Eldridge podniósł wzrok znad tekstu i zauważył, że przygląda mu się dziewczynka w okularach, w wieku około dziewięciu lat, stojąca przy końcu rzędu książek. Gdy spojrzał na nią, szybko umknęła, znikając z pola widzenia. Wobec tego kontynuował lekturę.
Rozdział następny zatytułowany był: „Nieparadoksalność czasu”. Autor rozpoczynał od przytoczenia klasycznego paradoksu Achillesa i żółwia, po czym obalał go, używając rachunku całkowego. Traktując ten zabieg jako logiczną podstawę dalszego rozumowania, przechodził do tak zwanych paradoksów czasowych — zabicia własnego praprapradziadka, spotkania samego siebie i temu podobnych. Okazały się one równie nietrwałe, jak starożytny paradoks Zenona. Kontynuując Alfredex wyjaśniał, że wszystkie paradoksy czasowe były wynalazkami autorów z talentem do tworzenia intelektualnego bałaganu.
Eldridge nie rozumiał powikłanych symboli logicznych użytych w tej części, co wydawało się żenujące, ponieważ to on był tu cytowany jako główny autorytet w tej kwestii.
Kolejny rozdział miał tytuł: „Upadek potentata”. Mówiło się tu o tym, jak Eldridge spotkał Viglina, właściciela dużego sklepu sportowego w sektorze pierwszym. Szybko stali się przyjaciółmi. Przedsiębiorca wziął nieśmiałego młodego człowieka pod swoje skrzydła. Zorganizował dla niego kilka tras z cyklami wykładów. Potem…
— Przepraszam pana uprzejmie — powiedział ktoś. Eldridge podniósł wzrok znad książki. Okazało się, że stoi przed nim blady bibliotekarz, a obok niego dziewczynka w okularach z pełnym satysfakcji uśmieszkiem na twarzy.
— Tak? — spytał Eldridge.
— W czytelni nie zezwala się na noszenie przy sobie transporterów czasowych — powiedział surowo pracownik biblioteki.
To zrozumiałe — pomyślał Eldridge. Używając przenośnika można było przecież schwycić tyle wartościowych książek, ile zdoła się unieść, po czym bezpowrotnie zniknąć. Prawdopodobnie transporterów nie wolno było mieć przy sobie również w bankach.
Problem polegał na tym, że on nie zamierzał oderwać się od tej książki.
Uśmiechnął się, popukał w ucho, po czym pospiesznie wrócił do lektury.
Wyglądało na to, że młody i błyskotliwy Eldridge pozwolił, by Viglin zajął się wszystkimi jego kontraktami i dokumentami. Któregoś dnia odkrył ku swemu zdziwieniu, że w zamian za niewielką finansową rekompensatę przepisał wszystkie swoje prawa do transportera czasowego na Viglina.
Wtedy wniósł sprawę do sądu. Przegrał ją. Złożył apelację.
Pozbawiony środków do życia i zgorzkniały, Eldridge wkroczył na drogę przestępstwa, kradnąc Viglinowi…
— Proszę pana! — odezwał się stanowczo bibliotekarz. — Niezależnie od tego, czy jest pan głuchy, czy nie, musi pan natychmiast opuścić to miejsce. W przeciwnym wypadku wezwę strażnika.
Eldridge odłożył książkę, wymamrotał: „gadka-szmatka” pod adresem dziewczynki, po czym w pośpiechu opuścił czytelnię.
Teraz już wiedział, dlaczego Viglin tak skwapliwie dążył do aresztowania go. Ponieważ jego sprawa wciąż była w toku, Eldridge, wsadzony za kratki, znalazłby się w bardzo kiepskiej sytuacji.
Dlaczego jednak dopuścił się kradzieży?
Ewentualna chęć rewanżu wydawała się w tym wypadku zrozumiałym motywem, jednak Eldridge był pewien, że nie jest to motyw prawdziwy. Ukradzenie czegoś Viglinowi nie mogło sprawić, by poczuł się lepiej, a tym bardziej nie naprawiłoby zła. W takiej sytuacji prawdopodobnie podjąłby walkę lub się wycofał, by być jak najdalej od całego tego zamieszania. Zrobiłby wszystko oprócz kradzieży.
Cóż, musi wybadać, co się zdarzyło. Ukryje się w sektorze drugim, być może znajdzie tu pracę. Będzie mógł kawałek po kawałku…
Z obu stron wzięli go pod ramiona dwaj mężczyźni. Trzeci błyskawicznie odebrał mu transporter. Zostało to wykonane tak gładko, że Eldridge wciąż miał otwarte ze zdumienia usta, gdy jeden z nich pokazywał mu oznakę.
