— Skąd pan to wszystko wie? — wybił się z ogólnej wrzawy głos Witolda Halskiego i wszyscy umilkli, gdyż to proste i bezpośrednie pytanie najlepiej wyrażało nurtującą wszystkich ciekawość.
Twarz Jonasza Drobniaka zabarwiła się subtelnym humorem, jego długi nos uniósł się z zabawną godnością w górę.
— Skąd wiem? — powtórzył — przyznam się, że odpowiedź na to pytanie przyjdzie mi z trudem. Po pierwsze — dlatego chyba, że jestem z zawodu buchalterem i potrafię odczytywać najmisterniej zaksięgowane tajemnice różnych przedsiębiorstw. Po drugie zaś. — Jonasz Drobniak spuścił wzrok, pochylił nos i zarumienił się: po szczytach jego kościstych, żółtych policzków przebiegł płomyk przemiłej wstydliwości, jaka maluje się zazwyczaj na obliczach ludzi mających mówić o swych cichych umiłowaniach, co do których trapią ich ciągłe wątpliwości, czy aby nie zostaną one poczytane przez bliźnich za śmieszną błahostkę. — Po drugie. — powtórzył — dlatego, że jestem. detektywem amatorem. — Po czym uniósł powoli, ostrożnie głowę, jakby obawiając się wybuchu drwiącej wesołości. Ale wszyscy milczeli.
— O, brawo! — zawołał cicho, lecz z uczuciem Fryderyk Kompot, westchnąwszy przy tym romantycznie — a więc są jeszcze tacy? Jak to dobrze!
— Ja jestem — rzekł z głęboką skrucha Jonasz Drobniak. — Uważam bowiem, że jest to zajęcie przepiękne i pasjonujące. Detektyw amator to taki człowiek, który wtrąca się w cudze sprawy nie proszony, lecz w sposób taktowny. Życie wokoło nas pełne jest dokądś wiodących tropów, albowiem wszędzie wokoło i codziennie dzieje się mnóstwo ciekawych spraw. Otóż są sto takie sprawy, które zazwyczaj jedni ludzie chcą ukryć przed drugimi. Tak już jest, proszę państwa, że nieustannie coś ukrywamy przed innymi, począwszy od krzywej łopatki, którą maskujemy modą, elegancją, specjalnie skrojonym ubraniem, poprzez nagłą sympatię do żony swego przyjaciela, aż po milionową defraudację, której maskowanie wymaga tak skomplikowanych czynności, że stają się one wręcz pasjonujące. Detektywi spędzają swe życie właśnie wśród spraw ciekawych, starają się je wykryć. W tym celu każdy z nich posługuje się swoją metodą. Sherlock Holmes, jak wiadomo.
— Przepraszam, że panu przerywam — rzekł łagodnie Dziarski. — Wie pan, jak bardzo mnie te sprawy interesują. Dlatego pragnę pana od razu spytać o pańską metodę.
— Dobrze — rzekł zgodnie Drobniak — powiem panu. Po przeczytaniu ogromnej sterty literatury kryminalnej, po obejrzeniu wielkiej ilości filmów i po skrupulatnej analizie zdobytej w ten sposób wiedzy doszedłem do wniosku, że zarówno metoda dedukcyjna Sherlocka Holmesa, jak metoda racjonalistyczna Herculesa Poirot, jak metoda dowodów rzeczowych szkoły angielskiej, jak metoda psychologiczna doktora Zimmertuera, jak metoda spirytualistyczna ojca Browna, że wszystkie te metody jednym słowem zdają pomyślnie egzamin, o ile mają po swojej stronie przypadek. Moja metoda jest prosta, polega bowiem na zaufaniu w bogactwo przejawów życia. A więc mówiąc jaśniej — w wszechmoc przypadku.
— Trudno mi się z tym zgodzić — rzekł sceptycznie Kolanko. — Podważa pan w ten sposób całą naukową bazę kryminalistyki.
