Выбрать главу

Pod wieloma względami było to gorsze od wszystkiego, co działo się później.

Czemu Tom miałby uwierzyć mi na słowo, uwierzyć w coś tak idiotycznego? A jednak był jedynym człowiekiem, którego mogłem nazwać przyjacielem. Jeżeli nie zdołałem przekonać jego, to kto mi uwierzy?

Sytuacja wymagała podjęcia zdecydowanych kroków, kupiłem więc butelkę, wróciłem do pokoju i upiłem się.

Następnego ranka zabrałem się do sprawy metodycznie. Taśma z kabiny załogi.

— Myślę, że ta sprawa została załatwiona ku zadowoleniu wszystkich — powiedział Gordy na zebraniu tego wieczoru. — Przeprowadzona przez Carole analiza słów DeLisle’a wydaje mi się przekonująca. Obecnie sprawdzana jest jego kartoteka. Pięć lat temu miał zwolnienie lekarskie. Są podstawy, aby podejrzewać go o niezrównoważenie psychiczne. Nie wiem, dlaczego wciąż do tego wracasz, Bili. Zapędziłeś się w ślepy zaułek.

Zgodzono się, że nie opublikujemy tego fragmentu z resztą zapisu z kabiny załogi. Zostanie włączony do oficjalnego sprawozdania, które może ukończymy za rok, a może później. Wtedy nikogo to nie będzie obchodzić.

Druga runda. Zwariowane zegarki.

— Zegarków nie było — stwierdził agent specjalny Freddie Powers przy kubku kawy w biurze FBI w Oakland.

— Co ty gadasz? Widzieliśmy je przecież. Doktor też.

— On tego nie pamiętają też. — Rozejrzał się ukradkiem, jakbyśmy grali w jakimś kiepskim filmie szpiegowskim. — Posłuchaj, Smith. Mam przyjaciela w San Matoe, który pracuje z takimi układami scalonymi jak te w zegarkach. Palił je, przepuszczał przez nie tysiąc woltów, robił wszystko, co tylko mu przyszło do głowy. Niewiele mu się udało osiągnąć, co najwyżej zegarki przestały chodzić. Myślałem, że jak coś wyjaśni, to wpiszę sprawę do raportu, ale teraz jest za późno. Mój raport jest już w kartotece, zresztą nie ma on żadnego znaczenia, a szefowie nie lubią dziwnych, nie wyjaśnionych gówien w raportach.

— Uważałem cię za faceta, który lubi trudne zadania.

— Odpieprz się, przyjacielu. Jestem gotów na bardzo wiele, jeżeli sprawa na to zasługuje. A tu mamy do czynienia z jakąś głupotą, przez którą obaj moglibyśmy wyjść na oszołomów.

— Naprawdę myślałem, że w tej sprawie można na tobie polegać. Nie sądziłem, że posuniesz się do ukrywania dowodów.

— Wysłuchaj dobrej rady, Bili. Doszło do mnie to i owo, wiesz, różne plotki. Podobno ludziom na górze nie podoba się twój pomysł złożenia tego Boeinga. Mówią, że będzie to strasznie kosztowne i nic nam nie da. Może powinieneś wziąć urlop, wyjechać gdzieś i otrzeźwieć, zanim dobiorą ci się do skóry.

Zwariowane zegarki, część druga.

Mieliśmy kupę zegarków, które śpieszyły się o czterdzieści pięć minut.

No i co z tego?

Czwarta runda i pretendent, zakrwawiony, chwiejnym krokiem wychodzi na ring.

Sto czterdzieści żołądków wypełnionych kurczakiem. Oraz pięć z wołowiną i jeden z twarożkiem.

Pewnie błąd w rejestrze, który wykazywał, że Pan Am zabrał tyle samo porcji wołowiny co kurczaka, albo anomalia statystyczna, nie związana z katastrofą.

Poddałem tę rundę na punkty, zanim się zaczęła. Ważne było, żeby utrzymać się na nogach, póki nie dostanę zastrzyku.

Moje możliwości były już wówczas niewielkie. Poleciałem na weekend do Waszyngtonu i w poniedziałek obszedłem gazety.

Nie sprzedawałem im żadnej historii, tamten pierwszy wieczór dowiódł, że to strata czasu. Wprost przeciwnie, prosiłem moich nielicznych przyjaciół w mediach, żeby zachowali dyskrecję. Chciałem dostać od nich zdjęcia i filmy z pierwszej konferencji prasowej w Oakland.

Znalazłem trzy ujęcia Louise, dwa na zdjęciach i jedno na taśmie. Żadne nie było bardzo dobre, ale dałem najlepsze do powiększenia i zaniosłem je do FBI, gdzie wciąż jeszcze miałem paru znajomych, którzy byli mi winni przysługę.

