Podczas śledztwa zostanie przesłuchana taśma z czarnej skrzynki. Przygotowaliśmy więc nagranie tego nagrania, umieściliśmy je w odtwarzaczu z mechanizmem samozniszczeniowym i zostawiliśmy w kabinie pilota, żeby nagrało się na magnetofon czarnej skrzynki.
Paradoks!
Z powodu tego, co robiliśmy teraz albo co już zrobiliśmy, te słowa nigdy nie zostaną wypowiedziane przez człowieka, którego głos wszyscy usłyszą. Te słowa zostałyby (zostaną, zostały) przegrane z zapisu, który nie został nagrany z powodu tego, co robiliśmy albo już zrobiliśmy.
Przyjrzyjcie się dobrze tej kolejności zdarzeń i zrozumiecie, że zasada przyczynowości zmieniła się w żart. Po każdej racjonalnej teorii wszechświata można spuścić wodę.
Cóż, ja wszystkie racjonalne teorie olałam dawno temu. Można sobie wierzyć w to, co człowiekowi sprawia przyjemność.
Moje poszukiwania zgubionego paralizatora były daremne. Rozejrzałam się, zobaczyłam, że tylko my zostałyśmy, i krzyknęłam:
— Hej, zdechlaki! — Poczekałam, aż wszystkie zwrócą się w moją stronę. — Wszystkie szukajcie. Rozbierzcie ten samolot na części.
Nie przestawajcie, póki nie zaczną nadchodzić pustaki, i szukajcie nawet wtedy. Ja idę na górę, zobaczę, co się da zrobić stamtąd.
Pobiegłam na przód samolotu i… przeszłam.
Wylądowałam na tyłku na piętrze selekcyjnym.
Natychmiast zorientowałam się, co się stało, i podniosłam wrzask jak cholera. To mi nie pomogło. Każdy baran wpada przez Bramę wrzeszcząc jak cholera.
Po przyszłościowej stronie Bramy znajduje się kilka skomplikowanych, pozbawionych tarcia pochylni. Są zaprojektowane do przyjmowania ludzi nieprzytomnych albo oszalałych ze strachu i szybkiego ich uprzątnięcia, zanim wpadnie następny baran. Czasami łamią się przy tym jakieś kości, ale rzadko te najważniejsze. Najistotniejszy jest czas, nie możemy się za bardzo cackać.
System ma za zadanie oddzielać personel zespołu przechwytu-jącego od baranów. Barany są kierowane do sali przygotowań, potem do zagrody, a potem do hibernacji, łapacze idą na zasłużony odpoczynek. Wszyscy uczestnicy akcji przechwytujących mają sygnalizatory radiowe. Urządzenia sortujące reagują na te sygnały. Wiedziałam, gdzie jest mój sygnalizator: zostawiłam go w przygoto-walni.
Trafiła mi się więc okazja, żeby poznać życie drugiej połowy. Mogłabym to sobie darować.
Nie było szans na chwycenie się czegokolwiek. (Dlatego nazywają to pochylniami pozbawionymi tarcia.) Zjeżdżałam z rynny na rynnę aż do płaskiej powierzchni pokrytej arkuszem folii, która przylgnęła do mojego ciała. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że nie bardzo rozumiałam, co się dzieje. W pewnej chwili mechaniczne ręce ściągnęły mi spodnie i zostałam zawinięta w ciasny kokon z przezroczystego plastyku. Byłam unieruchomiona, ręce przy bokach, nogi razem.
Znalazłam się w promieniach błękitnego światła. Było to przerażające nawet dla mnie, a ja wiedziałam, co się dzieje. Badano moje ciało do najdrobniejszych szczegółów, począwszy od układu kostnego. Zajęło to około dwóch sekund. Zostałam skata logowana do osiemdziesiątego miejsca po przecinku i Wielki Komputer zaczął przeglądać swoją kartotekę pustaków szukając największego podobieństwa. To zajęło pikosekundę. O wiele mil stąd w składzie pustaków wysunęła się szuflada kostnicy. Moja nieprzytomna dublerka została wystrzelona do przygotowalni, osiągając dwadzieścia g na początku i końcu podróży. Dwadzieścia g to dużo, wystarczy, żeby spowodować trwałe uszkodzenie mózgu, jeżeli działa przez jakiś czas, ale to byłoby wożeniem drzewa do lasu. W porównaniu z pustakiem marchew jest potentatem intelektualnym.
