— Ma oczy zamknięte czy otwarte? — spytałam.
— Otwarte — odpowiedział Tony. — Jestem pewien, że mnie widział.
— Jak myślicie, co tu się działo?
Przyjrzeliśmy się wszyscy temu krajobrazowi po katastrofie i wkrótce odtworzyliśmy scenariusz wydarzeń.
Smith leżał na plecach. Jedną nogę, lekko zgiętą, miał podwiniętą pod drugą. Ta noga spod spodu na pewno zdrętwiała i będzie go piekielnie boleć przy najmniejszym ruchu. Paralizator znajdował się w odległości kilku stóp od wyciągniętej lewej ręki, a o kilka cali od prawej dłoni leżał otwarty szwajcarski scyzoryk.
Minoru złożył to wszystko do kupy.
— Przyszedł tu przed nami. Znalazł paralizator. Na monitorach widzieliśmy promieniujące z niego czerwone światło. On pewnie też to zobaczył. Wyjął scyzoryk, zaczął majstrować przy broni i spowodował gdzieś zwarcie.
— Była tak uszkodzona, że promień nie mógł się skoncentrować.
— Miał szczęście, że była nastawiona na obezwładnianie. W przeciwnym razie patrzylibyśmy teraz na nieboszczyka.
— Nie chcę słuchać o tym, co mogło się zdarzyć — powiedziałam. — Smith mógł przyjść tutaj o właściwej porze, to znaczy o jedenastej trzydzieści. Co on tu, do cholery, robi? Skąd wziął się w hangarze przed nami?
— Będziemy musieli się tym zająć po powrocie.
— Co robimy? Bierzemy paralizator?
Zastanowiłam się nad tym. Wiedziałam, że szkoda już została wyrządzona, ale przyszliśmy tu po broń. Leżała przed nami, więc ją zgarniemy. Otworzyłam paralizator i potwierdziłam, że bateria była całkowicie wyładowana. Dlatego nie rejestrowały broni nasze wykrywacze.
— Bierzemy. — Spojrzałam na zegarek. — Cholera. Siedzimy tutaj piętnaście minut i tylko gadamy. Brama pojawi się za dwadzieścia minut. Wynośmy się stąd w diabły.
— On się strasznie poci.
Przejechałam po nim światłem latarki. Tony miał rację. Jeszcze trochę i pan Smith będzie leżał w kałuży. Spróbowałam wyobrazić sobie, jak to wszystko wygląda z jego strony. Mogliśmy mu co najwyżej kilka razy mignąć przed oczami, ale to wystarczyło, żeby go śmiertelnie wystraszyć. Pewnie też usłyszał kilka zdań. Nie wiedziałam dokładnie, co takiego mógł podsłuchać.
Niezależnie od wszystkiego, wyglądaliśmy przecież bardzo groźnie.
I co mogłam na to poradzić? Nic. Dałam znak ludziom, żeby się wycofali w stronę północno-zachodniego rogu hangaru.
Sama też poszłam za nimi jakieś dwadzieścia metrów.
I nagle stwierdziłam, że stoję. Nie pamiętam, żebym się zatrzymywała. Było tak, jakby nagle zgęstniałe powietrze mnie powstrzymało. Chciałam iść, ale nie mogłam. Zawróciłam i pobiegłam do Smitha.
Leżał jak przedtem. Uklękłam i nachyliłam się nad nim tak, żeby mnie widział. Przypomniałam sobie, że jestem umazana na czarno: na pewno nie rozpozna mnie po jednym krótkim spotkaniu dwa dni temu.
— Smith — powiedziałam. — Nie znasz mnie. Nie mogę ci powiedzieć, kim jestem. Nic ci nie będzie, jesteś tylko chwilowo obezwładniony. Majstrowałeś przy czymś, czego… — Zamknij się, Louise, powiedziałam do siebie. Za dużo gadasz. Tylko gdzie była granica i dlaczego w ogóle do niego gadam?
Teraz pociłam się tak samo jak on.
— Chciałam… Smith, narażasz coś większego, niż możesz sobie wyobrazić. Zapomnij, co widziałeś.
Jezu. Jak on mógłby zapomnieć? Czy ja bym zapomniała? A wy?
— Jeżeli nie przestaniesz się w to mieszać, nastąpi paradoks.
Nagle zrobiło mi się zimno. Wiedziałam, co on myśli.
— Nie, nie. Nie zrobiliśmy tego. Myślisz, że to my spowodowaliśmy katastrofę tych samolotów, ale to nieprawda, one miały…
Cholera! Już powiedziałam za dużo. Wydało mi się, że jeden kącik jego ust drgnął, lecz mogło mi się tylko zdawać. Pewne było tylko powolne falowanie jego piersi i strumienie potu.
