Alkohol niczego nie zepsuł. Zanim podano kolację, każde z nas wypiło sporo. Poczułem się rozluźniony i beztroski jak rzadko. Człowiek doznaje cudownego uczucia ulgi, kiedy rozmawia o sprawach, które długo w sobie dusił.
Kiedy jednak podano jedzenie, uspokoiłem się wystarczająco, by sobie uświadomić, że trudno nazwać to rozmową. Udział Louise sprowadzał się do słuchania i paru słów życzliwej zachęty.
— A pani lubi swoją pracę? — spytałem, na co ona się roześmiała. Nasze oczy spotkały się przez chwilę i nie dostrzegłem w jej wzroku krytyki. — Przepraszam, że tak się rozgadałem.
— Niech pan da spokój i je kolację. Chętnie posłucham. Powiedziałam już, że wygląda pan na kogoś, kto potrzebuje przyjaciela.
— Powiedziała pani to samo o sobie, a ja nie okazałem się jak dotychczas dobrym przyjacielem.
— Pan bardziej musiał się wygadać niż ja. Pochlebia mi, że wybrał pan do zwierzeń właśnie mnie. Widocznie mam przyjazną twarz albo coś.
— Albo coś.
Prawie już zapomniałem, jak to jest, kiedy człowiekowi jest po prostu dobrze, i byłem jej za to wdzięczny. Poprosiłem, żeby dla odmiany opowiedziała mi coś o sobie.
Jej ojciec jest bardzo bogaty. Studiowała sztukę w jakimś kole-dżu na wschodzie. Dorastała nie podejrzewając, że kiedyś będzie musiała sama na siebie zarabiać. Wyszła za odpowiedniego młodego człowieka, który okazał się nie tak znów odpowiedni. Rozstała się z nim i próbuje samodzielności. Poroniła dziecko.
Domyślałem się, że jej przygoda ze sztuką okazała się nieudana. Louise przeżyła wstrząs, kiedy przekonała się, jak ciężko trzeba pracować na życie, ale nie chciała wracać do ojca. Stale przysyłał jej jakieś prezenty, których nie miała siły nie przyjąć, jak tego samochodu.
Opowiedziała całą tę historię bardzo płynnie i skończyła przed deserem. Ilekroć spytałem o jakiś szczegół, miała gotową odpowiedź. Było to naprawdę fascynujące, bo mniej więcej w połowie opowieści uświadomiłem sobie, że nie wierzę w ani jedno jej słowo.
I wiecie co? Nic mi to nie przeszkadzało. Czułem już wówczas przyjemne ciepło, dalekie jeszcze od upojenia, ale bardzo sympatyczne. Louise dotrzymywała mi kroku w piciu i, o ile mogłem ocenić, była kompletnie trzeźwa.
— Czy umie pani latać?
Zrobiła minę zaskoczoną, a potem podejrzliwą.
— Jak mam to rozumieć?
— Nie wiem. Pomyślałem, że pani umie.
— Latałam małymi samolotami.
— Tak myślałem.
Deseru prawie nie tknęła. Jak się zastanowić, to prawie niczego nie tknęła, chociaż jedzenie było znakomite. I cały czas paliła. Wykończyła jedną paczkę, napoczęła drugą.
Zacząłem się zastanawiać nad powrotem na lotnisko w tym jej pocisku na kołach. I nad tym, dlaczego mnie okłamywała. Nie pytajcie mnie, skąd wiedziałem, po prostu wiedziałem.
— Może mnie pani odwieźć? — spytałem.
Była bardzo dobra. Może zdała sobie sprawę z mojego strachu w drodze do restauracji, bo jechała dużo wolniej.
Potem zostałem wysadzony przed hotelem, jak studentka po randce przed akademikiem. Czułem się trochę głupio, ale uznałem, że nie należy być natrętnym. I tak spodziewałem się zobaczyć ją rano.
Mój pokój wypełniony był ciepłym blaskiem, póki nie zamknąłem za sobą drzwi. Wtedy znów znalazłem się daleko od domu, sam, w obcym pokoju hotelowym. Zapragnąłem się napić. Wiedziałem, że to najgorsze dla mnie rozwiązanie, lecz pragnienie nie gasło. Zadzwoniłem pod numer obsługi, a potem w rzadkim przebłysku siły woli odłożyłem słuchawkę, zanim ktoś się odezwał. Rozsunąłem zasłony i spojrzałem na światła miasta. Usiadłem przy oknie.
