Выбрать главу

Cień rozpłynął się w czarnych załomach zagraconego podwórza równie szybko i nieoczekiwanie, jak zaskakująco zabrzmiała informacja Drobniaka. Z ciemności rozjarzyły się białe, przezroczyste oczy. Drobniak zadrżał.

— Cieszę się, że nareszcie mam możność poznania pana — rzekł, pokrywając wyszukaną uprzejmością niepewność głosu: wystąpił ze swej kryjówki, uchylił lekko, lecz grzecznie, melonika. — Widzę, że otrzymał pan w samą porę dane dotyczące spółdzielni „Woreczek” I jej kierownictwa — doda od razu — a gdzie jest porucznik Dziarski?

— To jest przede wszystkim moja sprawa, a nie porucznika Dziarskiego — rzekł oschle ZŁY.

— Proszę bardzo — zgodził się bez trudu Drobniak — Tylko, widzi pan, ten facet, tam na dole, jest uzbrojony.

— Wiem o tym — rzekł ZŁY — strzelał dzisiaj kilka razy do mnie.

— Wobec tego — oświadczył Drobniak z grzecznym ukłonem — nie na o czym mówić. Proszę pana bardzo — przepuścił przodem ZŁEGO ruchem pełnym powściągliwego wykwintu — pan pozwoli.

ZŁY pchnął drzwi magazynu i postawił ostrożnie nogę na stopniu wiodącym w dół schodów.

Filip Merynos wciągnął w nozdrza przesiąkłe dymem eksplozji powietrze. „Co się tu dzieje?” — pomyślał ze zdumieniem graniczącym z lękiem. ZawaHal się chwilę, wyciągnął rewolwer i szedł wolno, ostrożnie do piwnicy. Nie zapalał światła; zręcznie lawirując w dobrze sobie znanym terenie dotarł do ruchomej ściany, nacisnął, uchylił ją i stanął jak wryty: w głębi piwnicy drzwi z dykty były rozwalone, zaś na środku siedział Kudłaty, zupełnie pijany, grzebiąc się w rozdartej walizce z drogiej, czarnej skóry. Pełnymi garściami przerzucał złote monety, rulony banknotów dolarowych, biżuterię, bawił się złotym złomem. Nieprzytomna, odbierająca świadomość pasja zamigotała w oczach Merynosa. Zapominając o zasunięciu ściany postąpił trzy kroki naprzód i stanął przed Kudłatym.

Kudłaty uniósł w górę śmietnik swej twarzy i spojrzał na Merynosa zmętniałymi, załzawionymi oczami. Nie było w nich wrogości.

— U. a. ek. — zabełkotał i wskazał gestem ręki piwnicę za ruchomą ścianą — bum. bum. U. o. j. na. U. o. j. na. luuuuuu!.. Um!.. Urn!.. Um!.. — uczynił ręką gest, naśladujący pikujący samolot, ostatnie, świszczące dźwięki miały imitować gwizd i wybuch bomb. Przyjaznym ruchem wyciągnął w górę napełnioną do połowy wódką szklankę, ofiarując ją Merynosowi. Merynos stał przez sekundę nieruchomo, jakby oszołomiony tym wszystkim, po czym bez słowa krótkim, potężnym kopnięciem wbił szklankę z wódką w małe, zarośnięte czoło Kudłatego. Tłuczone szkło i gryzący płyn oślepiły Kudłatego, ale Merynos nie powtórzył ciosu. Kudłaty dźwignął się na czworaki, skomląc rozdzierająco, lecz bez wściekłości, jak plugawe, potężne zwierzę. Wtedy dopiero Merynos zaczął go kopać. Kuł zaciekle silnymi nogami leżącą na ziemi masę ludzką, wgniatał szkło z rozbitej szklanki w twarz i w oczy, miażdżył z wściekłym rozmachem podbrzusze i zarośniętą brudem szyję ofiary. Kudłaty jęczał ohydnie, lecz w tym jękliwym wyciu nie było żadnej groźby, żadnego oporu. W swej zwierzęco infantylnej świadomości nie mógł pojąć, dlaczego radosny fakt wojny i bombardowania wyzwolił w jego panu i władcy tak maltretującą furię. Merynos oddycHal ciężko, świszcząco, czuł zbliżające się zmęczenie. Przystanął na chwiejnych z wysiłku nogach, pochylił się nad walizką i zaczął wrzucać do niej wysypane na podłogę kosztowności. Kudłaty wznosił ciężko masę swego ogromnego ciała na kolana, czyszcząc niezgrabnymi paluchami zmierzwione kudły z okruchów szkła, jego sina, obrzękła twarz umazana była krwią. — U. a. ek. U. a. ek. — bełkotał z chrypliwym, tępym żalem. Merynos obrócił się i wyprostował. Wzrok jego padł na ruchomą ścianę i Merynos cofnął się chwiejnie do tyłu. W rozchyleniu ściany stał ZŁY, a za nim Jonasz Drobniak.

