Czwartym człowiekiem w kabinie załogi był Wayne DeLisle. Figurował na liście jako obserwator, ale słuszniej byłoby go nazwać pasażerem na gapę. Był pilotem Pan Amu, który się zabrał na odchylane siedzenie w kabinie. Miał następnego dnia lecieć z San Francisco do Hongkongu. Znajdował się dość daleko od mikrofonu i nie było go słychać zbyt wyraźnie, ale mówił tak dużo, że wkrótce nie miałem kłopotów z odróżnieniem go od reszty.
Kłopoty zaczęły się w bardzo podobny sposób. Kapitan Crain usiłował protestować przeciwko poleceniu Janza, które wydało mu się bezsensowne, ale wiedziałem, że nie będzie się opierał długo. Musiał założyć, że kontroler naziemny, patrzący na swój ekran, zna sytuację dużo lepiej niż on, lecący w warstwie chmur i widzący tylko mgłę za szybą.
W kabinie załogi natychmiast ucichły pogwarki i zapanowała rzeczowa atmosfera.
— Ciekawe, o co mu chodzi — odezwał się Craig. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale umilkł w pół słowa. Zrobiło się głośno, kiedy samoloty się zderzyły.
Ktoś coś krzyknął, a potem zabrali się za pilotowanie uszkodzonego samolotu.
Słuchaliśmy, jak cała trójka wzięła się do roboty. Crain sprawdzał, co mu zostało, informując krok po kroku, co robi, i stopniowo głos mu się rozjaśniał. Samolot nadal spadał, ale Craig walczył, żeby podnieść nos, i sądził, że panuje nad maszyną wystarczająco, by wyrównać. Przyznawałem mu rację, ale jednocześnie wiedziałem coś, czego on nie wiedział, a mianowicie że nie ma steru kierunkowego i że tam w dole czeka na niego góra, której nie będzie mógł ominąć. Wtedy usłyszałem DeLisle’a.
— Cofnijcie kawałek — poprosiłem. — Co on powiedział?
— Coś jak „zobacz pasażerów” — ktoś zasugerował.
Taśma znów ruszyła, usłyszeliśmy Gila, jak mówi o działaniu steru. Pochyliłem się, żeby złapać następne zdanie DeLisle’a, kiedy ktoś odezwał się tuż nad moim uchem.
— Czy napije się pan kawy, panie Smith?
Znów nie dosłyszałem. Odwróciłem się wściekły, gotów krzyknąć, żeby zabrali stąd tę cholerę… i stwierdziłem, że mam przed sobą twarz stewardesy o urodzie gwiazdy filmowej, którą widziałem w hangarze. Miała przemiły uśmiech, niewinny jak u dziecka. Pomyślałem, że nie całkiem pasuje do kogoś, kto uciekł jak złodziej przy poprzednim spotkaniu, zaledwie kilka godzin wcześniej.
— Co pani tu…
— On powiedział: „Idę zobaczyć, co z pasażerami” — odezwał się Jerry z mojej drugiej strony. — Dlaczego miałby… Bili, ty mnie słuchasz?
Owszem, słuchałem, ale właściwie byłem bez reszty pochłonięty tą kobietą. Czułem się rozdzierany na pół. Spojrzałem na Jer-ry’ego, potem z powrotem na kobietę, która już odchodziła z tacą.
— Jak myślisz, dlaczego on to powiedział? — powtórzył Jerry. — Dlaczego zdecydował się wyjść z kabiny w takim momencie?
— Można by oczekiwać, że będzie się bał odpiąć pasy — dorzucił ktoś inny.
Skupiłem się znów na naszej pracy.
— Nie ma sensu zastanawiać się, dlaczego wyszedł — stwierdziłem. — Nie miał w kabinie żadnych obowiązków, nie możemy więc mieć do niego o to pretensji. Był tylko balastem, ale może pomyślał, że przyda się do pomocy stewardesom przy pasażerach.
— Dziwi mnie, że pomyślał o tym tak szybko — powiedział Craig.
— A ja nie — odezwała się Carole. — Pomyślcie tylko. Jako pilot jest w kabinie załogi bezużyteczny. Jego wyszkolenie każe mu coś robić, ale to jest zadanie pilota. Nauczono go, że ma ratować pasażerów, wychodzi więc z kabiny załogi, gdzie nie może w niczym pomóc, i idzie do pasażerów, gdzie może się przydać.
Kiwnąłem głową. To było logiczne. Tom też się zgadzał.
— Sprawa wyjaśniona — powiedziałem. — Ale formalnie biorąc on nie był członkiem załogi i powinien czekać na polecenia, a nie działać z własnej inicjatywy. Powinien czekać na rozkazy Craina.
— Crain był zbyt zajęty, żeby się tym zajmować.
