ZŁY spoglądał na Dziarskiego chłodno, lecz nie wrogo. — Rozumiem — rzekł po chwili — i mam do pana prośbę.
— Słucham — rzekł sztywno Dziarski.
— Czy mógłbym się tu gdzieś umyć?
Dziarski spojrzał nań niechętnie. Trudno jednak było odmówić: ZŁY był cały w kurzu i w brudzie, twarz miał zalepioną grubą warstwą zapylonego potu, ubranie świeciło pasami smarów z dźwigowych lin, ręce pokryte miał grubymi plamami brudnej oliwy.
— Tak — rzekł krótko Dziarski i zadzwonił. Na progu stanął starszy sierżant Maciejak. — Sierżancie — rzekł Dziarski — zaprowadźcie aresztowanego do umywalni.
ZŁY wyszedł za Maciejakiem; Dziarski wstał i podszedł do okna. W dali na północnym wschodzie, gdzieś za Wisłą nad Żeraniem, obłoki zaczynały różowieć: wiosenny wieczór niósł rozpogodzenie, męczący, podrywający wiatr ucichł. „To był znaczek poczty okupacyjnej z czasów pierwszej wojny, o ile sobie, przypominam — myślał Dziarski, zapalając wolno papierosa — pamiętam, toczył się o ten znaczek długi i skomplikowany spór. Dopiero dokładne badanie ząbkowania dostarczyło jakichś pewniejszych dowodów. Pamiętam, jak się nad tym męczyłem. My, filateliści, musimy tak drobiazgowo i ostrożnie, z nieskończoną cierpliwością. W tym sens naszych zamiłowań”.
ZŁY wrócił do pokoju i Dziarski usiadł za biurkiem. Wpatrywał, się długo w twarz ZŁEGO i w jego jasne oczy. Ani twarz, ani te oczy nie wzbudzały w nim sympatii. Porucznik MicHal Dziarski kocHal nade wszystko ład — ład serc i umysłów, jak i ład ludzkich społeczności. Wierzył gorąco, że wszelkie siły w świecie i w człowieku muszą być poddane porządkującej władzy rozumu, mądrych praw. Człowiek siedzący naprzeciw był akumulatorem siły, energii, i Dziarski, im dłużej weń się wpatrywał, tym lepiej pojmował przyczyny jego niewiarygodnych zwycięstw. Rozumiał, w jaki sposób był w stanie osiągać rzeczy na pozór niemożliwe, sięgać po fizyczne triumfy zdawałoby się nieosiągalne. Z intuicją wyłuskał z tej twarzy i z tego niewysokiego, szczupłego korpusu pierwiastek dzikiej, drapieżnej mocy, element z pogranicza siły materialnej i napięć duchowych, który stanowił prawdziwe źródło przewag tego człowieka, który czynił go niepokonanym dla najsilniejszych, dla całych watah wrogów. MicHal Dziarski rozumiał to wszystko, ale tego nie pochwalał; nie żywił zaufania do tego rodzaju kumulacji żywotności, posądzał ją logicznie o odwieczną wywrotowość w stosunku do swych ideałów ładu i porządku, wietrzył w niej nieustające niebezpieczeństwo dla tych wartości. Ostre, drżące, nieokreślonego koloru oczy Dziarskiego opukiwały bez uznania siedzący naprzeciw potencjał czynów, ślizgały się obojętnie po kształtnej klatce piersiowej i silnych, choć nie potężnych ramionach ZŁEGO, wpłynęły znów na twarz i utonęły w jarzących się odcieniami białości oczach. Po chwili ZŁY spuścił wzrok. Nie mógł wytrzymać tego bezosobowego przenikliwego spojrzenia — stały za tym spojrzeniem potęgi ludzkiej myśli, organizującej życie. „Ciekawe — pomyślał ZŁY w zmieszaniu
— że też zawsze rozmyślam o pokonywaniu czegoś. Tylko czy mogę pokonać, czy muszę przegrać. A przecież chyba można inaczej?”
— Ja nie zabiłem. — odezwał się naraz, nieoczekiwanie, ZŁY. Powiedział to cicho, jakby nie kończąc zdania.
„Czego on nie dopowiedział? — pomyślał z emocją Dziarski — jakiego wyrazu zabrakło w tym zdaniu?” — Chciałbym w to wierzyć — rzekł bardzo opryskliwie — ale będziecie musieli tego dowieść przed sądem. Zarówno fakty, jak i poszlaki, a nade wszystko pewne zeznania świadczą poważnie przeciwko wam.
— Dobrze — rzekł ZŁY — dowiodę. Jest świadek wypadku, który stwierdzi, że Mechciński wpadł pod pociąg.
— Taki nieduży. — uśmiechnął się zgryźliwie Dziarski — w meloniku? Z parasolem, co?