Merynos wzniósł błyskawicznie trzymany cały czas w ręku rewolwer i w tej samej chwili klęczący już i na pół oślepiony Kudłaty przypadł do jego ręki, usiłując pocałować ją w ataku kalibańskiej, wiernopoddańczej pokory. Strzał padł z poderwanej ku sufitowi lufy i jednocześnie ciemny kształt wyciągniętej w fantastycznym skoku postaci przeciął przestrzeń piwnicy. Najszybciej działający impuls nie pomógł Merynosowi do ustawienia na czas lufy i pociągnięcia cyngla: zanim jeszcze pojął, że rewolwer ucieka mu z dłoni wraz z wyłamywanymi piekielną siłą palcami, poczuł ogłuszającą eksplozję w głowie, jak gdyby granat wybuchł mu tuż przy podbródku. Gdy ocknął się, leżał w kącie piwnicy. O trzy kroki, nad walizką z lśniącej, czarnej skóry stał ZŁY, wpatrzony weń czujnie białymi oczyma, w których nie było pasji, lecz jakaś potworna, niezrozumiała decyzja. Nad klęczącym z czarnymi łapami przy okaleczałych oczach Kudłatym stał Jonasz Drobniak, przyłożywszy lufę dużego browninga do skudlonych strąków brudnego, siwego łba.

— Władek Buchowicz — rzekł ZŁY — wybieraj. albo milicja, albo stoczysz tu ze mną ostatni pojedynek. Albo ty stąd wyjdziesz, albo ja! Chcę cię zabić, a nie potrafię zabić człowieka, który nie broni się, nie walczy.

Merynos rozumiał wszystko z przeraźliwą jasnością, mimo skrzepłego gruzła krwi i bólu w rozbitej szczęce. Nie czuł oszołomienia, natomiast czuł z diabelską wyrazistością, jak wstrętne, lepkie terkotanie strachu wypełnia mu uszy, rozdziera serce na tysiące drgających sprężynek.

— U. a. ek!.. U.a.ek!”. — zawiódł rozpaczliwym, zwierzęcym bełkotem Kudłaty.

Merynos dźwignął się ciężko w górę, powoli, na sztywnych rękach. Opierając się o ścianę, wstał. Wtedy dojrzał na ziemi pod przeciwległą ścianą niebieskawy połysk lufy swego rewolweru.

