Выбрать главу

Jonasz Drobniak umilkł na chwilę i zapalił nowego papierosa. Uśmiechnął się na widok chciwych spojrzeń, wbitych weń ze wszystkich stron. Cisza była taka, że nie słychać było nawet odgłosów miasta.

— Tak, tak. — pokiwał głową Jonasz Drobniak — to była wielka mafia, ogromny gang, zorganizowany z podziwu godną precyzją. Jego fundament stanowiła drobiazgowa analiza warunków społecznych tego miasta w tym czasie. Były to lata, gdy przed społecznością dźwigającej się z ruin Warszawy stanął groźny problem chuligaństwa. Problem ten rozrastał się do rozmiarów choroby społecznej, prawdziwej klęski, z każdym rokiem przybierał na masowości. Władysław Buchowicz alias Filip Merynos dostrzegł w zgangrenowanej tkance obyczajowo-społecznej chuligaństwa idealną pożywkę dla rozwoju pasożytniczego, przestępczego organizmu. Dostrzegł to z niezwykłą trafnością, ba. z prawdziwą genialnością utrafił celnie w najczulszy punkt. Przystosował zbrodnię do wymogów chwili, uwspółcześnił ją, oparł na rozeznaniu nowych warunków społecznych. Wielcy włamywacze w stylu Szpicbródki mieliby w dzisiejszej Warszawie nieduże pole do popisu: banki są zbyt pilnie strzeżone, zaś do robotniczych mieszkań na Starówce i MDM-ie nie ma po co się włamywać. Natomiast przed wojną nikt nie zrobiłby fortuny na podrabianiu biletów na imprezy sportowe ani na szantażowaniu ulicznych owocarzy. Filip Merynos widział to wszystko i uruchamiał coraz to nowe wydziały, wypływające z potrzeb chwili. W słabo oświetlonych ulicach z początków odbudowy kwitł bujnie i dziko proceder obrabowywania z ubrań zapóźnionych przechodniów. Stworzony przez Merynosa „wydział rozbierania” usystematyzował chaotyczne stosunki w tej dochodowej branży: odtąd stosy ściśle wycenionej odzieży zapełniały magazyny spółdzielni „Woreczek”, zaś okrzyk: „Wyskakuj pan z ubrania!..”, rozlegający się w mrocznych zakamarkach zgruzowanych ulic, stał się raczej formułą roboczą niż groźnym zawołaniem opryszka. Wiadomo było powszechnie, że na ogromnych przestrzeniach jezior mazurskich, tego czarującego rezerwatu turystyczno-wakacyjnego pełni straż zaledwie kilkunastu milicjantów, w takich warunkach otwierają się wspaniałe perspektywy przed niewielką ekipą silnych i obdarzonych fantazją funkcjonariuszy „wydziału wycieczek i wczasów” spółdzielni „Woreczek”, którzy po każdej podróży służbowej na tereny pełne samotnych kajaków i szukających odosobnienia na łonie natury par urlopowiczów wracają do warszawskiej centrali obładowani setkami aparatów fotograficznych, zegarków, biżuterii i gotówki, zdobytych przy pomocy tak łatwo dostępnych narzędzi pracy, jak kawałek ołowianego kabla, żelazna rurka gazowa lub wprost drewniana pałka. Po to zaś, by owocnie rozwijać przedsiębiorstwo i tworzyć coraz to nowe wydziały, Filip Merynos potrzebował dwóch elementów: po pierwsze — zawiesistego grzęzawiska chuligańskiej masy, które byłoby glebą dla jego hodowli zbrodni, a jednocześnie zawsze pełnym rezerwuarem rekruta, zapleczem werbunkowym coraz to nowych warszawskich desperados dla rozwijającego się gangu; po drugie — jakiegoś symbolu, normującego życie uczuciowe i świat pojęć i autorytetów warszawskiej żulii i chuliganerii. W ten sposób powstał mit o obywatelu Kudłatym. Umiejętnie skonstruowana wieść, obmyślone do ostatnich szczegółów podanie poszło na Warszawę. Gdy spęczniało, obrosło ulicznymi sagami i rynsztokowymi klechdami, nadszedł moment działania. Pewnej ciemnej nocy Merynos i Robert Kruszyna przywieźli z Rembertowa półprzytomnego zwyrodnialca Jana Chaberka do piwnicy przy ulicy Bagno. W kilka dni potem miała miejsce wielka złodziejska dintojra w jednym z baraków budowlanych przy ulicy Karolkowej. Autorytet obywatela Kudłatego był już w tych kołach na tyle silny, że gdy któryś z ludzi Merynosa zaproponował przekazanie obywatelowi Kudłatemu oskarżonego o nielojalność złodzieja, wszyscy przystali na to z entuzjazmem. Podsądny