Pewnie bym tam zasnął na krześle, ale po jakichś dwudziestu minutach rozległo się pukanie. Miałem się nie odzywać. Pewnie przyszedł Tom albo ktoś z zespołu z problemem, którego i tak nie będę w stanie rozwiązać.
Jednak otworzyłem drzwi. Zobaczyłem Louise z papierową torbą i dwiema szklankami. Usiłowała wyglądać radośnie, ale nie wychodziło jej to najlepiej.
— Pomyślałam, że przyda ci się coś do poduszki — powiedziała i zaczęła płakać.
14. NIESZCZĘSNY MAŁY WOJOWNIKU!
Relacja Louise Baltimore
— Oherman, nastaw wskazówkę wehikułu czasu na dwunasty grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt ileś.
— Tak jest, mistrzu — pisnął Sherman.
Sherman. Ten drań.
Nasza opowieść…
Zostawiliśmy bohaterkę, kiedy bohatersko zemdlała na samo wspomnienie historycznie nieistotnego poronienia. To, że poronienie miało miejsce w dwa lata po urodzeniu dziecka, nie zasługuje na szczególną uwagę. Wtedy zdarzało się to nagminnie. Właściwie teraz zdarza się to zawsze. Miałam dziecko przez dwa lata, można to uznać za uśmiech fortuny.
Co to jest „Fortuna”? Czasopismo. Ile kosztuje? Dziesięć centów. Aleja mam tylko piątaka. To jest twój uśmiech fortuny.
Gdybym stała się choć trochę cięższa, zarwałaby się pode mną podłoga. Historyczne aluzje dziesięć centów za kilobit na koszt lokalnego dostarczyciela informacji. Nasza specjalność to lata osiemdziesiąte dwudziestego wieku.
Moja głowa była tak przepełniona danymi na temat tej epoki, że przy każdym chrząknięciu sypały się ze mnie reklamowe hasła, streszczenia filmów, programy telewizyjne albo świńskie kawały.
— Sherman, czy jestem jakąś dziwką do wynajęcia?
— Nie dawaj mu, Louise, jeżeli nie będziesz miała ochoty.
— Nie mam ochoty!
Brama się otworzyła i… przeszłam na drugą stronę.
Siedziałam na prawie całej konferencji prasowej. Była dokładnie tak nudna, jak się spodziewałam, choć przecież nie mogliśmy jej podejrzeć na monitorze, bo ja tam byłam, przez co powstała cenzura temporalna.
Zdarzył się tylko jeden paskudny moment. Pod koniec konferencji Mayer zaczął zadawać pytania. Powiedział, że szuka niezwykłych danych. „Nie wiem, co to jest, ale jak usłyszę, to będę wiedział… A między nami, panie Smith, czy natrafił pan na coś niezwykłego związanego z czasem?”…
Mało nie połknęłam papierosa.
Co ten skurwiel wie?
Wypatrzyłam Smitha w zatłoczonej hali dworca lotniczego. Nie miałam kłopotów z dotarciem do niego, kiedy wchodził na schody ruchome, choć paru osobom, które nie zeszły mi na czas z drogi, nie spodobały się moje metody. Co tam. Wszyscy byli moimi przodkami, ale miałam po uszy przodków. Poświęciłam życie na budowanie dla nich przyszłości i co z tego mam?
Sherman i ja ciężko pracowaliśmy na tę chwilę.
(Działo się to długo, długo po tym, jak Sherman skropił mi twarz wodą, uszczypnął w ucho, spoliczkował, czy co on tam zrobił, żeby mnie przywrócić do przytomności. Pamiętam ten okres raczej mgliście i wolałabym nic więcej nie mówić, dziękuję. Następne godziny, po rozmowie z Shermanem o dziecku, pamiętam bardzo dobrze. Też nie chcę o tym mówić. Mam opowiedzieć wszystko, ale są jakieś granice.)
— Zrób to sprytnie — rzekł Sherman.
— Co to znaczy?
— To taki termin z dwudziestowiecznego Hollywoodu, opisujący sposoby na zawiązanie najpopularniejszych w tamtych czasach historii: „chłopak spotyka dziewczynę”.