Выбрать главу

Nie było, natomiast wstał dystyngowany siwy dżentelmen, tęga-wy i nieco staroświecko odziany. Włosy miał rozwichrzone, ale poza tym był wzorem schludności, czym wyróżniał się spośród audytorium.

— Panie Smith, jestem Arnold Mayer. Moje pytanie nie ma nic wspólnego z przeciążonymi komputerami ani z nieuważnymi kontrolerami ruchu lotniczego.

— Co za ulga.

— Wątpię. Chciałbym wiedzieć, z jakimi niezwykłymi faktami zetknęliście się w trakcie śledztwa.

— Jest to najbardziej ogólnikowe pytanie, jakie mi kiedykolwiek zadano, panie Mayer.

Starszy pan przesłał mi kwaśny uśmiech i usiadł. Uznałem, że było to ostatnie pytanie, i pomyślałem, że mógłbym zakończyć czymś, co postawiłoby mnie w nieco sympatyczniejszym świetle.

— Czy zechciałby pan uściślić? — zwróciłem się do niego.

Wzruszył ramionami.

— Gdybym wiedział, jak opisać te fakty, przestałyby być niezwykłe. Czy znaleźliście na miejscu katastrofy jakiś niezwykły przedmiot? Czy miały miejsce jakieś niewyjaśnione zjawiska? Czy istnieją jakieś poszlaki, że katastrofa mogła mieć mniej oczywistą przyczynę niż przeciążenie komputera?

— Nie opowiadając się w żaden sposób za hipotezą przeciążenia komputera, mogę powiedzieć, że nie, jak dotychczas nie mieliśmy do czynienia z niczym zagadkowym. — Tak jest, łżyj w żywe oczy, ty urzędniku państwowy. — Oczywiście, każda katastrofa jest jedyna w swoim rodzaju…

— …ale mają też cechy wspólne. Z pewnością nieraz natykacie się na coś niespodziewanego. Słyszałem, że na przykład zaskoczyło was nagranie z kabiny załogi.

Zatem był przeciek. Nie mogę powiedzieć, że mnie to zdziwiło. Zawsze coś wycieknie. Lecz jakim cudem przeciek dotarł do tego starszego pana, zamiast do CBS albo do tygodnika „Time”?

— Nie mogę się wypowiadać na ten temat, póki zapis rozmów nie zostanie opracowany i przeanalizowany. Skoro wie pan tak dużo na temat naszej pracy, to wie pan także, iż zajmie to około dwóch tygodni. Wtedy istotne fragmenty zostaną udostępnione i będzie pan mógł ich sam posłuchać.

Poderwał się znów, tak szybko, że nie zdążyłem ogłosić końca konferencji.

— Dobrze, ale czy jest jeszcze coś dziwnego? Coś, co samo przez się może się wydawać nieistotne. Jakieś niezgodności w kolejności wydarzeń. Jakiś tajemniczy przedmiot wśród szczątków. Szczególnie wszystko, co dotyczy czasu.

Znów pomyślałem o zegarkach, ale moją uwagę odwrócił czyjś atak kaszlu w końcu sali. Kasłała kobieta odwrócona do mnie plecami i zgięta wpół. Ktoś ją podtrzymywał z troską, jakby się bał, że może się zadławić na śmierć. Dawała mu ręką znaki, żeby ją zostawił w spokoju.

— Nadal nie wiem, do czego pan zmierza — odpowiedziałem Mayerowi.

— Gdybym powiedział coś więcej, wyszedłbym na głupka. Po prostu szukam rzeczy niewyjaśnionych. Zazwyczaj je znajduję.

— Tutaj nic pan nie znajdzie. Za kilka dni albo tygodni będę panu mógł dokładnie przedstawić, co zdarzyło się zeszłej nocy. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jest…

Kobieta w tyle sali wyprostowała się wreszcie. To była ona. Ta, która nie chciała mi dać kawy w hangarze, a przed paroma godzinami poczęstowała mnie nią aż zbyt szczodrze. Teraz zmierzała do wyjścia.

— W mojej pracy nie ma żadnych tajemnic, panie Mayer. I na tym, panie i panowie, kończymy konferencję prasową.

Zszedłem z podwyższenia i ruszyłem do wyjścia.

Na korytarzu jej nie było. Poszedłem kawałek i wyjrzałem za róg. Zobaczyłem plecy kilku dziennikarzy, ale jej nie dostrzegłem. Korytarz kończył się drzwiami do ogólnie dostępnej części terminalu. Szukanie jej tam nie miało sensu.

— Dokąd się tak śpieszysz?