Odetchnął boleśnie, głęboko i nie zdradzając najmniejszym skurczem twarzy swych zamiarów runął nagle, błyskawicznie na ZŁEGO. Jego potężna pięść, wyrzucona prosto do przodu — całą siłą ramienia, wylądowała na twarzy wroga. ZŁY poleciał do tyłu, rąbnął głucho plecami o ścianę: w ułamku sekundy, z jakąś nadludzką przy tej szybkości faktów zwinnością, wiedziony ósmym zmysłem walki, który obdarzonym nim ludziom pozwala widzieć wszystko, co się dzieje, co jest i co stoi wszędzie tam, dokąd nie mogą sięgnąć związane piorunującą kolejnością wypadków oczy — ZŁY przygiął głowę do piersi. Drobniak zamarł na ułamek chwili: zdało mu się, że to koniec, że lecący na ścianę, ogłuszony ciosem ZŁY wyrżnie głową o mur i osunie się jak rozpruty worek na ziemię. Stało się inaczej: cały szok zderzenia się wyrzuconej na ścianę postaci wzięły na siebie plecy, głowa ZŁEGO odgięła się w mgnieniu oka do góry i gdy Merynos, w którego mózgu łopotała jedyna myśclass="underline" „Od razu strzelać! Od razu zabić!”, rzucił się do przodu i schylił błyskawicznie ku ziemi, sięgając po rewolwer — suche, krótkie kopnięcie w szczękę o sile ciosu karabinowej kolby uniosło go do góry z rozkrzyżowanymi rękami i cisnęło na środek piwnicy. Usiłująca podeprzeć się przy upadku dłoń Merynosa natrafiła na jedną z litrowych butelek po wódce; nie tracąc przytomności poderwał się w bok, napiął bicepsy pleców i łopatek w straszliwym zamachu i miotnął butelką z siłą armatniego strzału. Drobniak przylgnął w ślepej trwodze do ściany, nie odejmując jednak lufy od skroni Kudłatego. ZŁY uczynił ledwie dostrzegalny skłon głową, rozległ się brzęk tłuczonego szkła i wielka butelka rozprysła się na przeciwległej ścianie w tysiąc okruszyn. Na twarzy ZŁEGO mignął uśmiech, oczy rozjarzyły mu się jakimś cierpkim, złym szczęściem, szczęściem walki. Merynos zaczął cofać się w kąt, w którym stał stolik z ciężkim, marmurowym blatem i krzesło. Drżącą ręką uchwycił krzesło i poderwał je z wściekłą siłą. I znów jakiś czarodziejski zwód ciała wkręcił ZŁEGO w orbitę furkoczącego w powietrzu krzesła, tak że pocisk nawet go nie musnął. Jonasz Drobniak skulił się przy ścianie, szukając osłony za sterroryzowanym Kudłatym. Merynos uniósł oburącz ciężki stolik: z twarzą umazaną potem, zsiniałą i obrzękłą od uderzeń i ciosów, skrzywioną straszliwym, brzydkim zmęczeniem i wysiłkiem, wyglądał jak miotający skaty cyklop Polifem. Wtedy właśnie stało się coś, czego nikt nigdy potem; słysząc relacje o tym wielkim boju, nie mógł pojąć. Odległość między ZŁYM a trzymającym w górze stolik Merynosem wynosiła zaledwie niecałe pięć kroków: nawet szybki jak myśl skok nie mógłby powstrzymać ani uniknąć starcia z lecącą w powietrzu bryłą stolika, o ile nie byłby skokiem w bok, czyli po prostu unikiem. A jednak ZŁY skoczył do przodu w tej samej dziesiątej części sekundy, w której Merynos wypchnął stolik w przestrzeń. Pseudomarmurowy ciężki blat grzmotnął z ogłuszającym hukiem o ziemię, z kurzawy i pyłu, który wypełnił piwnicę, wybłysła jak grom pięść ZŁEGO godząc bezbłędnie w oczy; efekt błyskawicy, obok szybkości ciosu, wzmocnił blask ogromnego brylantu, prującego krwawym śladem twarz Merynosa. Merynos zmiękł, zachwiał się, odleciał do tyłu; w tej samej chwili lewa ręka ZŁEGO pochwyciła go za wiejący w powietrzu strzęp krawata, przyciągnęła raz jeszcze ku sobie i piekielny cios podbródkowy wydarł ze skręconego w męce ciała resztkę oddechu i przytomności, wbijając migotliwy brylant w dolną szczękę i rozrywając ją krwawo. Wielki, mięsisty tułów prezesa Filipa Merynosa zwinął się u stóp ZŁEGO jak sflaczały zewłok, nędzny i wstrętny, chrypiący zmasakrowanymi ustami jakieś niezrozumiałe słowa w brud piwnicznej podłogi.