Выбрать главу

Dziecko zmarło przed drugimi urodzinami. Albo i nie. Może było jarzyną, utrzymywaną przy życiu przez aparaturę medyczną.

A może dziecko zabrała opieka społeczna? Może mieszka z przybranymi rodzicami? Trudno zgadnąć.

Pewne było tylko, że Louise jest wariatką. Im więcej mówiła, tym bardziej się co do tego upewniałem. Jestem uczulony na wariatów. Staram się trzymać od nich z daleka. Ona mogła wpaść w szał. Bóg wie, co mogła sobie wyobrazić, za co mogła mnie obwinie.

Jednak tym razem nie czułem zagrożenia.

To prawda, że kiedy skończyła, byłem emocjonalnie wykończony. To prawda, że bolał mnie kark od kiwania głową na znak zrozumienia i sympatii. Nieważne. Nadal ją lubiłem i nadal chciałem być w jej towarzystwie.

Relacja Louise Baltimore

— Zostało mi niewiele czasu — powiedziałam, kiedy skończyłam historię, której i tak nie mógł zrozumieć. — Chyba pójdę się odświeżyć — spojrzałam na zegarek. — Przecież o dziesiątej rano zmienię się w dynię.

Przyjrzałam się swojej twarzy w lustrze. Ta sama Louise. Ta sama stara idiotka.

— Widzisz — powiedziałam do siebie. — Robiłaś wiele hałasu o nic. Powiedziałaś mu coś, o czym najbardziej bałaś się mówić, a on nie uwierzył w ani jedno słowo. Możesz to nazwać antykulminacją.

Rozkasłałam się w trakcie tej przemowy. Znalazłam swój inhalator i zaciągnęłam się głęboko, mając nadzieję, że smród (z punktu widzenia Billa) nie napełni całego pokoju. Potem zdjęłam ubranie i weszłam pod natrysk.

Sherman wymyślił cały podscenariusz, który miałam od tej chwili uruchomić. Był piekielnie dowcipny, pełen zdań zapożyczonych ze słynnych kobiecych ról filmowych, kończył się wpadnięciem w jego ramiona i (zapewne) przejściem na fale rozbijające się o brzeg, podczas gdy nasz obraz taktownie zanika. Kłopot w tym, że to wychodzi tylko w filmach. Wystarczy, że spotkaliśmy się jak w scenie z filmu. Nadszedł czas, żeby porzucić lata trzydzieste i czterdzieste, i przejść do nie znających zahamowań lat osiemdziesiątych.

Wyszłam więc spod natrysku i otworzyłam drzwi łazienki.

Relacja Billa Smitha

Chyba było jej dobrze. W każdym razie wydawała wszystkie właściwe odgłosy. Bóg mi świadkiem, że mnie było dobrze. Czułem, że jest spragniona seksu nie mniej niż ja, a ja nigdy jeszcze nie byłem tak spragniony.

Kiedy skończyliśmy, ona sięgnęła po papierosa i to mi się nie spodobało. Może potrzebowałem czegoś, do czego mógłbym się przyczepić. Może nagle było mi za dobrze.

— Czy zawsze dymisz po stosunku?

Spojrzała sobie między nogi i nie musiała już kończyć dowcipu. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Zapaliła, zaciągnęła się głęboko i powoli wypuściła dym. Sprawiała wrażenie całkowicie zadowolonej.

— Ja dymię po wszystkim, Bili. I przed wszystkim. Gdybym znalazła sposób na palenie przez sen, robiłabym to. Tylko dzięki mojej nadludzkiej sile woli palę w twojej obecności po jednym naraz.

— Zapewne wiesz, co stwierdził Lekarz Naczelny.

— Potrafię przeczytać, co jest na pudełku.

— To po co palisz?

— Bo lubię ten smak. Przypomina mi mój świat. A także dlatego że dla mnie rak płuc jest jak pół cala śniegu na biegunie północnym.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Że już i tak umieram na straszną chorobę.

Spojrzałem jej w oczy, ale nic z nich nie wyczytałem. Mogła to być prawda albo dziwaczne przywidzenie, albo robiła mnie w konia.

Byłem dumny z siebie, kiedy w restauracji stwierdziłem, że mnie okłamuje. Teraz zupełnie nie wiedziałem, co o niej myśleć.

