Robert Sheckley
Złodziej w czasie
Thomas Eldridge przebywał zupełnie sam w swoim pokoju, gdy usłyszał słaby odgłos skrobania za plecami. Jego świadomość ledwie to zarejestrowała. Studiował właśnie równania Holsteada, które narobiły parę lat temu sporo zamieszania z powodu zawartych w nich aluzji do nierelatywistycznego Wszechświata. Był to dość niepokojący zestaw symboli, chociaż dowiedziono, że wynikające zeń konkluzje są nieco zwodnicze.
Mimo to, jeśli przyjrzeć się im bez uprzedzeń, wyglądało na to, iż czegoś dowodzą. Było to przede wszystkim zaskakujące powiązanie ich elementów temporalnych, z którego wynikały interesujące konsekwencje. Było to… ponownie usłyszał ten sam dźwięk i odwrócił się.
Okazało się, że za jego plecami stoi potężny facet ubrany w szerokie, jakby nadmuchiwane purpurowe spodnie, niewielką zieloną kamizelkę oraz ażurową koszulę srebrnego koloru. Miał przy sobie czarne urządzenie w kształcie sześcianu, na którym widać było kilka tarcz kontrolnych, i wyglądał zdecydowanie nieprzyjaźnie.
Teraz bezmyślnie gapili się na siebie. Eldridge pomyślał przez chwilę, że to jakiś studencki kawał. Był najmłodszym profesorem nadzwyczajnym w Instytucie Technologicznym Carvell i w czasie Diabelskiego Tygodnia zawsze jakiś student wręczał mu jajo ugotowane na twardo lub żywą ropuchę.
Jednak ten mężczyzna nie był rozchichotanym studentem. Miał przynajmniej pięćdziesiąt lat i bez wątpienia był wrogo nastawiony.
— Jak pan się tu dostał i czego pan chce? — zapytał stanowczo Eldridge.
Mężczyzna uniósł brwi.
— Chcesz nadrabiać miną, hę? — spytał.
— Co miałbym nadrabiać miną? — odpowiedział pytaniem zaskoczony Eldridge.
— Człowieku, rozmawiasz z Viglinem — usłyszał. — Z Viglinem. Pamiętasz?
Eldridge usiłował przypomnieć sobie, czy w pobliżu Carvell znajduje się jakiś szpital dla obłąkanych. Ten Viglin wyglądał na zbiegłego lunatyka.
— Zwraca się pan do niewłaściwego człowieka — oznajmił Eldridge, zastanawiając się, czy powinien wezwać pomoc.
Viglin potrząsnął głową przecząco.
— Nazywa się pan Thomas Monroe Eldgridge — stwierdził — i urodził się pan 16 marca 1926 roku w Darien, Connecticut. Uczęszczał pan do Uniwersyteckiego Heights College’u, który ukończył pan z wyróżnieniem. Na początku ubiegłego roku uzyskał pan stanowisko wykładowcy w Carvell. Czy, jak do tej pory, wszystko się zgadza?
— Owszem. Dokonał więc pan z jakiegoś powodu niewielkiego przeglądu mojego życiorysu. Lepiej, żeby to był uzasadniony powód, bo w przeciwnym wypadku wezwę gliny.
— Zawsze byłeś gościem z nerwami jak postronki. Jednak w tym wypadku blefowanie nic nie da. To ja wezwę policję.
To mówiąc, przycisnął guzik urządzenia, które trzymał w dłoniach. W pokoju pojawiło się nagle dwóch ludzi. Mieli na sobie frywolne, pomarańczowo-zielone uniformy z połyskującymi metalicznie insygniami na rękawach. Obaj dźwigali też czarne urządzenie, takie samo, jakie miał Viglin, z tym, że jego górna część polakierowana była na biało.
— Przestępstwo nie popłaca — powiedział Viglin. — Aresztujcie tego złodzieja!
Przez chwilę Eldridge’owi wydawało się, że jego miły pokój w college’u, wraz ze znajdującymi się w nim rycinami Gauguina, nieporządnymi stosami książek i jeszcze bardziej niechlujnym zestawem hi-fi oraz kosmatym czerwonym dywanem, krąży wokół, przyprawiając go o zawrót głowy. Kilkakrotnie mrugnął powiekami, mając nadzieję, że całe to zamieszanie zostało spowodowane zmęczeniem wzroku lub, co jeszcze bardziej prawdopodobne, może po prostu śnił.
Jednak Viglin wciąż tam był, przerażająco materialny.
Dwaj policjanci wyjęli skądś parę kajdanek i ruszyli w stronę Eldridge’a.
