Po trzeciej stronie kompleksu Bramy wznosiły się rzędy tymczasowych kopuł geodetycznych (stały tu zaledwie od dwustu lat), które nazywaliśmy zagrodami. Mieściły około dwustu tysięcy pogrążonych we śnie istot ludzkich i dziewięćdziesięciu trzech bardzo zdezorientowanych rzymskich legionistów, którzy wkrótce też mieli zapaść w sen, jeżeli znajdzie się tam jeszcze ktoś do obsługi urządzeń.
Byli przechowywani w stanie hibernacji, kilka stopni powyżej temperatury zamarzania. Ich serca ledwo biły. Pływali w błękitnym roztworze fluorowęglanów i gdyby któregoś z nich umieścić obok pustaka, trudno byłoby ich odróżnić. Ale różnica była zasadnicza. Oni mieli umysły, pamięć i przeszłość.
Boże, cóż to byłby za karnawał, gdyby tak wszystkich wysadzić na dziewiczej planecie i obudzić.
Daty ich urodzin sięgały od roku trzytysięcznego przed Chrystusem do trzytysięcznego po Chrystusie. Byli wśród nich żołnierze i cywile, niemowlęta i starcy, bogaci i biedni, czarni, biali, brązowi, żółci i jasnozieloni. Mieliśmy tam hitlerowców, hugenotów, Burów, Apaczów, metodystów, hinduistów, animistów i ateistów. Byli zło-dziejaszkowie i masowi mordercy, święci i geniusze, artyści, stręczyciele, lekarze, szamani i czarownice. Byli Żydzi z Dachau, Chińczycy z Tangszenu i Bengalowie z Bangladeszu. Górnicy ze Śląska, Armenii i Wirginii Zachodniej, astronauci z Alfy Centaura. Mieliśmy tam Ambrose’a Bierce’a i Amelię Earhart[8].
Podczas bezsennych nocy zastanawiałam się, jakie społeczeństwo utworzą, kiedy dotrą do Nowej Ziemi.
Od zagród do kosmodromu prowadziły tory kolejowe, ledwo widoczne w oddali. A tam czekał z tuzin rzadko obecnie używanych wahadłowców Ziemia — orbita… i Statek.
Statek był prawie gotów. Jeszcze dwa, trzy lata i będziemy w domu.
Sherman czekał nie wykazując żadnych oznak zniecierpliwienia. Chociaż nie siedział w pozycji lotosu, udawało mu się przypominać Buddę. Patrzyłam na niego zastanawiając się, czy chce, żebym uderzyła w gong albo zapaliła kadzidło czy coś takiego. Jednak po powrocie ze wspaniałego dwudziestego wieku miałam paskudny atak kaszlu. Pośpieszyłam do zestawu odnowy, usiadłam ciężko i podłączyłam aparat do pępka, a Sherman zaczął swoje analizy.
— Co rozkażesz, panie? — spytałam.
— Nie traktuj mnie w ten sposób, Louise. Ja o to nie prosiłem.
— Ja też nie, ale człowiek bierze, co mu dają, nieprawdaż?
— Prawdaż.
— Zatem odtąd będę cię traktować jak Oko Opatrzności. Będę zakładać, że wiesz wszystko o wszystkim. Przyjmę, że znasz moje myśli, zanim je pomyślę. I wiesz co?
— Gówno cię to obchodzi.
Wzruszyłam ramionami.
— Jasne. Zazwyczaj gdy rozmawiam z nieomylnym prorokiem, tracę najlepsze odżywki. Dla ciebie to chyba nudne. Zawsze wiesz, co się wydarzy.
— Nie nazwałbym tego nudą.
Zastanowiłam się nad tym i udało mi się roześmiać.
— Chyba rzeczywiście nie. Wiesz, że wymówiłam pracę?
— Wiem. I że złamałaś reguły bezpieczeństwa i powiedziałaś Billowi Smithowi, kim i czym naprawdę jesteś, najlepiej jak potrafiłaś, a on ci nie uwierzył.
— Dlaczego chciałeś, żebym mu obiecała, że się z nim spotkam tej nocy? Przecież miałam o tej porze być w hangarze i nie mogłam wrócić do niego do motelu.
— Chciałem mieć pewność, że spotka się z tobą w hangarze, co, jak wiedzieliśmy, już się stało.
To mnie na dobrą chwilę zatkało. Odpowiedź była oczywista, ale nie wpadłam na nią, bo całe moje wyszkolenie kazało mi patrzeć na tę sytuację w określony sposób. Potem nagle zrozumiałam.
— Wymuszałeś paradoks.
— Zgadza się.
— Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?
