Brama została (czy też zostanie) użyta sześć razy.
Po raz pierwszy dziesiątego, kiedy wkroczyłam do nowojorskiego motelu.
Za drugim razem był to właściwie szereg starannie zaplanowanych wejść od popołudnia do wczesnych godzin nocnych jedenastego grudnia, podczas lotu obu samolotów. Oba te okresy były teraz dla nas zamknięte. Nie miało to znaczenia, gdyż dotyczyło czasu przed zgubieniem paralizatora.
Samoloty zderzyły się o dwudziestej pierwszej jedenaście czasu pacyficznego. Pierwsza biała plama czasowa po tej katastrofie występuje od ósmej do dziewiątej rano następnego dnia, czyli dwunastego grudnia. Postanowiliśmy nazwać to Oknem A, ponieważ był to pierwszy okres, do którego nie wysłaliśmy jeszcze Bramy, co znaczyło, że kiedyś wyślemy.
Drugie okno, które wykazując duży brak wyobraźni nazwaliśmy Oknem B, przypadało później tego samego dnia, od drugiej do czwartej po południu. Okno C było długie. Zaczynało się o dziewiątej wieczorem dwunastego i ciągnęło się do dziesiątej rano dnia następnego.
Okno D było oknem paradoksu. Zbiegało się z wizytą Smitha w hangarze nocą trzynastego.
Każde z tych okien miało swoje wady i zalety.
A znajdowało się w takiej odległości od paradoksu w głąb czasu, że Smith nie miał jeszcze szans, żeby coś zwęszyć. Zgodnie z naszymi badaniami w czasie Okna A prawie wszystkie szczątki obu samolotów znajdowały się w hangarze. Gdybyśmy wykorzystali to okno, próbowalibyśmy odnaleźć paralizator przed sortowaniem szczątków. Gdyby nam się udało, oznaczałoby to koniec kłopotów.
Okno B zapowiadało się najmniej obiecująco. W tym czasie prawdopodobnie odbywało się pierwsze przesłuchanie nagrania z kabiny załogi Boeinga 747. Uznałam, że wyprawię się tam, jeżeli i kiedy zawiedzie moja pierwsza opcja, gdyż B nadal oznaczało minimalną interwencję.
Co do Okna C…
Tylko ja’czytałam list z kapsuły czasu i już na tak wczesnym etapie przygotowań nabrałam lęku do C. Nie wiem dlaczego, ale czułam się okropnie na myśl o spędzeniu nocy w Oakland. „Powiedz mu o dziecku. To tylko pustak”.
Dziękuję, nie.
Coventry przekonywał do D. Brać byka za rogi, to było jego podejście. Zastanawiałam się, czy zaczął się widzieć w roli Larsa Łu-pacza Głów, już nie historyka, lecz człowieka czynu. I zastanawiałam się, czy myślałby tak samo, gdyby to on miał przejść w tamte czasy i stawić czoło groźbie paradoksu.
Jeszcze raz dziękuję.
Ja opowiedziałam się za A i opowiadając się twardo i często, postawiłam na swoim. Potem uznałam, że ekspedycja winna być jak najmniej liczna, to jest jednoosobowa. Coventry musiał przyznać mi rację. Kiedy manipulujesz przy strumieniu czasu, im delikatniej to robisz, tym lepiej.
A kiedy chcesz, żeby robota była wykonana należycie, możesz posłać tylko jedną osobę. Siebie.
Przy tempie dwustu lat na godzinę mieliśmy na rozwiązanie problemu nieco ponad osiem dni. Nie było to zbyt wiele. Z drugiej strony było tego tyle, że postanowiłam wykorzystać wszystkie dostępne mi środki. Dlatego zamiast przeskoczyć przez Bramę do ranka dwunastego grudnia i grzebać w odpadkach, postanowiłam się nieco podedukować.
Było to dziesięć godzin dobrze spędzonych.
Trzy cybernetyczne pamięci wszczepione w mój mózg zostały zapełnione danymi. Wielki K. wziął wszystko ze swojej pamięci na temat dwudziestego wieku do początku lat osiemdziesiątych i przekazał to moim mózgowym mikroprocesorom.