— Poczekajcie! — krzyknął, zapierając się o biurko. — O co tu chodzi?!
— Jeśli chcesz, aby przedstawiono ci formalne zarzuty — stwierdził Viglin — będziesz je miał.
Odchrząknął, po czym kontynuował:
— Tomaszu Eldridge, w marcu tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego roku wynalazłeś Przenośnik Eldridge’a. Potem…
— Chwileczkę! — zaprotestował Eldridge. — To jeszcze nie jest ten rok; mówię to na wypadek, gdybyś nie wiedział.
Viglin wyglądał na zirytowanego.
— Nie wykręcaj się — powiedział. — Wynajdziesz przenośnik w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim, jeśli wolisz taki sposób wyrażania się. Wszystko zależy od temporalnego punktu widzenia.
Przetrawienie tego zabrało Eldridge’owi chwilę czasu.
— Czy masz na myśli to, że… jesteście z przyszłości? — wyjąkał.
Jeden z policjantów trącił drugiego łokciem.
— Co za aktor! — powiedział z podziwem.
— Lepszy niż w niejednej kretyńskiej komedii — zgodził się drugi, pobrzękując kajdankami.
— Oczywiście, że jesteśmy z przyszłości — odpowiedział Viglin. — A niby skąd mielibyśmy być? W roku, o którym mowa, wynalazłeś — lub wynajdziesz — Przenośnik Eldridge’a, tym samym umożliwiając podróże w czasie. Z jego pomocą wyruszyłeś do pierwszego sektora przyszłości, gdzie przyjmowano cię z najwyższymi honorami. Następnie podróżowałeś z serią wykładów po trzech sektorach Cywilizowanego Czasu. Byłeś bohaterem, Eldridge, ideałem do naśladowania. Małe dzieci chciały być takie jak ty, kiedy dorosną.
Viglin kontynuował ochrypłym głosem:
— Zostaliśmy jednak oszukani. Nieoczekiwanie i z rozmysłem ukradłeś pewną ilość wartościowych przedmiotów. Było to dla nas szokujące! Nigdy nie podejrzewaliśmy cię o skłonności kryminalne. Gdy podjęliśmy próbę aresztowania cię, zniknąłeś.
Viglin przerwał i potarł czoło w geście zmęczenia.
— Byłem twoim przyjacielem, Tom — mówił — pierwszym człowiekiem, którego spotkałeś w sektorze numer jeden. Wypiliśmy razem niejeden puchar floxu. Zorganizowałem dla ciebie ten objazd z wykładami… a ty mnie obrabowałeś.
Rysy jego twarzy stwardniały.
— Panowie policjanci, proszę go aresztować — polecił.
Gdy funkcjonariusze ruszyli, aby wykonać rozkaz, Eldridge przyjrzał się dokładnie czarnemu urządzeniu, które trzymali. Podobnie jak przyrząd Viglina, miał on kilka tarcz kontrolnych i rząd przycisków. Poprzez pokrywę przebiegał wytłoczony na biało napis: TRANSPORTER ELDRIDGE’A — WŁASNOŚĆ KOMENDY POLICJI W EASKILL.
Policjanci zatrzymali się i zwrócili do Viglina:
— Czy ma pan dokumenty ekstradycyjne?
Viglin przeszukał kieszenie.
— Wygląda na to, że nie mam ich przy sobie. Ale wiecie przecież, że on jest złodziejem.
— Każdy to wie — odpowiedział policjant. — Nasza jurysdykcja nie obejmuje jednak sektorów czasu, z którymi nie nawiązano jeszcze kontaktu, jeśli nie posiadamy dokumentów ekstradycyjnych.
— Poczekajcie tutaj — odrzekł Viglin. — Zdobędę je.
Przyjrzał się dokładnie swojemu zegarkowi, wymamrotał coś o półgodzinnej przerwie, po czym nacisnął guzik przenośnika i natychmiast zniknął.
Policjanci usiedli na kanapie i zaczęli zerkać w stronę sztychów Gauguina.
Eldridge próbował myśleć, planować swoje działania, antycypować przyszłość. Nic z tego jednak nie wychodziło. Nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje, jego umysł wzdragał się przed tym. Nikt nie jest w stanie go przekonać, że…
— I pomyśleć, że znany facet, taki jak ten, okazał się kanciarzem — odezwał się jeden z policjantów.
— Wszyscy geniusze są kopnięci — skonstatował drugi z filozoficzną zadumą. — Pamiętasz tego rąbniętego tancerza, który zabił dziewczynę? Niektórzy też twierdzili, że był geniuszem.