Выбрать главу

— Co się stało po tym, jak ukradłem te przedmioty? — spytał Eldridge.

— Tego właśnie chcielibyśmy się dowiedzieć — odparł kapitan. — Wiemy jedynie, że czmychnął pan ze swoim łupem do sektora trzeciego.

— A potem?

Kapitan wzruszył ramionami.

— Kiedy wystąpiliśmy o ekstradycję, tamtejsze władze poinformowały nas, że nikt taki nie istnieje. Nie oddali nam też pana, oczywiście. Rozumie pan, to ludzie dumni i niezależni. W każdym razie zniknął pan bezpowrotnie.

— Zniknąłem? Ale dokąd mogłem się udać?

— Nie wiem. Mógł pan się przenieść do niecywilizowanych sektorów, znajdujących się za sektorem trzecim.

— Czym są te niecywilizowane sektory? — spyta! Eldridge.

— Mieliśmy nadzieję, że pan nam to powie — odrzekł kapitan. — Jest pan jedynym człowiekiem, który kiedykolwiek był poza sektorem trzecim.

Do cholery, pomyślał Eldridge, kapitan posądzał go o to, że jest autorytetem w sprawach, o których policja nie wie, a koniecznie chce się dowiedzieć!

— To oznacza dla mnie spory dylemat — zauważył kapitan, zezując na swój przycisk do papieru.

— Dlaczego?

— Cóż, jest pan złodziejem. Według prawa muszę pana aresztować. Mimo to mam świadomość, że zrobił pan na tym bardzo nędzny interes. Przypadkiem wiem również, że kradł pan te towary jedynie Viglinowi i jego współpracownikom w obu sektorach. W jakimś sensie jest to sprawiedliwe, ale, niestety, prawo tego nie potwierdza.

Eldridge ze smutkiem pokiwał głową.

— Niewątpliwie moim obowiązkiem jest aresztować pana — oznajmił kapitan z głębokim westchnieniem. — Nie mogę nic na to poradzić, nawet gdybym chciał. Będzie pan musiał stanąć przed sądem i prawdopodobnie odsiedzieć wyrok około dwudziestu lat więzienia.

— Co?! Za kradzież tandety w rodzaju płynu przeciw rekinom i nasion marchwi?! Za przywłaszczenie sobie śmieci?!

— Jesteśmy dość surowi wobec złodziejstwa w czasie — wyjaśnił kapitan. — To w końcu przestępstwo temporalne.

— Rozumiem — skonstatował Eldridge, opadając bezwładnie na fotel.

— Oczywiście — kontynuował kapitan z namysłem — gdyby nagle okazał się pan niebezpieczny, ogłuszył mnie uderzeniem w głowę, używając tego ciężkiego przycisku do papieru, porwał mój osobisty transporter czasowy, który przechowuję na drugiej od góry półce tej szafki, powrócił do swoich przyjaciół w sektorze trzecim, nie mógłbym zrobić naprawdę nic, aby temu zaradzić.

— Doprawdy?

Kapitan odwrócił się w stronę okna, pozostawiając swój przycisk do papieru w zasięgu ręki Eldridge’a.

— To naprawdę straszne — zauważył — jakie czyny może rozważać ktoś, kto chce pomóc bohaterowi swego dzieciństwa. Ale, oczywiście, jest pan człowiekiem przestrzegającym prawa. Nigdy nie zrobiłby pan czegoś takiego, a ja mam opinię psychologów, które dowodzą tego niezbicie.

— Dzięki — odrzekł Eldridge. Podniósł przycisk do papieru i lekko stuknął nim kapitana w głowę. Zwierzchnik policji z uśmiechem zwalił się na biurko. Eldridge znalazł w szafce przenośnik i nastawił go na sektor trzeci. Westchnął głęboko i nacisnął guzik.

Ponownie pochłonęła go ciemność.

Gdy otworzył oczy, stał na równinie, na żółtawej i spękanej ziemi. Wokół niego rozciągało się pozbawione jakichkolwiek drzew pustkowie, a wicher ciskał mu w twarz tumany pyłu. W oddali dojrzał kilka budowli z cegły i rząd namiotów, wzniesionych najwyraźniej wzdłuż brzegu wyschłego potoku.

Ruszył w ich stronę.

