Chcecie się założyć?
W małym wycinku roku 1955, w którym wylądowałam, panowała niezdrowa atmosfera. Nawet bez chaosu, jaki zapanował podczas akcji, ten samolot nie miał przed sobą długiego lotu.
Potrząsnęłam głową, żeby się orzeźwić. Czasami to pomaga. Po przekroczeniu Bramy bywam przez parę sekund zdezorientowana. Zmusiłam się do koncentracji na tym, co wymagało załatwienia w następnej sekundzie, potem w następnej i jeszcze w następnej…
Przejściem biegła Jane Birmingham. Złapałam ją za rękę. Wszystko wokół niej się waliło i na pewno nie marzyła o tym, żeby szefowa przytrzymała ją za łokieć.
— Tam jest piekło — powiedziała, wskazując kurtynę oddzielającą klasę pierwszą od turystycznej. Słyszałam krzyki i odgłosy walki. — Było nas za mało od samego początku — tłumaczyła się Jane. — Pinky zaraz po starcie stwierdziła, że nie ma broni. Próbowaliśmy jej szukać bez zwracania uwagi, ale na próżno. Musiałam rozpocząć akcję. Pozwoliłam Pinky szukać, a my zaczęłyśmy zajmować się ludźmi na przedzie. — Odwróciła wzrok. Potem zmusiła się, żeby znów patrzeć na wprost. — Wiem, że nie wolno tego robić, ale…
— Nie teraz — machnęłam ręką.
— Nie wiem, co tam nawaliło. Za mało nas było chyba. W dodatku wszystkie byłyśmy zdenerwowane. Kiedy przystąpiłyśmy do ewakuacji, wywiązała się bójka. Kate jest nieprzytomna. Jakiś rosły drań przedostał się…
— Nieważne. Przerzućcie ją razem z baranami.
Nie sposób jest ustalić, kto wywołał bójkę. Brałam udział w akcjach, w których barany się buntowały. To surrealistyczne przeżycie, kiedy kierujesz broń na gościa z dwudziestego wieku i mówisz, co z nim za chwilę zrobisz. Niektóre dwudziestaki nie mają więcej instynktu samozachowawczego niż główka kapusty. Gotowi są pchać się wprost pod lufę. Jakby nie wierzyli, że może ich spotkać śmierć, zwłaszcza ci młodsi.
No i te dziwaczne wyobrażenia polityczne. Miewają jakieś obsesje na tle wyjaśnień, które im się „należą”, rzeczy, do których mają „prawo”, przyzwoitego traktowania ich, do którego jesteśmy „zobowiązani”.
Bardzo dziwne. Co do mnie, zrobię wszystko, co mi każe osobnik z bronią, i jeszcze powiem „proszę” i „dziękuję”. A potem zabiję go, jak tylko da mi szansę.
— Ilu tam jest jeszcze przytomnych? — spytałam.
— Kiedy wychodziłam, około dwudziestu.
— Każ im się pośpieszyć. Gdzie jest Pinky?
— Demoluje fotele w turystycznej.
Poszłam za nią. Trochę się tam uspokoiło. Może z tuzin pasażerów było jeszcze na nogach, czterdziestu do pięćdziesięciu w niewygodnych pozycjach zwisało z foteli. Lilly Rangun z drugą kobietą, której nazwisko zapomniałam, stały na wprost tych przytomnych, którzy stłoczyli się w tyle samolotu. Ich strach czułam w powietrzu. Dwie łapaczki stały każda po jednej stronie przejścia z paralizatorami trzymanymi oburącz i opartymi o fotele.
— Cisza! — ryknęła Lilly głosem kaprala prowadzącego musztrę. — Natychmiast zamknąć mordy! Macie być cicho i słuchać. Ty gnojku, zatkaj się, bo jak cię kopnę w dupę, to ci się wygnie w drugą stronę. Czy to twoja żona? Masz dwie sekundy, żeby jej zamknąć pysk, zanim was oboje rozwalę. Raz… o, już lepiej.
Teraz tak. Ci ludzie nie są ranni. Żyją. Przyjrzyjcie im się, a zobaczycie, że oddychają. Nawet nas słyszą. Ale ta broń może też zabić i obiecuję, że wykończę pierwszego skurwysyna, który się wychyli.
Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie. Wszyscy zginiecie, jeśli nie będziecie wykonywać moich poleceń. Niech każde z was łapie się za najbliższą nieprzytomną osobę i ciągnie ją na przód samolotu. Tam stewardesa wam powie, co robić dalej. Nie macie ani chwili do stracenia. Jak będziecie się ociągać, pokażę wam, co jeszcze potrafi ta broń.
Po paru jeszcze okrzykach i przekleństwach zaczęli się ruszać. To podstawowe informacje dla nas, kiedy zajmujemy się jakąś kulturą: jakie słowa są dla ludzi szokujące. W dwudziestym wieku przekleństwa wiązały się głównie z kopulowaniem i wydalaniem.