Wiedziałam, że proces przebiega szybko, ale nigdy go nie widziałam. Rzucono mnie na stół najwyżej po piętnastu sekundach od przekroczenia Bramy. Pustaka dostarczono w pięć sekund później i rzucono na sąsiedni stół. Nadal dotykały mnie i wnikały we mnie końcówki mechanicznych urządzeń. Kiedy wkroczy ludzki zespól przysposabiający, wszystko będzie gotowe.
Plastykowe opakowanie pozwalało oddychać, ale nie dawało nadziei na rozmowę, leżałam więc, gotując się ze złości. Mogłam przekręcić głowę o tyle, żeby widzieć leżącego obok pustaka. Podobieństwo było bardzo duże: moja jarzynowa siostra bliźniaczka. Z tym że jej lewa noga była prawdziwa, a moja sztuczna. Zastanawiałam się, jak Wielki K. rozwiąże ten problem.
Zaraz się przekonałam.
Z taśmy nad głową zjechała mechaniczna noga, która została złożona obok nieprzytomnego pustaka. To powinno coś dać do zrozumienia ludzkiemu zespołowi, w którego przybycie już zaczynałam wątpić.
Przyszli jednak i zrozumiałam, dlaczego barany są tak nerwowe po przymiarce.
Zespół składał się z pięciu osób. Jedną z nich znałam osobiście, choć nie za dobrze. Spojrzała nie widząc mnie.
Przewracali mnie z boku na bok. Spoglądali na ekran komputera, odbyli szybką naradę i widocznie postanowili przekazać problem sztucznej nogi dalej. Ich zadaniem było tak upodobnić pusta ka do mnie, żeby zmylić FBI w roku 1955. Ja byłam tylko kawałkiem mięsa opakowanym jak mrożony stek w supermarkecie.
Zespól rozumiał się idealnie. Nikt nikomu nie wchodził w drogę, wszystko, co potrzebne, było zawsze pod ręką. Dosłownie. Sięgali bez patrzenia i zawsze wszystko było.
Pracowali szybko. Odcięli pustakowi nogę i kopnęli ją na bok, jak tylko spadła na podłogę. Tymczasem kto inny wyrywał pustakowi wszystkie zęby i wstawiał nowe, wyglądające tak jak moje. Przyczepili pustakowi sztuczną nogę i nacięli go w miejscach, gdzie mój skórokombinezon miał blizny. Zdarli jej skórę z twarzy, przebudowali ją i naciągnęli skórę z powrotem, stosując przyśpieszone regeneratory. Zagoiła się bez śladu blizn.
Były jednak blizny, które pustak powinien mieć. Można je uzyskać tylko za pomocą czasośladu. Kiedy wszyscy skończyli, podłączyli pustaka do wielkiego zbiornika z odżywką, inne rurki wsunęli jej w odbyt i do pęcherza, po czym odskoczyli.
Pustaka otoczył błękitny blask Bramy. Zaczął oddychać tak szybko, że kontur jego piersi uległ rozmazaniu. Włosy i paznokcie rosły zauważalnie. Zużywał płyn odżywczy w takim tempie, że trzeba go było dopompować, i wydalał mocz pulsującym strumieniem, z szumem spływającym do zbiornika na podłodze. W ciągu dziesięciu sekund pustak postarzał się o sześć miesięcy. Blizny goiły się stosownie.
Potem ubrali pustaka w moje dżinsy, wsunęli mu w usta lejek i mieli napompować go nadtrawionym jedzeniem serwowanym w samolocie, kiedy jedna z pracownic spojrzała mi w twarz.
Tak naprawdę spojrzała. Bo wcześniej kilkakrotnie omiatała mnie wzrokiem, niczego nie zauważając.
Zrobiła wielkie oczy.
Kiedy zdołała wytłumaczyć pozostałym, kogo kopiują, cały zespół pomógł mi wyplątywać się z plastykowego kokonu.
Przez chwilę byłam nie całkiem przytomna.
Pamiętam, że widziałam z góry twarz, która wyglądała zupełnie jak moja. Potem wiem, że odciągano mnie od niej. Miałam w rękach solidny aluminiowy pręt, a skórokombinezon rozerwany na dłoni od kciuka do palca wskazującego. Odłamałam ten pręt od jednego z automatów medycznych.