— Co robić — uśmiechnął się przepraszająco Drobniak — ale taka jest moja metoda. Jeśli jednak pomyśli pan o wzajemnym uzupełnianiu się wiary w przypadek, z teorią rzeczy ciekawych, których pełno jest na każdym kroku, wtedy może zrozumiemy się. Życie pełne jest przypadków i rzeczy ciekawych, zaś w wielkim mieście obydwa te czynniki życia zwielokrotniają się oszałamiająco. Mój Boże — Drobniak westchnął dziękczynnie — ileż pasjonujących rzeczy znaleźć można na wystawach filatelistycznych. — Porucznik MicHal Dziarski spojrzał w tym miejscu nieco zbyt nagle w sufit, zaś redaktor Edwin Kolanko rozpoczął baczny przegląd swych paznokci jak ktoś, kogo nie dotyczy nic z tego, co się właśnie mówi —.w autobusach i ciastkarniach. — Geniek Śmigło pochylił szybko głowę nad zapałką, która ani rusz nie chciała się zapalić, zaś Fryderyk Kompot uśmiechnął się marzycielsko, acz niezbyt mądrze —.w kioskach z prasą i z tytoniem. — Juliusz Kalodont chrząknął kilka razy, a następnie nakrył twarz chustką wielkości niedużego prześcieradła, w którą siąkał rozgłośnie, dając tym do zrozumienia, że cierpi na dokuczliwy katar —.ileż frapujących historii dzieje się na ciuchach. — Marta zarumieniła się gwałtownie i natychmiast przejawiła gorączkowe zainteresowanie jedną z rączek swojego koszyczka, która skądinąd była w zupełnym porządku —.w „Kameralnej”. — doktor Witold Halski badał właśnie swój obcas z taką uwagą, jakby problematyka tego fragmentu obuwia stanowiła ośrodek jego pozazawodowych umiłowań. Drobniak spoważniał i dodał: — A ileż ciemnych, ponurych, a tym bardziej ciekawych spraw dzieje się w zatłoczonych tramwajach i pociągach podmiejskich, w barach mlecznych, na dworcach, przed kinami i w tanich, peryferyjnych knajpach.
Wszystkim zrobiło się naraz bardzo smutno i Jonasz Drobniak, jakby wykładając ogólne nastroje, rzekł poważnie: — Nie ma między nami człowieka, który sobą i swym życiem potwierdza moją metodę. Po to, aby wiedzieć, co się działo ongiś na Siekierkach, musiałem tam spędzić pewien czas. Ciekawiła mnie atmosfera tego miejsca, interesowałem się kryminalistyką, a więc szukałem kontaktu ze światem przestępczym. Ze ZŁYM było inaczej: to on narzucił nam wszystkim kontakt ze sobą, wyjaśniając tym samym doskonale rolę przypadku w mojej metodzie. Pozorna tajemniczość i wszechobecność Nowaka-ZŁEGO wywodzi się z niezmiernie realnego i — konkretnego zjawiska: z powszechności awantury w Warszawie. W Warszawie pełno jest awantury, mnóstwo awantury, wszędzie awantura, począwszy od pyskówek w ogonkach po mleko, poprzez wieczną wojnę pasażerów z obsługą środków komunikacyjnych, aż do krwawych bijatyk w knajpach. Postronni świadkowie unikają na ogół bezpośredniego angażowania się w awantury, natomiast ZŁY — przeciwnie — uprawiał na każdym kroku interwencję. Stąd to wszystko. I w ten sposób odpowiednio pojęty przypadek może się stać cząstką ogólnego planu.
Wszyscy zamyślili się głęboko nad tymi słowami, a po chwili redaktor Edwin Kolanko powiedział cicho, powoli, lecz bardzo wyraźnie: — Nieoceniony pan Drobniak!
Coś z dawnej, dziennikarskiej chwały Edwina Kolanki zawisło po tych słowach w powietrzu i wszyscy poczuli się urzeczeni bezbłędną trafnością tego jedynego przymiotnika.
— Wcale nie musiał go pan od razu aresztować — rzekł Kalodont dość wyzywająco do Dziarskiego —.i osadzać od razu w więzieniu.
— Właśnie. — rzekł również całkiem agresywnie Geniek Śmigło — taki człowiek? Co za człowiek!
— Obywatele — rzekł spokojnie, lecz bardzo stanowczo Dziarski i wszyscy odnieśli wrażenie, że mimo pompatycznego początku padną tu za chwilę — słowa naprawdę ważkie — obywatele, w tym gronie ja reprezentuję państwo i prawo. Państwo i prawo osadziło Henryka Nowaka w więzieniu. Nas, to znaczy państwo i prawo, trudno jest częstokroć dobrze zrozumieć: gęstwa paragrafów i ustaw przesłania w licznych wypadkach naszą mało efektowną słuszność postępowania. Często też sceniczny blask pewnych gestów usuwa tę słuszność w cień. Natomiast bardzo łatwo jest nas krytykować, wieszać na nas psy. Ale my mamy rację, naszą rację. Jest to racja fundamentalna, na której wznoszą się trwałe mury organizacji współżycia miedzy ludźmi.