Выбрать главу

— Jak to zrobiłaś? — spytałem.

— Czary — odpowiedziała. Zaczęła wyrzucać zawartość sejfu na podłogę. Mayer zrobił krok w jej kierunku, ale Sherman chrząknął i pogroził mu palcem. Mayerowi to wystarczyło, mnie by pewnie też wystarczyło. Ten drań był wielki.

Wkrótce złote monety i akcje giełdowe zaścielały podłogę u stóp Louise. Znalazła starego wojskowego Kolta kalibru czterdzieści pięć i rzuciła Shermanowi, który go sproszkował. To znaczy wyrzucił magazynek gdzieś hen w ciemności, a potem roztarł rewolwer w dłoniach na fontannę opiłków. Poczułem, jak kropla potu ścieka mi po kręgosłupie.

— Tu go nie ma. — Louise wróciła do swojego krzesła, ale nie usiadła. — Czy mamy rozebrać ten dom cegła po cegle?

— Skoro musicie — odparł Mayer. Musiałem mu to przyznać, starszy pan nie zdradzał lęku i nie ustępował.

— Jest w biurku — powiedział Sherman i Mayerowi twarz się wydłużyła. Znów czary, zapewne. W głosie Shermana nie było cienia wątpliwości.

— Biurko jest zamknięte, a ja nie mam klucza — stwierdził Mayer.

— Nie mamy czasu na zabawy — ucięła Louise. — Sherman, otwórz to.

Sherman przeszedł na drugą stronę biurka.

— Przepraszam — zwrócił się do Mayera i łagodnie odsunął go z drogi. Potem spojrzał na komputer, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili wzruszył ramionami. — Proszę o wybaczenie — rzekł do komputera i zestawił go ostrożnie na podłogę. Miałem wrażenie, że Louise powstrzymała śmiech, do licha, ja sam mało się nie roześmiałem. Dobrze, że tego nie zrobiłem. Pewnie zabrzmiałoby to histerycznie w momencie, kiedy Sherman otwierał biurko. Chwycił mianowicie za blat i podniósł, jakby otwierał tekturowe pudło. Ukazały się górne trzy szuflady. W środkowej leżało coś dziwnie znajomego.

— Miałeś to! — krzyknąłem. — Miałeś to przez cały czas w szufladzie i kazałeś mi w kółko opowiadać tę cholerną…

Zabrakło mi słów. Zapomniałem o Louise w jej komandoskich ciuchach, zapomniałem o tym androidalnym czołgu Shermanie, zapomniałem o wszystkim prócz paralizatora, który Louise ukradła mi tamtej nocy i który teraz wyciągała z szuflady Mayera.

— Nie bądź niemądry, Bili — powiedziała. — To inny. Spójrz, nie jest nawet nadpalony. — I rzuciła go do mnie.

Miała rację. Ten był nienaruszony. Obróciłem go w dłoniach, odnotowałem w myśli pozycję spustu i małego przełącznika z boku. Uświadomiłem sobie, że mam w ręku potężną broń.

Spojrzałem na Louise. W jej ręce zmaterializował się paralizator, skierowany w moje czoło. W jednej chwili znajdował się w futerale na biodrze, a w następnej już w jej dłoni.

— Chyba mnie nie zastrzelisz, Louise?

Posłała mi dziwne spojrzenie, potem dziwny uśmiech i broń wróciła do futerału. Tym razem usłyszałem szum jakiegoś urządzenia, ale nie zauważyłem, co się stało.

— Masz rację. — Odwróciła się. — Sherman, jeżeli spróbuje jakichś sztuczek, strzelaj obezwładniającym.

— Tak jest.

To tyle, jeżeli chodzi o nieśmiertelną miłość. Nie byłem głupi-odłożyłem paralizator na resztki biurka.

Louise pocierała czoło palcami. Wyglądała na bardzo zmęczoną i odezwała się nie podnosząc wzroku.

— Sherman, z tym paralizatorem jest coś nie tak. Obejrzyj go.

Robot wziął broń, obrócił ją w dłoniach i zrobił coś, że rozpadła się na dwie części. W środku nie było nic, miał w ręku tylko plastykową obudowę.

— Zdawało mi się, że jest za lekki — powiedziała Louise, kiedy to zobaczyła. Przeniosła spojrzenie na Mayera. — Doktorze Mayer, chcę wiedzieć…

— Nie lubię tytułów — powiedział Mayer.

