Выбрать главу

— …spowodował gdzieś zwarcie.

— …nastawiona na obezwładnianie.

— …patrzylibyśmy teraz na nieboszczyka.

— Co on tu, do cholery, robi? — To był głos Louise.

— Bierzemy paralizator?

— Brama pojawi się za dwadzieścia minut. Wynośmy się stąd w diabły.

— On się strasznie poci.

To jedno mnie nie dziwiło. Jednak nie oczekiwałem, że będę się tak pocić długo. Wiedziałem, że jestem trupem. Natknąłem się na coś, czego nie wolno mi było zobaczyć, jakąś broń paraliżującą. Nie mogąc poruszać oczami, nie widziałem ich dobrze, ale zauważyłem nieokreślone przedmioty zwisające z ich pasów i wszystko razem krzyczało, że to komandosi. Nie przyszli tutaj bawić się w chowanego.

Niewątpliwie mnie zabiją.

Jednego tylko nie rozumiałem, przynajmniej w sensie taktycznym. Dlaczego Louise tyle razy mi się pokazała? Czyżby próbowała mnie w jakiś sposób pozyskać?

Pamiętałem, jak nalegała, żebym nie szedł dziś do pracy. W porządku, starała się utrzymać mnie z dala od miejsca, w którym mieli dokonywać poszukiwań… tyle że ja jeszcze godzinę temu nie wiedziałem, że się tu znajdę. Normalnie nie kręciłbym się tutaj o tej porze.

Coś im nie wypaliło i nie miałem pojęcia co, ale byłem pewien, że najłatwiejszym rozwiązaniem ich problemu jest moja śmierć.

Nie mogłem wprost uwierzyć, kiedy usłyszałem, że odchodzą.

Potem Louise wróciła. Wyrosła nade mną tak niespodziewanie, że gdybym mógł się ruszać, podskoczyłbym na metr. Czułem, jak wali mi serce, a krople potu ściekają po twarzy.

— Smith — powiedziała. — Nie znasz mnie. Nie mogę ci powiedzieć, kim jestem. Nic ci nie będzie, jesteś tylko chwilowo obezwładniony.

17. KIEDY WYBRALIŚMY SIĘ OBEJRZEĆ KONIEC ŚWIATA

Relacja Louise Baltimore

Nigdy nie widziałam takiego spokoju w sztabie akcji „Brama”, jak kiedy wyszłam z motelu od Billa.

Spokój jest, rzecz jasna, sprawą względną. Byłam tam może dziesięć sekund, kiedy oficer dyżurny Bramy ostrzegł mnie, żebym się usunęła. Rynnami w dół zjechało do sortowni około setki rzymskich legionistów z drugiej centurii.

Kiedy zniknęli, zapanowała zupełna cisza. W spokojnym dniu w sztabie było cicho jak podczas chińskiego Nowego Roku.

Lawrence siedział przy swojej konsoli i nie było w tym nic dziwnego, bo nie mógł jej opuścić. Dziwne było natomiast to, że przy setkach innych stanowisk pracy pozostało tylko pięciu czy sześciu gnomów. Było to trochę tak, jakby przyjechawszy do Nepalu człowiek stwierdził, że większość himalajskich szczytów udała się z wycieczką do Japonii.

Jednym z obecnych był zastępca Lawrence’a David Szanghaj. Wciskał kolejno przełączniki i za każdym razem gasła jedna lampka na konsoli. Na jego twarzy błądził lekki uśmiech.

— Cześć, Louise — odezwał się Lawrence. — Mam nadzieję, że ta misja nie była zbyt ciężka.

— On nie był zbyt ciężki. Co to wszystko znaczy? Gdzie są wszy scy? Myślałam, że nie będzie porwań, póki nie rozwiążemy tego paradoksu.

Wzruszył ramionami.

— To nie było planowane. Nagle pojawiła się okazja w północnej Afryce i postanowiliśmy z niej skorzystać. Stare przyzwyczajenie. Uzyskaliśmy dziewięćdziesięciu trzech legionistów w doskonałym stanie. To jest ten „zaginiony batalion”, czy jak ich tam nazywają[7].

Tablica Davida była teraz prawie ciemna. Kiedy doszedł do jednej czerwonej lampki, spojrzał na Lawrence’a.

— Do widzenia — powiedział i mnie też kiwnął głową, po czym zgasił ostatnie światełko.

Zamknął oczy i opadł na oparcie fotela.

— Do widzenia — odpowiedział nie patrząc na niego Lawrence. Jego słowa były i tak spóźnione. David już nie żył. Wyłączył swoje serce, umieszczone gdzieś pod fotelem.

— Czy wszyscy tam poszli? — spytałam.