— Wszyscy umieramy, Bili — powiedziała. — Życie jest nieodmiennie śmiertelne.

— Powiedziałbym, że masz jeszcze przed sobą kawał życia.

— Pomyliłbyś się.

— Dlaczego uciekłaś wczoraj rano, kiedy poprosiłem cię o kawę?

Zdusiła papierosa, zapaliła następnego.

— Nie spodziewałam się, że cię tam zastanę. Szukałam czegoś.

— Czy naprawdę pracujesz w United?

Uśmiechnęła się szeroko.

— A jak myślisz?

— Myślę, że jesteś wariatką.

— Wiem. Niektórym ludziom prawda nie wystarcza.

Zastanowiłem się nad tym.

— Tak. Myślę, że pracujesz w United. Myślę, że bawi cię robienie z ludzi wariatów. Lubisz ich zwodzić.

— Skoro nalegasz.

— Myślę, że coś tobą wstrząsnęło. Może zakrwawione zabawki i poszarpane gwiazdkowe prezenty.

Westchnęła i spojrzała na mnie smutno.

— Odkryłeś mój najtajniejszy sekret. Mam miękkie serce. — Odwróciła wzrok od mojej twarzy i zdusiła w popielniczce nie dokończonego papierosa. Jak na nią był to zaskakujący gest. — Jesteś gotów na jeszcze?

Relacja Louise Baltimore

Nadal czekało mnie zadanie, choć prawie o nim zapomniałam. Musiałam sobie przypomnieć: jesteś tutaj, żeby go powstrzymać przed pójściem do hangaru w środku nocy i spotkaniem z wcześniejszą wersją Louise Baltimore.

Nie przeszkadzał mi szczególnie fakt, że jeżeli Bili tam nie pójdzie, część mojego już przeżytego życia zostanie wymazana, nigdy się nie zdarzy. Jeżeli wszechświat mnie skasuje, przynajmniej zniknę jako kobieta zaspokojona. To dużo więcej niż oczekiwałam od życia.

Kiedy spojrzałam na zegarek, była siódma rano, a my nadal siedzieliśmy w łóżku i nadzy, roześmiani rozmawialiśmy, podczas gdy za oknem wschodziło słońce. Nie pamiętam, kto zaproponował, żeby się przespać, ale skłanialiśmy się do tej decyzji. Nie sądziłam, że będę miała kłopoty z utrzymaniem go z dala od śledztwa. Choćby dlatego że rano miał przylecieć C. Gordon Petcher i uwolnić Billa od części obowiązków. Bili mógł powiedzieć, że źle się czuje, i spędzić dzień w łóżku.

W każdym razie tak to sobie wymyśliłam.

Cala sprawa z Oknem C wyszła bardzo dziwnie. Złamałam zasady bezpieczeństwa i w dół, i w górę strumienia czasu. Powiedziałam Billowi wiele prawdy o sobie, a on mi nie uwierzył.

Dziwne, ale uznałam to za dobry znak. Myślał, że jestem pomylona, a jednak mu to zbytnio nie przeszkadzało. Czy trudno będzie tej uroczej wariatce czarować tego człowieka wystarczająco długo, żeby nie poszedł dziś w nocy do hangaru?

Nawet jeżeli o dziesiątej rano czasu pacyficznego wariatka musi zmienić się w dynię?

Relacja Billa Smitha

Zaśmiewaliśmy się objęci ramionami, pijani, i kochaliśmy się od nowa, tym razem wolniej. Potem znów się śmialiśmy i znów się kochaliśmy. Sam siebie podziwiałem. Miałem nadzieję, że ona to doceni.

Nie wiem, kiedy zasnąłem. Wydawało się, że to nie ma znaczenia.

A było inaczej. Całkiem inaczej.

Wyskoczyłem z łóżka jak rakieta… i uderzyłem nosem w ścianę. Stałem wytrzeszczając bezmyślnie oczy, podczas gdy mój skacowany umysł organizował się w coś na kształt świadomości.

Budzik nie zadzwonił. Skąd się tu wzięła ściana? Kim jestem, gdzie jestem, czym jestem, po co jestem…

Tak.

— Dzień dobry — usłyszałem.

Siedziała w łóżku oparta o poduszki. Zaciągnęła się papierosem. Była tak dojmująco piękna, że mógłbym się rozpłakać.

— Proszę — zachrypiałem. — Nie pal tak głośno.