Lilly wspomniała, że z paralizatora można zabić, lecz zwykle używaliśmy broni w charakterze pałki elektrycznej, działającej na odległość. Sprawia ból, ale nie obezwładnia. Najlepiej mierzyć w miękkie, wrażliwe ciało między nogami, zwłaszcza od tyłu. Lilly pogoniła kilkoro z nich i zrozumieli, o co chodzi, bardzo szybko jak na dwudziestaków.
Słyszałam to wszystko w tle. Ja sama obeszłam fotele w pierwszych rzędach klasy turystycznej. Pinky robiła to samo po drugiej stronie przejścia. Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze. Pracowała systematycznie, z maniackim uporem.
Działała racjonalnie. Wykonywała swoją pracę.
Jednocześnie była śmiertelnie przerażona.
— Czy jesteś pewna, że jest w samolocie?! — krzyknęłam do niej.
— Jestem pewna. Widziałam go w torebce, jak już wsiadłyśmy.
Musiała tak myśleć, bo nie można by nic zrobić, gdyby zgubiła go na ziemi, w mieście, z którego samolot wystartował. Ale pewnie miała rację. Moje podwładne rzadko nawalają podczas akcji, nawet kiedy sytuacja okazuje się beznadziejna. Skoro mówi, że widziała swoją broń już na pokładzie samolotu, to znaczy, że widziała. A to znaczy, że można ją znaleźć.
My szukałyśmy, a tymczasem przytomne barany dźwigały uśpione barany na przód samolotu. Kiedy tam docierali, ktoś im kazał przerzucać ich ładunek przez Bramę i wracać po następnych. Szybko łapali dryg. Sapali i stękali, ale nie ma nic silniejszego niż taki dwudziestak. Nie dbają o siebie, piją, za dużo palą, nie ćwiczą, obrastają tłuszczem i czują się wyczerpani po polizaniu znaczka pocztowego. Ale mięśnie mają jak konie… i takież mózgi. Zadziwiające, czego potrafią dokonać, kiedy się ich należycie popędzi.
Jeden z facetów pracował na równi z innymi, a przysięgam, że miał z pięćdziesiąt lat.
Jezus, Maria! Pięćdziesiąt lat!
Wkrótce samolot się opróżnił. Każdy z chodzących, który przyciągnął swoje ostatnie ciało, sam był przepychany na drugą stronę. Pozostał tylko zespół przechwytujący. Tym razem nawet piloci zostali wyprowadzeni. Robimy to bardzo niechętnie i zazwyczaj jest to niemożliwe. Prowadziła teraz jedna z moich. Gdyby nie zrobiła dokładnie tego, co zrobiłby na jej miejscu pilot, samolot spadłby o wiele mil od miejsca, w którym powinien, maszyna jednak leciała na autopilocie i miała tak lecieć do czasu wybuchu w silniku. Żaden pilot nie mógł nic zmienić z chwilą, kiedy (ach, te kłopoty z czasownikami) odpadnie skrzydło.
I całe szczęście. Jest jeszcze jedna sztuczka, którą mogę wykorzystać, jeżeli piloci zorientują się, że coś się dzieje przed końcem akcji, ale naprawdę nie lubię jej stosować.
Moglibyśmy ściągnąć faceta z mojej Drużyny Superspecjalnej. „Facetem”, rzecz jasna, może być również kobieta. Ten ktoś miałby bombę w głowie, żeby na pewno nie można było potem zidentyfikować uzębienia. Ten ktoś zgodziłby się doprowadzić samolot do zderzenia z ziemią.
Czy ktoś wspomniał o czarnej skrzynce? Rzeczywiście. Ludzie w kabinie pilota dużo gadają, kiedy znajdą się w kłopotach. Interesująco rozwiązano ten problem. W naszym czasie skrzynka została już przygotowana i puszczona w ruch, jak tylko piloci przeszli przez Bramę i dowiedzieliśmy się, że może być potrzebna. Było to rozwiązanie eleganckie. Bardziej niż trochę wymyślne, ale eleganckie.
Dzięki naszym monitorom czasu mogliśmy zajrzeć wszędzie, w dowolną chwilę. (No prawie.) W ten sposób dowiadywaliśmy się, że dany samolot ulegnie katastrofie. Przeglądaliśmy relacje prasowe i znajdowaliśmy opisy wypadku. Może i dobrze byłoby zajrzeć do samolotu i zobaczyć, jak przebiegnie akcja, ale niestety, nie możemy zajrzeć do żadnego miejsca ani czasu, w którym byliśmy albo będziemy. (Przy podróżach w czasie są kłopoty z czasownikami.) Dlatego nie mogliśmy wiedzieć, że trzeba będzie zabrać pilota. Jednak teraz mogliśmy sięgnąć do późniejszego śledztwa. (Rozumiecie, o co mi chodzi z tymi czasownikami?) To się działo teraz, jeżeli to słowo coś jeszcze znaczy, w górę z biegiem czasu, w przyszłości. Sprawdzano wydarzenia wybiegające na kilka dni w przyszłość w roku pięćdziesiątym piątym, w przyszłość z mojego obecnego punktu widzenia.