uprowadzony został w nocy na ulicę Bagno, skąd zwłoki jego wywieziono nad ranem i porzucono na peryferyjnych łąkach za Dworcem Zachodnim. Odtąd sława obywatela Kudłatego nabrała cech kultu. Tajemnicza bezosobowość tej postaci, której nikt nigdy nie widział, a której wyroki nacechowane były tak bezwzględnym, krwawym realizmem, podsycała wiarę w jej wszechmoc, urastała w zabobonnych wyobraźniach do rzędu zjawisk nadprzyrodzonych. Trzeba przyznać, że Filip Merynos wyreżyserował genialnie tę krwawą operę. Chaberka w roli obywatela Kudłatego nie widział nikt, prócz skazanych na śmierć i Roberta Kruszyny, który odczuwał przed nim obłędny, przesądny strach. Ludzi, którzy mieli być tylko badani przez Kudłatego, przyjmował sam Merynos w zupełnym odosobnieniu, nawet od Kruszyny. Przebierał się wtedy, charakteryzował umiejętnie i puszczał w ruch cały sztafaż, całą scenerię z niesamowitego filmu, jaką stworzył w owej piwnicy przy ulicy Bagno. Nawiasem mówiąc, Filip Merynos popadł w rodzaj schizofrenii i pod koniec sam już dobrze nie wiedział, kto jest obywatelem Kudłatym, kto bandytą i mordercą Chaberkiem, a kto Filipem Merynosem, prezesem spółdzielni „Woreczek”. Osobowości te i wcielenia pomieszały się zresztą zupełnie, jeśli nie w świadomości Władysława Buchowicza, to na pewno w swych czynach, które w istocie były czynami jednego potencjału niemoralności i zbrodni. Jedno jest pewne: Buchowicz alias Merynos przeżywał najwspanialsze dni swego życia — za pośrednictwem stworzonego przez siebie mitu, ożywionej legendy, wypełnianej codziennie żywym mięsem nowych decyzji odświeżanej krwią okrutnie mordowanych ofiar, rządził absolutnie przestępczą Warszawą. W ten sposób urzeczywistniał swe stare sny o potędze, zaspokajał do syta swój głód znaczenia i swe bezbrzeżne pragnienie tajemniczej, złej sławy, albowiem pieniądze i zdobycze materialne były zawsze dla Buchowicza środkiem, a nigdy celem — cel zaś stanowiło owo bezbrzeżne pożądanie ukrytej, tajemnej wszechmocy nad ludźmi swojego środowiska, spalające go od wczesnej młodości. Gdy Filip Merynos osiągał szczyty chwały i potęgi, na widownię wystąpił Henryk Nowak jako ZŁY. Zjawił się znikąd, z odmętów wielkiego miasta, i od razu uderzył w podstawę zbudowanego przez Merynosa imperium, zranił najbardziej newralgiczny splot powiązań tej kunsztownej budowli — wydał nieubłaganą i skuteczną wojnę siłom społecznym stanowiącym fundamenty jego władztwa. Rzecz jasna, że Merynos nie mógł zlekceważyć tego ataku. Pod sztandarem obywatela Kudłatego rusza do walki, której kolejne bitwy to porwanie Siupki i prowokacja z zeznaniami, mająca na celu oskarżenie ZŁEGO o morderstwo Mechcińskiego, to kiermasz owocarski, na którym ZŁY miał zostać zabity lub unieszkodliwiony, to zamordowanie Kubusia Wirusa i skierowanie podejrzeń o tę zbrodnię znów na ZŁEGO, to wielka mobilizacja warszawskiego chuligaństwa do generalnej rozprawy ze ZŁYM przed stadionem. Resztę znacie.

Jonasz Drobniak umilkł i zapadła głucha cisza. Przez dobrą minutę wszyscy wstrzymywali oddech: każdy czuł, że jasne, przejrzyste opowiadanie tego niepozornego człowieka skotłuje mu się za chwilę w głowie w nieporządny nawał wrażeń, w chaotyczny natłok myśli — i dlatego usiłował, wstrzymując oddech, przedłużyć tę chwilę jasności, klarowności i pełnego rozumienia rzeczy. Drobniak sięgnął po papierośnicę, która okazała się pusta. To było jakby hasłem: zewsząd wyciągnęły się ramiona zakończone paczką papierosów, jak w cichym, wzruszającym hołdzie, składanym przy pomocy najzwyklejszego z codziennych gestów. Jonasz Drobniak uśmiechnął się bardzo serdecznie i wziął papierosa z pudełka Juliusza Kalodonta, mówiąc: — Dziękuję panu, stary, drogi przyjacielu. — Juliusz Kalodont aż pokraśniał z radosnego zadowolenia, tak poczuł się zaszczycony tym wyróżnieniem. Wtedy też rozebrzmiała wrzawa wyzwolonych z zasłuchanego milczenia głosów. Wszyscy mówili naraz, jeden przez drugiego.