Mayera na chwilę zamurowało.
— Więc przyznaje pani?
— Co przyznaję? A, pan myśli, że to ja spowodowałam katastrofę. Nie, to nie jest takie proste i oczywiste. My ratowaliśmy życie wszystkich pasażerów tego samolotu.
Mayer wyglądał na wstrząśniętego. Ja pewnie też. Miałem się odezwać, ale Louise ciągnęła dalej:
— Tak, doktorze Mayer, pańska córka jest cała i zdrowa.
Nie potrafię opisać, co zostało powiedziane w ciągu następnej pół godziny. Głównie krzyczano w gniewie i nieufności. Nie będę nawet udawał, że dużo z tego zrozumiałem. Nie jestem wcale pewien, czy rozumiem nawet teraz. Podróże w czasie, paradoksy, koniec wszechświata… sporo jak na jeden raz.
Louise powiedziała, że ratowała ludziom życie. Mechanizm, jaki nam przedstawiła, był tak skomplikowany i niesamowity, że jedynym sposobem, żebym w coś z tego mógł uwierzyć, było odwrócenie logiki: jeżeli kłamała, to dlaczego miałaby wymyślać kłamstwo tak nieprawdopodobne?
Jeżeli natomiast mówiła prawdę… znaczyło to, że krwawe jatki i cierpienie, które zdominowały całe moje życie, nie były bardziej prawdziwe niż trupy w hollywoodzkim horrorze. Znaczyło to, że wszyscy ci ludzie żyli gdzieś w niepojętej przyszłości.
— Nie, nie wszyscy, Bili — powiedziała w pewnym miejscu Louise. — Tylko uczestnicy katastrof, w których nikt nie przeżył. Jacy-kolwiek świadkowie tego, co robimy, spowodowaliby paradoks.
Wydało mi się to nieistotnym kruczkiem. Czułem, jak spada mi z ramion ogromny ciężar.
— Długo nie zdawaliśmy sobie sprawy — zwróciła się Louise do Mayera — że w tym samolocie znajdowała się pańska córka.
— Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata — mówił Mayer przez łzy. — Kilka dni wcześniej wyszła za mąż. Leciała do Kalifornii, do Livermore, żeby przedstawić męża mnie i… Naomi. Myślę, że to pośrednio zabiło Naomi, moją żonę…
— Tak, wiemy — powiedziała Louise z dziwną łagodnością w głosie.
— Wy wiecie wszystko, prawda?
— Gdyby tak było, nie musiałabym tu wracać i robić panu przesłuchania. Nie wiedzieliśmy, że pańska córka leci tym samolotem, bo podróżowała pod nowym nazwiskiem. Widzieliśmy pana na miejscu katastrofy, ale nie mogliśmy stwierdzić, dlaczego pan tam jest. W końcu poskładaliśmy wszystko do kupy dzięki długim obserwacjom przez monitory czasu. Musieliśmy korzystać z informacji pośrednich. Często natykaliśmy się na cenzurę temporalną. — Spojrzała na Shermana. — Dopiero bardzo niedawno dowiedzieliśmy się, że drugi zagubiony paralizator jest w pańskim posiadaniu.
Mayer kupił ten tajemniczy przedmiot od Indianina, który podobno znalazł go daleko od miejsca katastrofy. Indianin mówił, że to coś po naciśnięciu spustu powoduje przyjemne łaskotanie! Sherman i Louise wymienili spojrzenia, kiedy to usłyszeli. Nie wiem, może kończyła się bateria. To, co ja znalazłem, kopało znacznie mocniej, byłem tego pewien jak diabli.
— Muszę wiedzieć, co stało się z urządzeniem wewnętrznym paralizatora — powiedziała na koniec Louise. — Czy pan wie?
Mayer milczał. Byłem zaskoczony. Nie rozumiałem, co może zyskać przez dalszy opór. Powinienem rozumieć, ale w głowie szumiało mi od nadmiaru informacji.
— On wie — odezwał się Sherman. Robot nie trzymał już Mayera za rękę, może już tego nie potrzebował, a może nie było to w ogóle potrzebne. Może chodziło tylko o zrobienie wrażenia na dzikusach.
— Wiem, gdzie to jest — przyznał Mayer.
— Chcę, żeby mi pan powiedział, doktorze.
Milczał. Louise westchnęła (nie potrafię opisać, jakie znużenie z niej promieniowało) i wstała.
— Doktorze Mayer, dajmy spokój groźbom. Chyba domyślił się pan, że nie mam zamiaru robić panu krzywdy. Nie twierdzę, że wynika to z mojej wrodzonej dobroci. Gdyby to służyło realizacji planu, posiekałabym pana drobno bez zmrużenia oka.
