Выбрать главу

W tej samej chwili rozległ się dzwonek telefonu. Zdrętwiały z wrażenia Drobniak otrząsnął się, piorunująco szybkim, mocnym ciosem kolby rewolweru przygiął klęczącego Kudłatego zupełnie do ziemi i poderwał słuchawkę. — Halo? — rzucił zduszonym głosem, walcząc z jego drżeniem.

— Czy to spółdzielnia „Woreczek”? — rozległ się w słuchawce niski, piękny głos kobiecy.

— Tak — rzekł Drobniak.

— Czy mogę prosić prezesa Merynosa? — spytał spokojny głos.

— Boję się — rzekł wolno Jonasz Drobniak — że jest to w tej chwili niemożliwe.

— Nie szkodzi — rzekł głos kobiecy z niezmąconym spokojem, wręcz z cichą radością — rozumiem. Proszę mu nie przeszkadzać, proszę go nie niepokoić. Proszę mu tylko, w takim razie, powiedzieć, że zdecydowałam się i jadę z nim. Prezes Merynos będzie już wiedział, o co chodzi.

Bardzo, melancholijny uśmiech zagościł na twarzy Jonasza Drobniaka. Milczał przez moment, po czym powiedział: — W porządku. Powiem mu.

— Dziękuję — rzekł uprzejmy kobiecy głos i połączenie zostało przerwane.

— Kto to był? — spytał ZŁY, dysząc ciężko i ocierając pot z czoła.

— Jakaś kobieta — rzekł tępo, ze zmęczeniem Drobniak.

— Do tego łotra? — zazgrzytał ZŁY; pochylił się nad Merynosem, wywlókł go z kąta i cisnął głową w dół, wprost w pełną złota walizkę. — Ile krzywd ludzkich, ile zbrodni jest w tym majątku, tutaj! — syknął z pasją. Nowa furia narastała mu w białych oczach jak pęczniejący kłąb białych, burzowych obłoków, w których przewala się grzmot. Kopnął leżącego w brzuch, uniósł go, ujął w jedną rękę koniec krawata, zaś drugą zaczął powoli zaciskać jedwabną pętlę pod szyją Merynosa. Drobniak podbiegł do ZŁEGO. — Panie! — rzucił niepewnym głosem, chwytając ZŁEGO za ramię. Białe, puste, straszliwe oczy odwróciły się z wolna ku niemu i Drobniak cofnął się jak rażony elektrycznością, czując zimną strugę panicznej trwogi wzdłuż kręgosłupa.

— Dość tego dobrego, Nowak! — rozległ się oschły, opryskliwy głos: ZŁY i Drobniak poderwali oczy w stronę szpary w uchylonej ścianie. Stał w niej porucznik MicHal Dziarski: za jego plecami połyskiwały oksydowane lufy milicyjnych automatów. — Przyrzekliście mi coś, prawda? — rzekł z urazą Dziarski. — Okazuje się jednak, że nie można wam ufać. Że lepiej jest samemu dopilnować wszystkiego.

ZŁY puścił Merynosa i cofnął się pod ścianę. Rozlatanymi rękami wpycHal w spodnie koszulę, która wysunęła się w czasie walki.

— Oto Władek Buchowicz — rzekł do Dziarskiego, wskazując na Merynosa.

— A oto obywatel Kudłaty — dodał Jonasz Drobniak, wskazując na brudną masę łachmanów przy ścianie; skłonił się grzecznie, lecz z godnością Dziarskiemu, unosząc lekko melonik.

— A oto słynny, nieuchwytny pan w meloniku — rzekł z podziwem Dziarski, przypatrując się badawczo Jonaszowi Drobniakowi — od dawna marzę o tym, aby pana aresztować, gdyż nie znoszę konkurencji. Najgorsze jest to tylko, że, jak dotąd, nie miałem konkretnych powodów, aby to uczynić. Ale teraz. O! — zawołał nagle z zadowoleniem, wskazując palcem na wielki czarny rewolwer typu „Hiszpan 9”. który tkwił ciągle w dłoni Drobniaka. — Czy ma pan pozwolenie na broń?

— Nie — rzekł z łagodnym uśmiechem Jonasz Drobniak — ale to. — uniósł z niezmąconym spokojem rewolwer i wymierzył go wprost w pierś Dziarskiego, który cofnął się odruchowo — to jest rekwizyt teatralny. Nikt z tego nie jest w stanie wystrzelić — zakończył ze słodyczą, odsłaniając komorę i ukazując brak magazynka, naboju w lufie oraz iglicy.

Epilog

1

— W ten sposób — kończył swój długi wywód porucznik Dziarski — mamy wszystkich. Lowa Zylbersztajn, działacz sportowy, sam oddał się w ręce władz. Alberta Wilgę i Jerzego Meteora znaleźliśmy w jednym ze szpitali warszawskich; dostali się tam za skierowaniem prywatnego lekarza; bez pośrednictwa Pogotowia — oczywiście, zainteresujemy się jeszcze tymi powiązaniami i tą sprawą. Roberta Kruszynę odnaleźliśmy dzięki Merynosowi, który nie przejawia skłonności ku postawie niezłomnej i chętnie sypie swych podwładnych i wspólników. Bez trudu, na przykład, poinformował nas, dla kogo przeznaczony był drugi bilet samolotowy do Szczecina z dwóch znalezionych przy nim w czasie aresztowania. Otóż proszę sobie wyobrazić, że był to bilet dla niejakiej Olimpii Szuwar, właścicielki sklepu z konfekcją.

— Można się było tęgo domyślić — rzekł niechętnie Halski — uważam to zresztą za szczegół bez znaczenia. Merynos kochal się bez pomyślnych rezultatów w pani Szuwar i wydaje mi się, że takie obciążające zeznania są po prostu zemstą za nieodwzajemnioną miłość. Uważam taką poszlakę za nieistotną.

— Myślę, że nie wie pan, poruczniku — rzekła Marta z podejrzaną słodyczą w głosie — dlaczego doktor Halski tak uważa? Pani Szuwar jest wielką sympatią doktora.

— Raczej odwrotnie, o ile ja wiem — mruknął Kolanko, strzepując popiół do popielniczki; wyglądał już dużo lepiej, spokojniej, widać było, że wraca powoli do równowagi po swych przejściach.

— Powinszować takich znajomości — rzekł zjadliwie Dziarski, patrząc z ironią na doktora: nie mógł się przekonać do Halskiego; mimo że pokój zawarty, wyraźnie nie żywił doń upodobania.

— Nigdy nie wstydzę się swych znajomości — rzekł zaczepnie Halski — ciekawią mnie wszyscy ludzie pod słońcem. Wszyscy, bez wyjątków.

— Ciekawią. — mruknęła z ostentacyjnym przekąsem Marta — zwłaszcza ludzie w spódnicach.

— Ale mówi pan, poruczniku — rzekł Juliusz Kalodont — że akcja jeszcze trwa, prawda?

— Tak — rzekł Dziarski — nie mamy jeszcze wszystkich. Na przykład taki Szajewski, szef gwardii Merynosa. Merynos, sypiąc hojnie, powiedział nam nazwisko, ale to mało. Bliższych informacji o tym Szajewskim mógłby udzielić Kruszyna, lecz ten właśnie jest twardy, honorowy i lojalny wobec swych kolegów. Milczy jak grób. Przyznaje się do tego, że był przybocznym adiutantem Merynosa, gotów jest ponieść karę za to, w czym brał udział, i to wszystko.