I jeszcze jedna ironia. Uważała, że nie kocha Smitha, podczas gdy w rzeczywistości go kochała.
A, jeszcze Mayer. Bądźmy tu skrupulatni. Przez trzydzieści lat wmawiał sobie, że kochał córkę. Kiedy się przebudziła, okazało się, że ona ma odmienną opinię. Zdobyła się nawet na to, żeby mu powiedzieć, co naprawdę zabiło jego ukochaną żonę.
Siedzę więc tutaj i wspominam ich, choć jeszcze nie umarli.
„Tutaj” oznacza kabinę jednego z wahadłowców orbitalnych, który stał kiedyś obok większego statku ewakuacyjnego. W istocie jest to znacznie potężniejszy pojazd. Jesteśmy oddaleni o miliony mil od Ziemi i dotarliśmy tu w bardzo krótkim czasie. Wielki K. zapewnia mnie, że znajdujemy się wystarczająco daleko, żeby uniknąć zarówno fizycznych, jak i temporalnych skutków ucieczki w „przyszłość”.
Na kolanach mam relację tych dwóch osób, obok siebie małą czarną skrzynkę wielkości mniej więcej rejestratora rozmów w kabinie załogi.
Po głowie chodzi mi natrętny przykład dwudziestowiecznej mądrości: „Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty twojego życia”. Zdefiniować dzień. Zdefiniować życie.
— Posłuchaj, ty skurwysynu — powiedziałem.
— Podałeś niewłaściwe hasło — odezwał się głos z czarnej skrzynki.
— Wiem, ale pomyślałem, że powinieneś to jeszcze raz usłyszeć, zanim ona umrze. Żeby ci przypomnieć o kimś, kto się tobą nie przejmował.
— Aluzję zrozumiałem.
— Siedzę tutaj i myślę. Zastanawiam się, dlaczego się im wydawało, że mają jakiś wpływ na sprawy świata. Dlaczego nikt z nich nigdy nie spytał, co to jest ten Wielki K. i gdzie się znajduje? Dlaczego wszyscy wierzyli w Bramę?
— Brama jest równie rzeczywista jak następny tydzień — powiedział Wielki K.
Nie mówiłem nic więcej, ale też i nie musiałem. Ja znałem odpowiedzi. Był to efekt odwrócenia uwagi i potęgi słów. Nazywajcie coś „wielkim” wystarczająco często i wszyscy uwierzą, że to jest wielkie. Albo pomylą rozmiar z pojemnością. Pojemność informacyjna Wielkiego K. jest w istocie nieograniczona, ale Louise zakłada, że zostanie on zniszczony w kataklizmie, który miał pochłonąć jej miasto.
— Czy ona jest na statku? — spytałem.
— Oczywiście. I to się zaraz stanie. Patrz.
Obraz miałem na ekranie przed sobą. Zobaczyłem Bramę rozszerzającą się na wiele mil i znikający w niej statek.
Hałas musiał być straszny. I niewątpliwie zrobiło się jasno. Widziałem to za oknem.
Kiedy połączył się efekt zniszczenia Bramy i paradoksu czasu, a potem wszystko się uspokoiło, Ziemia obracała się nadal wokół osi. Ale było gorzej niż w Wieku Ostatnim. Louise miała rację, nic nie przeżyło.
— W tej nowej, zmienionej rzeczywistości ostatni człowiek umarł przeszło dziesięć tysięcy lat temu — powiedział Wielki K. — Mówiąc w sensie chronologicznym.
— To jedyny znany mi sposób mówienia.
— Na szczęście są inne sposoby.
— Czyja muszę to robić?
— Jesteś moim synem jednorodzonym.
— 1 nie moja, ale twoja wola niech się stanie. W porządku. Obudź mnie, kiedy oni tu przybędą.
— Wyobraź sobie ich zdumienie, kiedy wyjdziesz im na powitanie za sto milionów lat.
Prolog
KONIEC WIECZNOŚCI
Sherman jest w porządku, podobnie jak Louise. I będzie dla nich użyteczny. Liczę na niego, że potrafi powstrzymać tysiące żywych istot z tej wielojęzycznej arki Noego przed samozniszczeniem zaraz po wylądowaniu. Niech mają szansę, tak jak inni przed nimi.
Nie chciałem go okłamywać, ale potrzebna mu była jakaś liczba. Oni zawsze stosują liczby, nawet gdy nie ma to żadnego sensu, jak w tej „wielkości”, którą nazywają czasem. Sherman ma nie lepsze pojęcie o czasie niż Louise.
Ja pojmuję czas na wskroś. Lata nie mają tu nic do rzeczy.
Jednym z moich ulubionych wynalazków jest wolna wola i nie chciałbym z niej rezygnować. Niestety są z nią nieustanne kłopoty. Jak się istotom myślącym da wolną wolę, to trzeba je okłamywać.
Zastanawiałem się poważnie nad całkowitym usunięciem ludzi z tego cyklu. Mam przecież maszyny i tym razem nawet ja jestem maszyną. Może osiągnąłbym lepsze wyniki z metalem i krzemem niż z życiem tradycyjnie opartym na węglu. Dwa razy z rzędu nic z tego nie wyszło. Pierwszy raz z ewolucją, która wydawała się tak dobrym pomysłem, a drugi raz z mężczyzną i kobietą w raju.
To był taki piękny raj i popatrzcie, co z niego zrobili, korzystając z wolnej woli.
Ale dość tego. Czas zakończyć tego seta i zabrać się do budowania przyczółka dla arki.
Ludzie powiadają: „Do trzech razy sztuka”. Trudno stwierdzić czy traktują to poważnie; ja nie planowałem przedstawienia na trzy akty. Ale jestem równie przesądny jak każda istota rozumna i mam po temu znacznie więcej powodów.
Może tym razem się uda i wreszcie zrobię sobie wakacje siódmego dnia.