Wszystko, czego dotknęłam, zamieniało się ostatnio w gówno. Wierzcie albo nie, ale jeszcze niedawno byłam niezawodnym agentem.
Odwróciłam się od Smitha i pośpieszyłam w ślad za swoim zespołem.
Brama pojawiła się zgodnie z planem i przeszliśmy przez nią we czworo.
Nie obyło się bez wzajemnych zarzutów. Zmarnowałam sporo czasu wrzeszcząc na Lawrence’a i Martina za cudowną siłę ich prognoz. Pamiętam, jak mówiłam, że potrafiłabym to zrobić lepiej za pomocą fusów i kryształowej kuli. Uważałam, że mam prawo tak mówić, bo tym razem ja nic nie spieprzyłam. Powiedziano nam, że Smith nie pokaże się przed jedenastą trzydzieści. Nie wspomniałam o moim krótkim monologu do Smitha i nikt z mojego zespołu nie poruszył tego tematu. Nie wiedzieli, co do niego mówiłam, ale trudno było nie zauważyć, że zawróciłam i coś powiedziałam.
W niczym mi to nie pomogło, chyba że niegodne uczucie ulgi można uznać za coś pozytywnego. Wiedziałam równie dobrze jak oni, że odczyty dokonane przed naszym wyruszeniem zostały unieważnione przez zaburzenia w strumieniu czasu. Wszyscy powinniśmy zdać sobie sprawę, że nie możemy polegać na danych z monitorów czasu.
Poza tym znów nastąpiły zmiany podczas mojej krótkiej nieobecności.
Skoro tylko mój zespół przekroczył Bramę, wiele spraw nagle się wyjaśniło i cenzura w monitorach zelżała. Nagle operatorzy mogli oglądać sceny do tego czasu niewidoczne. Zobaczyli, że Smith wszedł do hangaru o dziesiątej trzydzieści. Widzieli nawet, jak znajduje paralizator, bierze go do ręki i zaczyna przy nim głupio majstrować. Wszystko odbyło się mniej więcej tak, jak przedstawił Minoru. Rzecz jasna, zobaczyli to, kiedy już było za późno, żeby nas odwołać.
Martin wychodził ze skóry, żeby zrozumieć, dlaczego ustępuje cenzura temporalna. Ja na pewno nie mogłam nic pomóc, nigdy nie zajmowałam się teorią-. Moim zdaniem, po prostu Bóg robił nam kawały. Wolna wola, też mi coś!
Inna wielka zmiana dotyczyła Shermana. Jego usta były teraz znacznie bardziej realistyczne. Dodał też nos do swojej nowej twarzy. Nadal nie mógłby uchodzić za człowieka, nawet w bezksiężycową noc, ale przynajmniej stał się interesującym humanoidem.
Przyglądałam się jego ustom. W końcu przekonałam sama siebie, że nie ma najmniejszego podobieństwa. Tylko bardzo przestraszony, opanowany manią i poczuciem winy, wykończony emocjonalnie żywy trup mógł się doszukać na tej plastykowej twarzy krzywego uśmiechu.
Byłam jedyną osobą, która chciała brać pod uwagę Okno B. Nadal nie zdradziłam się przed nikim, że wykluczam Okno C, co utrudniało obronę mojego stanowiska. Wszyscy czekali na zdanie Shermana, ale on milczał.
Wtedy usłyszeliśmy, że jestem znów wezwana do Rady. Decyzja została odroczona. Martin i Lawrence przyznali, że są z tego zadowoleni, bo chcieli jeszcze sprawdzić swoją aparaturę temporal-ną. Zadanie polegało na stworzeniu statystycznego wszechświata, mającego pewne cechy zbieżne z wszechświatem „realnym”, cokolwiek to w tym momencie znaczyło. Kiedy teraz zaglądali w przeszłość, nie wiedzieli, czy patrzą na rzeczywistość, czy na prawdopodobieństwo, ale mieli nadzieję, że przynajmniej uda im się wyrazić proporcje w procentach. Pomyślałam, że to by się przydało, zwłaszcza jeżeli mają jeszcze raz wysłać w przeszłość mnie. Na razie mieliśmy ćwierćmilowy błąd w jednym wymiarze przestrzennym i jednogodzinny błąd w wymiarze czasowym. Martin powiedział mi kiedyś, że działanie Bramy wiąże się z dwunastoma wymiarami. Nie chciałabym chybić w żadnym z pozostałych dziesięciu.
Dwukrotnie składałam rezygnację i zdaje się, że za drugim razem Rada omal jej nie przyjęła. Powiedziałam jeszcze raz, że ta misja ma decydujące znaczenie dla powodzenia planu „Brama”, ale podejrzewam, że robiło to na nich coraz mniejsze wrażenie.