— Wszyscy zdajemy sobie sprawę z pani zimnej krwi — powiedział Mayer.
— W porządku. Nie mogę zrobić panu krzywdy. Pogorszyłoby to tylko sytuację, która i tak jest parszywa. Przyznaję to. Zniżam się więc do prośby i apeluję do rozsądku. Czy pan rozumie, co mówiłam na temat paradoksu?
— Myślę, że tak.
— I nadal jest pan gotów spowodować zniszczenie wszechświata?
— Nie uznaję tego za udowodnione. Sama pani powiedziała, że nieszczęście już się stało, a pani stara się tylko zminimalizować jego skutki. Przyznała pani też, że sama zostanie wykreślona z rzeczywistości niezależnie od tego, co się tu dziś wydarzy. Bili już spowodował paradoks nie do odwrócenia. Czy to prawda?
Louise niechętnie kiwnęła głową, a potem znów ruszyła do ataku.
— Ale wciąż jeszcze można wybrać między dwiema katastrofami. Jedna z nich jest straszna, ale druga jest absolutna.
Mayer potrząsnął głową.
— Nie wierzę. Pani nie może tego wiedzieć na pewno. Sądząc z wyrazu twarzy Louise, można było pomyśleć, że Mayer ma wbudowany poligraf.
— Może i nie wiem — przyznała. — Ale dlaczego nie chce pan powiedzieć nam, gdzie jest reszta broni?
— Bo to jest wszystko, co mi zostało — powiedział Mayer spokojnie. — Nie mam zamiaru spędzić paru ostatnich lat życia na zastanawianiu się, czy nie padłem ofiarą jakiejś temporalnej oszustki. Powiedziała pani, że moja córka żyje w waszym świecie. Żądam, żeby pani to udowodniła. Zabierzcie mnie tam, a wtedy powiem, co wiem.
Czy wierzycie, że tonący widzi w jednej sekundzie całe swoje życie? Ja nie wierzyłem i nadal nie wierzę. Rozmawiałem ze zbyt wieloma ludźmi, którzy myśleli, że za chwilę umrą, ale przeżyli i chociaż przypominali sobie jakieś oderwane obrazy i doznali czegoś, co można nazwać doświadczeniem mistycznym, to nigdy nie było żadnego „filmu”, żadnego przeglądu wydarzeń w kolejności chronologicznej.
Mimo to zdarzyło mi się wtedy coś bardzo podobnego. Trwało to nie dłużej niż sekundę. Będąc całkowicie przytomnym zobaczyłem, gdzie byłem, gdzie jestem teraz i czego mogę oczekiwać w przyszłości.
Wstałem i kiedy Mayer skończył mówić „a wtedy powiem, co wiem”, powiedziałem, że ja też chcę tam pójść.
Louise nie wyglądała na zdziwioną. Podejrzewałem, że teraz trudno już było ją czymś zdziwić, przypuszczałem, że widziała już wszystko, co się tutaj wydarzy tego wieczoru i prowadziła tę rozmowę z niezbadanych dla mnie powodów. W jednej sprawie miałem rację: nie można jej było już niczym zdziwić. W drugiej sprawie się myliłem, jak się później okazało: Louise nie wiedziała, co się stanie. Dowiodła tego zwracając się do Shermana z wyrazem bezradności.
— Co mam teraz robić? — spytała.
Myślę, że Mayer był tym zaskoczony nie mniej niż ja. Nagle perspektywa uległa zmianie i nie wiem, czy ktokolwiek z nas wiedział, kto tu rządzi.
Chyba że rządził Sherman. Nie wiecie, co znaczy słowo „nieprzenikniony”, póki nie spróbujecie odgadnąć, co myśli robot. Mayer chyba myślał podobnie, bo swoją propozycję skierował nie do Louise, tylko do Shermana.
— Co za różnica? — powiedział z nutą prośby w głosie. — Macie trzy możliwości. Wracacie z wnętrznościami tego paralizatora i zostawiacie mnie tutaj. Wracacie bez paralizatora i zostawiacie mnie tutaj. Albo wracacie ze mną, ja mówię wam, gdzie jest urządzenie, a wy przybywacie tutaj znowu…
— Nie wiemy, czy to możliwe — przypomniał mu Sherman. — Może nie ma już czasu na następną podróż.
— To wasz problem — stwierdził Mayer. — Ja chcę, żebyście mi powiedzieli, co się stanie. Jakie są skutki moich działań?
— Natychmiastowe? Żadne. My odejdziemy, a pan i pan Smith wrócicie do swojego życia. Zostało ono zakłócone, ale nic nie zauważycie. Życie będzie się wam wydawało takie samo jak zawsze, rzeczywistość nie ulegnie dla was zmianie. Na końcu obaj umrzecie.