— Tak. Będę ci do czegoś potrzebny?

— Pierdol się. Też mi pytanie. Gdzie Sherman?

— W twoim mieszkaniu. Prosił, by ci przypomnieć, że twoja druga kapsuła czasu będzie gotowa do otwarcia za pół godziny. Podobno po zapoznaniu się z nią będziesz wiedziała, co dalej robić.

Spojrzałam na Lawrence’a. Nie odpowiedział mi spojrzeniem, wpatrywał się w bezludne piętro operacyjne.

— Czy jesteś naprawdę gotów, żeby się wyłączyć?

— Nie ma pośpiechu. Mogę zaczekać, aż zobaczysz się z Shermanem.

— Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić, ale byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś zaczekał. Dopóki się nie przekonam, czy on ma jeszcze jakiś plan.

— Wiesz, gdzie mnie szukać.

Poszłam do przygotowalni, żeby coś na siebie włożyć. Leżały tam trzy moje dziewczyny, trzymające się za ręce, nieżywe.

— Zetrzyjcie te uśmiechy z twarzy — powiedziałam. — Będzie to okropnie wyglądać w waszych aktach.

Humor jakoś do nich nie dotarł. Podeszłam do swojej szafki i pogrzebałam w zawartości. Oto prawdziwa szafa czasu. Miałam tam stroje od ledwo wyprawionych skór lamparta do skafandra kosmicznego mieszczącego się w tylnej kieszeni spodni. Niestety, moja ostatnia para dżinsów została zniszczona jakiś milion lat temu, kiedy włożono je na pustaka, noszącego również moją twarz.

Co się nosi, kiedy się jedzie oglądać koniec świata?

Włożyłam suknię, którą miałam na sobie, kiedy porywaliśmy „Titanica”. To były piękne dni.

Kiedy zbliżałam się do stacji metra, z której miałam pojechać do Budynku Federalnego, usłyszałam strzały. Towarzyszyły im wybuchy śmiechu. Wyglądało na to, że jakieś pustaki urządziły sobie wesołą masakrę.

Zatrzymałam się. Śmieszna broń, jaką Wielki K pozwalał nosić pustakom, może odwalić tył czaszki, jeżeli się wsadzi lufę w usta. Nie wytrzymywała porównania z moją silą ogniową, ale nie byłam w nastroju do wyprawiania na tamten świat gromady pustaków, choćby i samobójców.

Po chwili głosy się oddaliły i weszłam na stację. Leżało tam sześć czy siedem ciał. Jedna z kobiet się ruszała. Podeszłam i odwróciłam ją. Była trafiona kilkoma pociskami, cała zalana krwią i nieco zdziwiona.

— To boli — jęknęła.

— Możesz tak leżeć przez kilka godzin — uprzedziłam ją.

— Mam nadzieję, że nie.

Otoczyłam jej szyję ramionami. Spojrzała na mnie z uśmiechem.

— Masz ładną sukienkę — powiedziała. Skręciłam jej kark.

Tym razem na poczcie nie było żadnego audytorium. Podeszłam do jedynego krzesła w pokoju i usiadłam.

— O, jesteś, Louise — odezwał się Wielki K. — Widzę, że ci się udało.

— Z punktu widzenia czasu.

— Chcesz to otworzyć teraz?

— Czy już nadeszła pora?

— Prawie.

Podeszłam więc do stołu i wyjęłam ze szczątków metalowej cegły lśniący metalowy prostokąt. Znów było to moje pismo.

Tym razem nie ma żartów, Louise. Jest wyjście, nie wszystko stracone. Sherman mówi prawdę. Rób dokładnie to, co ci każe, nie słuchaj nikogo innego. Odezwę się do ciebie znów w dniu ostatnim.

W liście nie było ani słowa o konieczności pośpiechu. To dobrze, bo nie chciało mi się nigdzie śpieszyć po tym, jak zrezygnowałam z pracy w planie „Brama”. Nikomu nie powiedziałam o mojej rezygnacji, ale nie to było ważne.

Udałam się na wzgórze na skraju miasta i popatrzyłam w dół na to, co z niego zostało.

Kiedyś było to nie byle jakie miasto. Niektóre budynki — największy z nich to Fed — miały czterdzieści tysięcy lat.

Były też nowsze dodatki. Brama znajdowała się tu od tysiącleci, ale otaczające ją budynki miały dopiero sześćset lat. Przylegało do nich pole wraków. W drugim kierunku ciągnęły się na setkę mil magazyny pustaków: niskie baraki mieszczące sto milionów szuflad. W jednej z nich leżało moje dziecko.

вернуться

7

Istnieje też wykorzystywana w fantastyce hipoteza, że oddział ten został w całości porwany do Chin.