— Ten — rzekł ponuro ZŁY — tylko nie wiem, gdzie go szukać. A pan, widzę, też coś niecoś wie?
— Wiem — rzekł Dziarski — wiem, na przykład, że z drugim morderstwem będzie o wiele trudniej. Chyba że postaracie się o jakieś alibi. — Dziarski urwał nagle: uświadomił sobie, że mimo woli podsuwa ZŁEMU środki obrony.
— Alibi? — jakby rumieniec wypłynął na smagłe policzki ZŁEGO — o to będzie trudniej. Przecież nie uwierzy mi pan, że tej nocy stałem do późna przed pewną bramą na Frascati. Jak niemal codziennie zresztą.
— Uwierzę — rzekł sucho Dziarski — słyszałem coś o tych milczących serenadach. Ale sąd może nie uwierzyć.
— Czy pan prowadzi śledztwo? — spytał ZŁY; zupełnie nowy ton zjawił się w jego głosie, ton gracza, który z nowymi siłami angażuje się w rozgrywkę.
— Jak najbardziej — rzekł zimno Dziarski, kryjąc starannie niepokój — wasze zeznania będą spisane. — „Jestem nie w formie — pomyślał z troską — czyżbym dał mu czymś poznać, że jestem trochę rozstrojony! Istotnie, dotąd to wszystko wygląda na interesującą rozmowę, a nie na śledztwo”.
— Proszę tedy zanotować — rzekł dobitnie ZŁY — że wiem, kto napisał ów fatalny artykuł w „Expressie Wieczornym”. Toteż gdybym chciał się mścić, zamordowałbym redaktora Edwina Kolankę. — Ostatnie słowa zabarwił przerysowanym sarkazmem, po czym zamilkł.
Dziarski uśmiechnął się bez ironii. — Słuchajcie, Nowak: — powiedział wręcz serdecznie — to wszystko, co mówicie, jest bardzo miłe i pełne wdzięku, ale chyba nie jesteście dzieckiem i zdajecie sobie sprawę z tego, że są to argumenty zupełnie bezwartościowe. Mityczny świadek i logiczne rozumowanie są to nader wątłe środki obrony w procesach o zabójstwo. Odnajdźcie mi faceta w meloniku, zmuście go do złożenia przychylnych dla was zeznań i przekonajcie mnie, że przed zabójstwem Jakuba Wirusa wiedzieliście o tym, kto napisał ten artykuł. Nie wiem, jak moglibyście tego wszystkiego dokonać, nie wyobrażam sobie tego. Tymczasem zaś trup tego reportera i zeznania kolejarza Siupki są dowodami rzeczowymi, niemożliwymi do przekreślenia.
ZŁY spuścił oczy po raz drugi. Czuł się jak szermierz, który zrozumiał naraz, że po prostu dużo mniej umie od swego przeciwnika.
— Nowak — rzekł Dziarski po chwili — czy wiecie, co oznacza dla mnie wasze aresztowanie?
— Nie — zdumiał się ZŁY: zaskoczyła go nowa nuta w głosie Dziarskiego, jakiś ton rozmowy brzmiący obco w tym pokoju, nad tym biurkiem, w tej sytuacji.
— Oznacza awans i pochwały — rzekł prosto Dziarski — popularność i bardzo cenne poczucie spełnionego obowiązku. Zadowolenie z udanej prący. Nie sądźcie więc ani przez chwilę, że będę wam pomagał, że jestem dla was w jakiś sposób życzliwy. Porzućcie tę myśl i takie nadzieje. Nas wszystko dzieli, a nic nie łączy.
„Po co on to mówi?” — skupił się w intensywnym myśleniu ZŁY i nagle zdecydował się na atak. — Czy aby wszystko? — rzekł z nieoczekiwanym uśmiechem.
Po raz pierwszy tego wieczoru porucznik MicHal Dziarski umknął spojrzeniem w bok.
— To są pozory — rzekł po chwili oschle. — Mogę wam wytłumaczyć, że to są tylko pozory. Czy wy potraficie zrozumieć, co to jest praworządność?
— Postaram się — rzekł ZŁY z prostotą.
— Wiecie, w zorganizowanym społeczeństwie jest tylko jedno jedyne prawo i tylko ono obowiązuje, Im ściślej organizujemy społeczeństwo dla skutecznej walki o rozwój, o coraz to lepsze życie, tym bardziej stanowczo przestrzegać musimy jedności i wyłączności prawa, obowiązującego nas wszystkich. I na tym polega praworządność. Rozumiecie?
— Rozumiem — rzekł ZŁY. Wpatrywał się w Dziarskiego z wyrazem takiego zasłuchania, że wzrok ten zafascynował porucznika. Coś drgnęło w duszy Dziarskiego.