Wałkowano to jeszcze przez chwilę, póki nie zakończyłem sprawy.
— Posłuchajmy dalej.
Ten odcinek był nieco dłuższy i w pewien sposób gorszy. Czuło się, że Gil naprawdę uważa, że ma szansę. Czytał wskazania wyso-kościomierza, które wyglądały lepiej. Kąt natarcia się poprawiał. Drugi pilot wypytywał się przez radio o miejsca, w których mogliby awaryjnie lądować, zastanawiając się, czy mogliby dociągnąć do płycizn zatoki lub rzeki Sacramento. Mówili o polach i bocznych drogach… i nagle rozkrzyczał się alarm ostrzegawczy o zderzeniu z ziemią. I to była góra.
Trudno byłoby ją wyminąć nawet mając ster. Próbował wszystkiego, co miał, wszystkich powierzchni sterowych, spojlerów, lotek, klap, sterów poziomych, żeby zmusić swoją wielką bestię do skrętu. Rozmowy w kabinie stały się jeszcze szybsze, ale były wciąż uporządkowane, załoga pracowała.
Crain postanowił poderwać nos do góry, opuścić klapy, zahamować silnikami i spróbować opaść na zbocze góry jak naleśnik. Nie miał już wtedy dobrego wyjścia i myślał widocznie w kategoriach minimalizowania siły uderzenia.
I wtedy usłyszeliśmy najdziwniejszy dźwięk. Ktoś w kabinie załogi krzyczał. Był to raczej na pewno głos mężczyzny. A krzyk był histeryczny.
Słowa sypały się prawie za szybko, żeby je można zrozumieć. Siedziałem na skraju krzesła, zaciskając powieki w wysiłku, by dosłyszeć, co ten ktoś wykrzykuje. Zidentyfikowałem już głos — krzyczał DeLisle.
Ale dlaczego? I co on mówił?
W tym momencie taśma zatrzymała się gwałtownie i coś ciężkiego uderzyło mnie z boku. Podskoczyłem, otworzyłem oczy i spojrzałem na swoje kolana. Leżał tam przewrócony styropianowy kubek, a ciepły brązowy płyn wsiąkał w moje spodnie.
— Tak mi przykro, o mój Boże! Pomogę panu. Jestem taka niezgrabna, nic dziwnego, że nie przyjęto mnie na stewardesę.
Biadoliła tak przez jakiś czas, kucając i usiłując wytrzeć mi spodnie małą papierową serwetką.
Przez chwilę byłem całkowicie zdezorientowany, zostałem wyrwany z pełnej koncentracji na tych nieboszczykach w samolocie, a tu nagle spadło na mnie to. Dosłownie. Kucała obok, miała dziwny wyraz twarzy i gładziła mnie po udach mokrą chusteczką. Nie mogłem od niej oderwać oczu.
— Nic się nie stało — ocknąłem się wreszcie. — Wypadki się zdarzają.
— Ale dlaczego zawsze mnie? — powiedziała żałośnie.
Był to rzeczywiście nie lada wypadek.
Potknęła się o przewód elektryczny na podłodze, co wyłączyło magnetofon. Jej taca z kawą poleciała w jedną stronę, a ona, z kubkiem w ręku, w drugą. Ona wylądowała na podłodze obok mnie, a kawa z tacy zalała magnetofon.
Przystąpiłem do oceny strat.
— Potrzebny mi będzie nowy odtwarzacz — rzekł operator. — Cholerna głupia baba. To jest urządzenie za pięć tysięcy dolarów, a kawa…
— A co z taśmą? — Sama myśl mnie zmroziła. Miałem szczęście, że to była tylko kopia. Nikt w Komisji nie byłby zachwycony, gdyby taśma, która przetrwała katastrofę lotniczą, została zniszczona rozlaną kawą.
— Powinna być w porządku. Przewinę ją i wysuszę ręcznie. — Spojrzał na zegarek. — Dajcie mi pół godziny.
Kiwnąłem głową i odwróciłem się, żeby poszukać dziewczyny, ale nigdzie jej nie było.
10. CZŁOWIEK, KTÓRY PRZYSZEDŁ ZA WCZEŚNIE
Relacja Louise Baltimore
Zrozumiałam, co musiała czuć Rada. Powiedziałam tym dziewięciu żałosnym geniuszom, że moja misja jest niezbędna dla powodzenia planu „Brama”, i oni to kupili. Teraz Sherman robił to samo ze mną. Podejrzewałam, że jego autorytet jest równie wątpliwy jak wcześniej mój, ale nie śmiałam tego powiedzieć, a poza tym… mógł mieć rację. Czułam zabobonny lęk przed sprzeciwieniem się poleceniu z przyszłości.