Obejrzałem się. To był Tom, który wyglądał na równie zmęczonego jak ja. Staliśmy pod ścianą na korytarzu, przepuszczając ostatnich dziennikarzy, a wśród nich i Mayera, który chyba do mnie mrugnął.

— Znów ją widziałem. Myślałem, że tu gdzieś będzie.

— Kto? A, twoja tajemnicza kobieta. Uważasz, że wylanie kawy na spodnie to dobry początek znajomości?

— Nie wiem, ale chciałem z nią porozmawiać.

— Jasne. — Pokręcił głową z podziwem. — Jak ty to robisz? Ja ledwo żyję, a ty uganiasz się za kobietami.

— To nie to. Ja tylko… — Nagle uświadomiłem sobie, że nie wiem, dlaczego chciałem z nią rozmawiać. Ale wiedziałem, że tego chcę. Pomyślałem, że zadzwonię do United i spróbuję ją odszukać, ale postanowiłem odłożyć to do jutra.

— Na dzisiaj koniec, wodzu? — spytał Tom.

Spojrzałem na zegarek.

— Jasne. Czy nocna zmiana dostała instrukcje?

— Dostała. Chcesz coś zjeść?

— Nie, dziękuję. Udam się wprost do motelu, o którym coś słyszałem jakieś siedem czy osiem dni temu. Sprawdzę, czy uda mi się dowlec do łóżka.

— Dwa do jednego, że nie będziesz spał sam.

13. ZAGRAJ TO JESZCZE RAZ

liie ma nic bardziej przygnębiającego niż samotność w tłumie, kiedy grają kolędy. Wlokłem się przez dworzec lotniczy, czując się, jakbym miał z dziewięćdziesiąt lat. Było wpół do dziesiątej. Czas na trzy albo cztery drinki w motelowym barze i do łóżka.

Nie oceniałem swoich szans tak wysoko jak Tom. Nawet gdyby miał rację, w moim obecnym stanie nie bardzo bym wiedział, co zrobić ze swoim szczęściem. Jedno tylko mnie w Tomie denerwuje — jego przekonanie o moim szaleńczym kawalerskim życiu.

Gdzie? W Kensington w stanie Maryland?

Nie mówię, że nie myślałem o wynajęciu mieszkania w mieście. Waszyngton zawsze słynął z obfitości pięknych i młodych sekretarek. Wiele z nich gotowych jest pójść do łóżka za parę drinków i pokręcenie się po parkiecie. A potem rano wstaną, pocałują cię w policzek i nigdy już ich nie zobaczysz. Szybko, łatwo, przyjemnie i żadnych zobowiązań. Wiem, o czym mówię, sam parę razy próbowałem zaraz po rozwodzie.

Była to dobra, sportowa rozrywka w nocy, ale następnego dnia zawsze czułem się podle. Chciałem poznać dziewczynę, chciałem, żeby użyć zdewaluowanego słowa, jakiejś więzi. Nie upierałem się przy małżeństwie, nie byłem aż tak niemodny, ale uważałem, że powinniśmy się poznać.

Moja żona uśmiałaby się z tego.

Odwiedzałem pewien salon masażu, nie częściej niż raz na dwa, trzy tygodnie. Moje potrzeby seksualne nie były już takie jak kiedyś. Odpowiadała mi tam rzeczowa atmosfera: załatwiało się sprawę szybko i skutecznie, a chociaż po wyjściu nie czułem się najlepiej, to jednak lepiej niż po tych jednonocnych randkach.

Tyle o szalonym i wolnym życiu kawalerskim, o którym szczęśliwie żonaty Tom Stanley myślał z zazdrością. Taki los przypadł beztroskiemu ujeżdżaczowi odrzutowców, zbyt młodemu na wojnę koreańską i zdemobilizowanemu przed Wietnamem, który miał w sobie sporo ikry. Teraz sam nie bardzo wiedział, jak wylądował za biurkiem. A jak się chciał rozerwać, upijał się i szedł na kurwy.

W takim stanie umysłu nie bardzo dbałem o to, dokąd idę. Patrząc pod nogi wszedłem na schody ruchome i obok mnie znalazła się para płytkich brązowych pantofelków. Podniosłem wzrok po nylonach i spódniczce, szybko przeskoczyłem na twarz.

— Coś często na siebie wpadamy, prawda? — uśmiechnęła się do mnie.

Ciągle jeszcze gapiłem się w milczeniu, kiedy poczułem wstrząs. Jedną ręką trzymałem się gumowej poręczy, drugą złapałem ją za ramię. Trzęsienie ziemi, przemknęło mi przez myśl, potem rozejrzałem się i zrozumiałem, że zatrzymały się schody ruchome.