Pomyślał, że w jeszcze dalszej przyszłości musiała zdarzyć się kolejna zmiana klimatu. Bezlitosne słońce wypaliło ziemię, całkowicie wysuszając strumienie i rzeki. Jeśli ta tendencja miała się utrzymać, Eldridge mógł zrozumieć, dlaczego przyszłość, która następowała po sektorze trzecim, była niecywilizowana. Prawdopodobnie była ona również nie zaludniona.

Czuł się bardzo zmęczony. Nie jadł nic przez cały dzień — lub od kilku tysięcy lat, zależnie od tego, jak liczyć. Uświadamiał sobie jednak, że był to fałszywy paradoks, jeden z tych, które Alfredex mógłby z pewnością obalić, używając logiki symbolicznej.

Do diabła z logiką! Do diabła z nauką, paradoksami, do diabła ze wszystkim! Tu, na tej pustynnej ziemi, musi być dla niego miejsce. Ludzie, którzy tu żyją — dumni i niezależni — nie oddadzą go nikomu. Wierzą bowiem w sprawiedliwość, a nie w martwą literę prawa. Tu będzie mógł zostać, pracować, zestarzeć się i zapomnieć tego pierwszego Eldridge’a oraz jego szaleńcze projekty.

Dotarłszy do wioski ujrzał, że tutejsi ludzie już zgromadzili się, by go powitać. Byli ubrani w drugie fałdziste szaty, przypominające arabskie burnusy, które stanowiły jedyną logiczną i użyteczną wersję stroju w tym klimacie.

Brodaty patriarcha wystąpił spośród tłumu i poważnie skłonił się Eldridge’owi.

— Zaiste, prawdziwe są prastare powiedzenia — oznajmił. — Coś, co się zaczęło, zawsze ma swój koniec.

Eldridge uprzejmie skinął głową.

— Czy ktoś ma może łyk wody? — spytał.

— Prawdziwie też napisano — kontynuował patriarcha — iż złodziej, choćby mógł wędrować po całym wszechświecie, zawsze wróci w końcu do miejsca swej zbrodni.

— Zbrodni? — spytał Eldridge, czując nieprzyjemne mrowienie w żołądku.

— Zbrodni — powtórzył patriarcha.

Jeden z ludzi w tłumie krzyknął:

— Głupi jest ptak, który kala własne gniazdo!

Pozostali ryknęli śmiechem, ale Eldridge’owi nie spodobał się ton tego śmiechu. Był on bowiem pełen okrucieństwa.

— Niewdzięczność jest pożywką zdrady — oznajmił patriarcha. — Zło jest wszechobecne. Przybyłeś do nas ze swą dziwną maszyną, dźwigając zdobycz, a my wyczuliśmy hardość twego ducha. Dzięki niemu stałeś się jednym z nas. Chroniliśmy cię przed nieprzyjaciółmi z Mokrych Światów. Cóż obchodziło nas to, że wyrządziłeś im krzywdę? Czyż oni nie skrzywdzili ciebie? Oko za oko, ząb za ząb!

Zgromadzony tłum zaczął pomrukiwać z aprobatą.

— Co ja takiego zrobiłem? — Eldridge domagał się wyjaśnienia.

Tłum skupił się wokół niego, wymachując maczugami i nożami. Jednak szereg ludzi w ciemnoniebieskich płaszczach powstrzymał tłuszczę i Eldridge uświadomił sobie, że nawet tutaj funkcjonowała jakaś policja.

— Powiedzcie mi, co zrobiłem — nalegał, gdy policjanci odbierali mu przenośnik.

— Jesteś winien sabotażu i morderstwa — powiedział patriarcha.

Eldridge zaczął toczyć wokół dzikim wzrokiem. Umknął z sektora pierwszego przed oskarżeniem o drobną kradzież, po to tylko, by odkryć, że w sektorze drugim oskarżony jest o takie samo przestępstwo. Zbiegł do sektora trzeciego, gdzie jak się okazało, ścigano go za morderstwo i sabotaż.

Uśmiechnął się tak sympatycznie, jak tylko potrafił.

— Słuchajcie — rzekł. — Wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłem — to osiedlić się w jakimś ciepłym i sennym zakątku kraju, czerpiąc radość z książek, sympatycznych sąsiadów i miłości jakiejś dobrej…

Gdy odzyskał przytomność, okazało się, że leży na ubitej ziemi w małej celi więziennej o ceglanych murach. Poprzez wąskie okienko docierała nikła strużka światła zachodzącego właśnie słońca. Za drzwiami z drewna ktoś zawodzącym głosem śpiewał jakąś pieśń.