— Doktorze Mayer — powtórzyła z naciskiem Louise — ta broń jest moją własnością. Zgubił ją ktoś z moich podkomendnych. Chcę wiedzieć, skąd ją pan ma.

— A gdzie ją zgubiliście?

— Ja zadaję pytania.

— A ja nie odpowiadam.

Louise westchnęła.

— Dajmy sobie spokój z tymi melodramatycznymi odżywkami, doktorze.

— To samo dotyczy pani.

Spojrzałem na Mayera. Zewnętrznie był spokojny, ale wiedziałem, że w środku się gotuje. Pewnie też byłbym wściekły, gdyby mi ktoś rozwalił biurko. Z drugiej strony był tu Sherman i uważałem, że Mayer igra z ogniem.

— Zgubiłam tę broń jakiś tydzień temu — powiedziała Louise. — W 1955 roku.

— A ja znalazłem go trzydzieści lat temu. Też w 1955 roku.

Louise spojrzała na Shermana.

— Kłamie — rzekł robot. Louise kiwnęła głową i gestem kazała Shermanowi podejść do Mayera. Uczony stracił nieco na pewności siebie.

— Będziecie mnie torturować? — spytał.

— To zależy, jak bardzo jest pan przywiązany do swojej melodramatycznej postawy.

Mayer żachnął się odruchowo, kiedy Sherman wziął go za rękę. Robot uwięził przegub uczonego w swojej wielkiej metalowej dłoni i czekał.

— Czy znalazł pan paralizator osobiście? — podjęła śledztwo Louise.

— Tak — odrzekł Mayer.

Sherman pokręcił głową.

— Kto go znalazł? — pytała dalej Louise.

Mayer spojrzał na dłoń robota, ja zrobiłem to samo i jednocześnie przyszła nam do głowy ta sama myśclass="underline" poligraf. Albo jego odpowiednik z dalekiej przyszłości, który (mogłem się o to założyć) był lepszy od modelu, do jakiego mnie podłączono kilka godzin temu.

— Tak jest — potwierdziła Louise, każąc mi się zastanowić, czy jednym z jej wielu talentów nie jest czytanie w myślach. — Możemy teraz zabawić się w dwadzieścia pytań i z kłamstwa dowiem się tyle samo co z prawdy, ale taka procedura wymaga trochę czasu. My czasu nie mamy, ale mamy pewne środki chemiczne, które sprawią, że powie pan wszystko w dziesięć sekund, tyle że środki te niszczą przy okazji komórki mózgu. Mamy też bezlitosną maszynę, która może na moje polecenie zadać panu wielki ból.

Nie wiem, czy Mayer to zauważył, ale Sherman rzucił Louise szybkie spojrzenie. Nie mógłbym przysiąc, bo nie mam doświadczenia w czytaniu wyrazu twarzy robotów, ale wydało mi się, że poczuł się dotknięty. Bezlitosna maszyna, psia mać. Czołg Sherman. Robot, który przeprasza komputer, może wychodząc z założenia, że to jego jakiś daleki przodek…

Uznałem więc, że Louise blefuje. Pewnie powinienem powiedzieć to Mayerowi, ale milczałem. Chciałem usłyszeć prawdę równie mocno jak Louise. Może bardziej.

Rozumiałem, dlaczego nie wspomniał mi o paralizatorze, który miał w biurku. Myślę, że pokazałby mi go, gdyby Louise nam nie przerwała. Po prostu postępował jak przystało na prawdziwego uczonego, podważając moją opowieść i zmuszając mnie do przedstawienia tego, co widziałem, bez jego pomocy.

Mimo to byłem wkurzony. Usiadłem wygodnie i czekałem, co on zrobi.

— Myślałem, że macie tyle czasu, ile chcecie — powiedział.

— Kiedyś tak było. Teraz mamy go bardzo mało, a pan zużywa go w niewiarygodnie szybkim tempie.

— Czy może mi pani coś powiedzieć na temat…

— Nie teraz. Może później. Nic nie obiecuję. Jest jeszcze możliwe, że wybrniemy z tego kryzysu z minimalnymi stratami. Nie można już uratować całego świata, ale mam nadzieję zachować jakąś jego część. — Wzruszyła ramionami. — Właściwie robię to przez całe życie, prowadzę akcję opóźniającą. A teraz niech pan mówi.

I Mayer zaczął mówić.

— W 1955 roku w Arizonie miała miejsce katastrofa lotnicza.

— Wiem. Byłam w tym samolocie.