— Nie najlepiej. Wczoraj wieczorem byłeś znacznie dowcipniejszy. — Ale papierosa zgasiła.
— Wczoraj wieczorem było mi znacznie śmieszniej.
— Tak sobie siedzę i myślę — powiedziała. — Kiedy się nagle zerwałeś na równe nogi, przez chwilę miałeś nieprzytomne oczy.
— Nadal są nieprzytomne.
— Już nie. — Przeciągnęła się i chyba dobrze zrobiła. Nie mogłem oderwać od niej oczu, tak była kusząca. — Zastanawiałam się, co cię tak poderwało. Ja nic nie słyszałam i nic nie robiłam. A ty podskoczyłeś jak ukąszony.
— Która jest godzina?
— Wpół do dziewiątej.
Usiadłem na łóżku i opowiedziałem jej o moim budziku. Musiałem przyjąć, że przytrafił mi się numer z historii o starym latarniku, który przez dwadzieścia lat słyszał ryczącą co pół minuty syrenę. Którejś nocy syrena opuściła jeden ryk i latarnik zerwał się z łóżka z krzykiem: „Co to było?!”
Słuchała uważnie, potem sięgnęła po następnego papierosa, spojrzała na mnie i go odłożyła. Wyciągnęła do mnie ramiona.
— Bili, posłuchaj mnie. Spałeś raptem godzinę. Petcher może cię dziś rano zastąpić w pracy. Wracaj do łóżka, zrobię ci masaż pleców.
Położyłem się i zrobiła mi masaż. Używała nie tylko rąk, a ja nie protestowałem. Potem podjąłem najtrudniejszą decyzję w życiu. Wstałem.
— Muszę iść do pracy.
Siedziała tam jak wycięta ze środka „Penthouse’a”, włącznie z lekkim zamgleniem, choć to mogło wynikać ze stanu moich gałek ocznych. Siedziała i patrzyła na mnie.
— Ta praca cię wykończy, Bili.
— Tak. Wiem.
— Zostań dziś ze mną. Pokażę ci San Francisco.
— Zdawało mi się, że o dziesiątej musisz gdzieś iść.
Twarz jej się zapadła. Czy powiedziałem coś strasznego? Nie mówiła, gdzie idzie o dziesiątej. Może miała odwiedzić dziecko w szpitalu.
Z hałasem odsunęła kurtynę natrysku i oboje weszliśmy do kabiny. Wstrząsnęła się, kiedy zimna woda dotknęła jej skóry, i przez chwilę obejmowaliśmy się jak małe dzieci. Zmieniłem wodę na ciepłą i znów ją objąłem. Kiedy odchyliła się w moich ramionach, zauważyłem, że jej sutki nie naprężyły się od zimna, jak to się zdarzało u mojej żony. Śmieszne, na jakie rzeczy człowiek zwraca uwagę w takich chwilach.
— Nie chcę patrzeć, jak się zabijasz. Weź sobie wolny dzień.
— Louise, nie gderaj. Mam pracę i muszę ją wykonać.
— To chociaż nie pracuj do późna. Będę tutaj o dziesiątej wieczorem.
— To się da zrobić. Ja też tu będę.
Relacja Louise Baltimore
Wyszedł, a ja nie miałam pojęcia, co będzie robił tego wieczoru. Tak czy inaczej, sprawy nie wyglądały dobrze.
Mógł pójść do hangaru, spotkać tam mnie i spieprzyć strumień czasu. Mógł też nie pójść do miejsca, w którym ja już byłam, do miejsca, w którym, w mojej wersji rzeczywistości, już był. Nie wiem, co by się wtedy stało ze mną.
Tak czy owak, siedząc tam na łóżku w mokrym skórokombine-zonie, wiedziałam, że to może być mój ostatni papieros w życiu. Rozkoszowałam się każdym rakotwórczym pociągnięciem.
Potem w łazience zjawiła się Brama i przeszłam przez nią, licząc się z tym, że po drugiej stronie może już niczego nie być. Nie przejmowałam się tym specjalnie. Przez jedną noc sobie pożyłam.
16. PAMIĘTNA NOC
Relacja Bida Smitha
Kiedy wychodziłem z hotelu, przy ladzie recepcji stało dwóch policjantów, którzy rozmawiali z dyrektorem. Nie zastanawiałem się nad tym, póki nie znalazłem się na zewnątrz, gdzie zobaczyłem dwóch następnych policjantów, dwa samochody policyjne i ciężarówkę ściągającą sportowy wóz Louise z parkingu.