W tydzień później miałem odpowiedź. Zdjęcie nie dało nic. Odciski jej palców na szklance po whisky, którą udało mi się zabezpieczyć, nie znajdowały się w kartotece FBI. Przebadanie komputerów ujawniło kilkadziesiąt kobiet nazwiskiem Louise Bali, ale żadna z nich nie była tą, której szukałem.

Kto mieszka w Waszyngtonie wystarczająco długo, ma wielu znajomych. Miałem jednego w CIA i dałem mu zdjęcie. Nic mi nie obiecywał, ale w dwa tygodnie później się odezwał. Przypomniał mi, że się nie znamy i nigdy nie wyświadczył mi żadnej przysługi, ale to nie jest zbyt ważne, bo i tak nie ma mi nic do powiedzenia.

Po jakimś miesiącu stałem się w sztabie w Oakland człowiekiem nielubianym. Nawet Tom mnie unikał. Wiedziałem, że Gor-dy uważa mnie za źródło kłopotów, na razie nikt nie podważał mojego prawa do kierowania tym śledztwem, ale ludzie zaczynali szemrać.

Nie zyskało mi przyjaciół to, że opóźniałem wydanie ciał. W każdym przypadku przekazanie ciał rodzinom zajmuje sporo czasu, ale w tej sytuacji nie chciałem wypuszczać z rąk niczego, co wiązało się ze śledztwem. Tom w końcu mnie przekonał, żebym oddał ciała.

Zdziwienie wywołała moja decyzja rekonstrukcji Boeinga. Zrobiłbym to samo z DC-10, ale nawet w moim ówczesnym stanie wiedziałem, że nie mogę posunąć się za daleko. Upierałem się więc przy swojej decyzji, a przepisy Krajowej Komisji Bezpieczeństwa Transportu mówią, że rekonstrukcje są czasami pożyteczne przy zderzeniach w powietrzu. Tyle że nikt oprócz mnie nie uważał, że istnieje taka potrzeba tym razem.

Odwołano mnie do Waszyngtonu w połowie stycznia.

Obudziłem się w nieświeżej pościeli. Słońce przeświecało przez żółte rolety. Nie miałem najmniejszego pojęcia, gdzie jestem. Wstałem i stwierdziłem, że mam na sobie tylko gatki. Przykry zapach pochodził ode mnie, widocznie przez dłuższy czas się nie myłem. Potarłem brodę i poczułem kilkudniowy zarost.

Wyjrzałem przez okno i stwierdziłem, że znajduję się na pierwszym piętrze hoteliku przy ulicy Q. Naprzeciwko mieścił się znajomy salon masażu. W rynsztokach zalegał śnieg.

Pamiętałem posiedzenie w ogólnych zarysach. Przyszli wszyscy członkowie Komisji, starając się nie okazywać gniewu. Chcieli tylko, jak mówili, usłyszeć wyjaśnienie, a tego właśnie nie mogłem im dać.

Ale co, do diabła? I tak mieli mnie wyrzucić, widziałem to, dlaczego więc nie spróbować?

Mówiłem do nich przez pół godziny. Wyobrażałem sobie, że jestem policjantem występującym w roli świadka, i wyrażałem się w precyzyjny, pozbawiony emocji sposób, robiąc wszystko, żeby nie wypaść jak czubek. Nic z tego nie wyszło, nawet sam siebie słuchałem jak czubka.

Byli wobec mnie delikatni, muszę im to przyznać. Traktowali mnie jak nieszkodliwego załamanego pijaczynę, który nie wytrzymał napięcia. Dla dopełnienia obrazu powinienem jeszcze tylko turlać w dłoni kulki od łożysk albo coś takiego.

Było to prawie tak, jakbym oglądał całą procedurę z boku.

Uczucie to towarzyszyło mi, kiedy udałem się do baru. Beznamiętnie obserwowałem siebie wychylającego kilka pierwszych, po czym wreszcie wróciłem do swojego ciała, żeby stwierdzić, że pocę się i mam dreszcze. Mimo to byłem zadowolony, że wróciłem. Przez chwilę sądziłem, że naprawdę zwariowałem. Byłem zdolny do wszystkiego.

W rzeczywistości, jak się domyślałem, piłem przez dwa albo trzy dni i wylądowałem w podłym hoteliku na ulicy Q. Jak pies wracający da swoich rzygowin, wiedziałem, gdzie przyjść.

Spodnie wisiały na krześle. Wyjąłem portfel. Były w nim dwie dwudziestki.