— Czy wtedy byś to zrobiła?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Pewnie nie.
— Rada też by nie zatwierdziła tej wyprawy, gdybym im powiedział, że celem jest doprowadzenie do twojego spotkania ze Smithem. Przecież twoje spotkanie z nim było powodem, że sytuacja paradoksalna wymknęła się z rąk.
— O co więc chodziło? Po co wracałam?
Złożył dłonie i przez chwilę milczał. Zadziwiająco przypominał człowieka.
— Wszyscy, którzy pracują przy planie „Brama”, są obciążeni określoną perspektywą — przemówił wreszcie. — Myślimy o tej chwili jako o czasie teraźniejszym. Kiedy ruszamy w dół czasu, myślimy o tym jak o wyprawie w przeszłość, z której wracamy do teraźniejszości. Ale kiedy przebywamy w przeszłości, ona jest teraźniejszością. Jest teraźniejszością dla tych, którzy w niej żyją. Dla nich my jesteśmy przybyszami z przyszłości.
— To dość oczywiste.
— Tak, aleja mówię o punkcie widzenia. Pracując z Bramą nie uwzględniamy punktu widzenia Billa Smitha. Nie myślimy o tym, że istnieje konkretna przyszłość, która jest czyjąś teraźniejszością.
Wyprostowałam się.
— Ależ tak. Nie dalej niż godzinę temu dostałam wiadomość z przyszłości. Kazała mi darzyć cię pełnym zaufaniem.
— Wiem. Ale od kogo to był list?
— Ode mnie. Wiesz przecież. Przynajmniej…
— Od przyszłej wersji ciebie. Tyle że go jeszcze nie napisałaś.
— Pierwszego też jeszcze nie napisałam. I nie jestem pewna, czy napiszę.
— Nie musisz. Spójrz. — Podał mi dwie metalowe plakietki. Wiedziałam, co to jest, i nie patrząc rzuciłam je na podłogę. — Charakter pisma nietrudno skopiować, Louise. Wielki K. sporządził te płytki bez większego wysiłku. Zostaną wysłane w przeszłość za kilka godzin.
Westchnęłam.
— Ale mi namieszałeś w głowie! Tylko nadal nie wyjaśniłeś, dlaczego jeden paradoks ma być lepszy od drugiego.
— Jest kilka powodów. W jednym paradoksie, tym, który byśmy spowodowali, gdybyś nie wróciła i nie spędziła nocy z Billem Smi-them, znikłabyś w chwili, kiedy nadszedł wyznaczony czas, a ty nie przeszłabyś przez Bramę. Bo z punktu widzenia przyszłości już przez nią przeszłaś. Była to część struktury zdarzeń, równie pewna jak to, że zgubienie paralizatora stanowiło część tej struktury.
— Rzecz w tym, że nie stanowiło. O to właśnie w tym wszystkim chodzi.
— Stanowiło. Mówię ci, że ten paradoks jest wbudowany w strukturę czasu. Zdarzenia, które przez tyle lat obserwowaliśmy, były złudzeniem i nowa rzeczywistość, która posuwa się w górę strumienia czasu, jest prawdziwą rzeczywistością. Ale nie obejmuje nas.
Poczułam, że boli mnie głowa. Teoria czasu nigdy nie była moją mocną stroną.
— Myślałam, że to wszystko spekulacje. Myślałam, że tak naprawdę nie wiemy, co się zdarzy w paradoksie.
— Tak było, ale otrzymałem nowe informacje i mam podstawy, żeby wierzyć, że są prawdziwe. — Rozłożył ręce. — Jesteśmy tu ograniczeni językiem. Nie dysponujemy użyteczną definicją rzeczywistości. Uważam, iż bliższe prawdy jest stwierdzenie, że każda seria prawdopodobnych zdarzeń tworzy swoją własną rzeczywistość. Jest ta, którą podglądaliśmy, w której Smith nie znalazł paralizatora, i wiąże się ona z tą, w której Smith nie mógł znaleźć broni, bo nie została zgubiona.
— Ale my mamy do czynienia rzeczywistością, w której paralizator został zgubiony i Smith go znalazł. Ta rzeczywistość zaczęła przybierać nowy kształt. I my zostaniemy z niej wymazani.
— Masz rację, jak dotychczas.
— Dla mnie wystarczy. To, co mówisz, znaczy, że nie miało znaczenia, czy wrócę, czy nie. Po prostu zniknęłabym trochę wcześniej.
8
Ambrose Bierce zaginą! w 1914 roku podczas wojny w Meksyku, Amelia Earhart zaginęła podczas próby przelotu dookoła świata w 1937 roku.