— Policja — oznajmił. — Będzie pan zmuszony pójść z nami, panie Eldridge.
— Pod jakim zarzutem? — spytał.
— Kradzież w sektorze pierwszym i drugim.
A więc kradł także tutaj!
Zabrano go na posterunek, gdzie został wprowadzony do małego, zagraconego biura zwierzchnika policji. Okazał się on smukłym, łysiejącym mężczyzną o pogodnej twarzy. Polecił gestem swoim podwładnym, by wyszli z pokoju, wskazał Eldridge’owi fotel i poczęstował go papierosem.
— A więc to pan jest tym słynnym Eldridge’em — powiedział.
Eldridge markotnie kiwnął głową.
— Już w dzieciństwie rozczytywałem się w opowieściach o panu — stwierdził z nostalgią szef policji. — Był pan jednym z moich bohaterów.
Kapitan wydał się Eldridge’owi dobre kilkanaście lat starszy od niego, jednak postanowił nie pytać o to szefa policji.
W końcu to on powinien być ekspertem od paradoksów czasowych.
— Zawsze uważałem, że zrobił pan kiepski interes na tej kradzieży — oznajmił kapitan, bawiąc się dużym, zrobionym z brązu przyciskiem do papieru. — Nie rozumiałem też, w jaki sposób ktoś taki jak pan może kraść. Myśleliśmy przez jakiś czas, że to mógł być przejściowy atak obłędu.
— A może był? — zapytał Eldridge z nadzieją.
— Niestety, to zostało wykluczone. Sprawdziliśmy dokładnie pańskie dane. Nie ma pan żadnych skłonności do choroby umysłowej. W tym momencie wyjaśnienie całej sprawy staje się dla mnie dość trudne. Na przykład: dlaczego ukradł pan akurat te konkretne przedmioty?
— Jakie przedmioty?
— Nie pamięta pan?
— Hm… jakoś wyleciało mi z głowy — wyjaśnił szybko Eldridge. — Chwilowa amnezja.
— Rozumiem to doskonale — stwierdził kapitan ze współczuciem, po czym wręczył Eldridge’owi jakiś dokument. — Proszę, oto lista — powiedział.
PRZEDMIOTY SKRADZIONE PRZEZ THOMASA MONROE ELDRIDGE’A
PRZEDMIOTY UKRADZIONE NA SZKODĘ SKLEPU SPORTOWEGO VIGLINA, SEKTOR PIERWSZY:
(Wartość w kredytkach)
4 wielkoładunkowe pistolety ręczne: 10.000
3 nadmuchiwane kamizelki ratunkowe: 100
5 puszek płynu Oilena przeciw rekinom: 400
UKRADZIONE ZE SPECJALISTYCZNEGO SKLEPU AFGHANA, SEKTOR PIERWSZY.
2 mikroflexowe zestawy literatury światowej: 1.000
5 kaset z muzyką symfoniczną Teeny — Toma: 2.650
UKRADZIONE ZE SKLEPU WARZYWNEGO LORRIEGO, SEKTOR DRUGI:
4 tuziny paczek ziemniaków, gatunek: Biały Żółw: 5
9 opakowań nasion marchwi (luksusowej): 6
UKRADZIONE ZE SKLEPU GALANTERYJNEGO MANORIEGO, SEKTOR DRUGI:
5 tuzinów luster posrebrzanych (ręcznych): 95
Całkowita wartość: 14.256
— O co tu może chodzić? — spytał kapitan. — Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś kradnie hurtem milion kredytek, ale po co komu te wszystkie śmiecie?
Eldridge potrząsnął głową przecząco; on także tego nie rozumiał. Nie mógł znaleźć na tej liście niczego sensownego, co dałoby mu klucz do sprawy. „Wielkoładunkowe pistolety ręczne”, owszem, mogły wydawać się dość użyteczne. Ale po co te lustra, kamizelki ratunkowe, ziemniaki i cała reszta przedmiotów, które szef policji całkiem słusznie nazwał „śmieciami”?
To było zupełnie do niego niepodobne. Eldridge przyłapał się na tym, że zaczyna myśleć o sobie jako o dwóch ludziach.
Ten pierwszy odkrył możliwość podróżowania w czasie, został oszukany, ukradł pewną ilość całkiem niewytłumaczalnych przedmiotów, po czym zniknął. Ten drugi zaś — to był on, człowiek, którego odnalazł Viglin. Nie miał wspomnień związanych z życiem pierwszego Eldridge’a. Musiał jednak odkryć motywy, które tamtym kierowały, oraz odpokutować za jego przestępstwa.