Ruszyłem w tamtą stronę. Chciałem spytać, co tu się dzieje, ale coś mnie powstrzymało. Zamiast tego zagadnąłem jednego z gapiów.
— Policjant mówił, że to wóz kradziony.
— Kradziony?
— Tak powiedział. Pewnie to wybryk jakiegoś dzieciaka. Kto byłby na tyle głupi, żeby kraść coś takiego? Założę się, że w całym kraju nie ma ich więcej niż sześć czy siedem.
Wyskoczyłem z windy i pobiegłem korytarzem do swojego pokoju. Wyjmowałem z kieszeni klucz, kiedy rozległ się dziwny dźwięk. Rozejrzałem się dookoła, ale nie potrafiłem zlokalizować jego źródła.
Mógł to być odgłos z pobliskiego lotniska. Znalazłem klucz i włożyłem go w dziurkę.
To znaczy, chciałem włożyć.
Drzwi ugięły się do środka jak zrobione z gumy. Byłbym się przewrócił, ale oparłem się o ścianę, która też uległa odkształceniu. Potem powoli wróciła na swoje miejsce.
Stałem oblany zimnym potem. Odsunąłem Się od drzwi, przyglądając się im uważnie. Nie zauważyłem nawet najmniejszego pęknięcia farby. Przejechałem dłonią po drzwiach i framudze. Żadnych nierówności, żadnej drzazgi.
Jezu! Miewałem kaca, ale nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego. Potarłem rękami twarz i otworzyłem drzwi.
Przez sekundę wszystko było dziwne. Na drugim końcu pokoju znajdowały się zasuwane szklane drzwi prowadzące na balkon rozmiarów trumny. Te drzwi były zamknięte, ale firanki powiewały jak przy mocnym wietrze. Tyle że nie czułem najmniejszego powiewu. I wszystko w pokoju wydawało się pokryte lodem.
Może lód nie jest tu właściwym słowem. Szron albo cukier puder.
Mrugnąłem i wszystko znikło. Firanki wisiały nieruchomo i nic się nie działo ze ścianami ani z nie pościelonym łóżkiem.
Jej nie było.
Zrobiłem wszystko, co potrafiłem wymyślić. Nie sprowadziłem jej z powrotem. Drzwi balkonowe były zamknięte od wewnątrz. Otworzyłem je i wyszedłem na balkon. Nie wydostała się z czwartego piętra. Nie było liny, powiązanych prześcieradeł, niczego.
Opuściłem pokój tylko na parę minut. Powiedzmy, że mogła zjechać jedną windą, podczas gdy ja wjeżdżałem drugą, albo że zeszła schodami, ale coś kazało mi w to wątpić. Jej ubranie zostało. Od brązowych pantofli do stanika.
Znikła natomiast torebka. Czyżby miała tam zapasowe ubranie?
Jedynymi poza tym śladami jej obecności były poplamione prześcieradło i przepełnione popielniczki.
Pozostałem w pokoju prawie przez pół godziny, usiłując jakoś to pozbierać.
Skradziony samochód. Pamiętna noc. Dziwna opowieść o miejscu, gdzie wszyscy umierają. Zmarłe albo uzależnione od heroiny dziecko.
Aha, jeszcze dwa ślady. W koszu na śmieci w łazience znalazłem inhalator i puste pudełeczko po mictówkach, odświeżających oddech. Powąchałem inhalator i natychmiast tego pożałowałem. Co w nim było, że śmierdział tak strasznie?
Zalicz to jako nowe doświadczenie życiowe, powiedziałem sobie, ale nie mogłem się uspokoić. Doświadczenie powinno czegoś uczyć, a ja zostałem z samymi pytaniami.
Postanowiłem nie mówić nic policji na jej temat, w każdym razie dopóki sam z nią nie porozmawiam. Może potrzebowała pomocy. Nie sądziłem, że stanowi zagrożenie.
Musiałem zamówić taksówkę na lotnisko. Poszedłem prosto do biura United i odszukałem Sarę Hacker.
Wyglądała, jakby spała tyle co ja. Może jest jakaś gorsza praca niż szefa do spraw personalnych i kontaktów z mediami w linii lotniczej, która właśnie straciła samolot, ale ja o takiej nie słyszałem.
— Cześć, Sara — powiedziałem. — Chciałbym znaleźć Louise Bali, jeżeli to nie jest wielki kłopot.
— Żaden kłopot. Co ona robi i w jakim mieście?
— Pracuje tutaj. W każdym razie pracowała wczoraj. Personel naziemny.