Выбрать главу

Obok siebie znalazł miskę z pożywieniem i zaczął łapczywie jeść dziwną strawę, którą mu przygotowano. Wypiwszy nieco wody z drugiego naczynia, oparł się o ścianę.

Poprzez wąskie okienko dojrzał, że światło zachodzącego słońca blednie. Na podwórzu grupa ludzi stawiała szubienicę.

— Strażnik! — krzyknął Eldridge.

Po kilku chwilach usłyszał czyjeś ciężkie stąpnięcia.

— Potrzebny mi jest adwokat — oświadczył więzień.

— Nie mamy tu żadnych prawników — odparł z dumą strażnik. — U nas panuje sprawiedliwość.

Oddalił się z godnością.

Eldridge zaczął rewidować swoje sądy na temat sprawiedliwości, która nie potrzebuje prawa. Okazało się, że jest to bardzo dobra idea, wszakże wprowadzona w życie przekształca się w horror.

Położył się na klepisku i spróbował przemyśleć swoją sytuację. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Słyszał jak robotnicy śmieją się i żartują, stawiając szubienicę. Pracowali jeszcze długo po zmroku.

Gdy nastał wieczór, Eldridge usłyszał chrzęst klucza w zamku swojej celi. Weszło do niej dwóch ludzi. Jeden z nich był w średnim wieku i miał niewielką, starannie przystrzyżoną bródkę. Drugi był mniej więcej w wieku Eldridge’a, miał potężne bary i twarz opaloną na ciemny brąz.

— Pamiętasz mnie? — spytał człowiek w średnim wieku.

— A powinienem?

— Powinieneś. Byłem jej ojcem.

— A ja byłem jej narzeczonym — dodał młodszy mężczyzna. Zrobił krok do przodu z groźnym wyrazem twarzy.

Człowiek z brodą powstrzymał go.

— Wiem, co teraz czujesz, Morgel — powiedział — ale on zapłaci za swoje zbrodnie na szubienicy.

— Powieszenie to zbyt łagodna kara dla niego, panie Becker — sprzeciwił się Morgel. — Powinno się go powlec za koniem, poćwiartować, spalić, a jego prochy rozrzucić na wietrze.

— Tak, ale my jesteśmy sprawiedliwi i miłosierni — oznajmił szlachetnie Becker.

— Czyim ojcem? Czyim narzeczonym? — dopytywał się Eldridge.

Mężczyźni spojrzeli jeden na drugiego.

— Co ja zrobiłem? — pytał uparcie Eldridge.

Becker odpowiedział na jego pytanie.

Zaczął od stwierdzenia, że Eldridge przybył do nich z sektora drugiego, obładowany łupem. Ludzie z sektora trzeciego zaakceptowali go. Byli oni prostym ludem, bezpośrednim i krewkim, spadkobiercami spustoszonej, rozdartej przez wojny Ziemi. W sektorze trzecim wszystkie zasoby mineralne zostały już wyeksploatowane, a ziemia straciła swą urodzajność. Jej potężne połacie były radioaktywne. Słońce wciąż prażyło, lodowce stopniały, poziom wód oceanów zaczął się niepokojąco podnosić.

Ludzie z sektora trzeciego walczyli z trudem o powrót do cywilizacji. Osiągnęli już początki systemu produkcji manufakturowej i mieli nieliczne siłownie. Eldridge powiększył zasięg tych stacji, stworzył system oświetleniowy. Nauczył też podstaw higieny w produkcji żywności. Kontynuował swoje badania, zapuszczając się w nieznane sektory, znajdujące się za sektorem trzecim. Stał się powszechnie uwielbianym bohaterem i ludzie z sektora trzeciego kochali go oraz chronili.

Eldridge odpłacił im za życzliwość, uprowadzając córkę Beckera.

Ta ponętna młoda dama była zaręczona z Morgelem. Poczyniono już przygotowania do jej ślubu. Eldridge całkowicie zignorował to wszystko i ukazał swą prawdziwą naturę, porywając ją pewnej ciemnej nocy i umieszczając w piekielnej maszynie, którą sam skonstruował. Gdy włączył swój wynalazek, dziewczyna zniknęła. Spowodowane tym przeciążenie linii energetycznych wysadziło wszystkie instalacje w promieniu kilku kilometrów.

A zatem — morderstwo i sabotaż!

Jednak wściekłemu tłumowi nie udało się dopaść Eldridge’a na czas. Upchnął część swego łupu w plecaku, chwycił przenośnik i również zniknął.

— I ja to wszystko zrobiłem? — dopytywał się Eldridge, z trudem łapiąc powietrze.

— W obecności świadków — potwierdził Becker. — Reszta twojego łupu jest wciąż jeszcze w magazynie. Jednak nie jesteśmy w stanie nic z niej wydedukować.

Obaj mężczyźni patrzyli mu prosto w oczy. Eldridge spuścił wzrok.

Teraz wiedział już, czego dopuścił się w sektorze trzecim.

Mimo to oskarżenie o morderstwo było prawdopodobnie fałszywe. Musiał najwyraźniej zbudować wysoko wydajny przenośnik i wysłać gdzieś dziewczynę, bez pośrednich zatrzymań, których stosowania wymagały przenośne modele.

Z pewnością nikt tutaj nie byłby w stanie mu uwierzyć. Ci ludzie nie słyszeli nigdy o tak cywilizowanym pomyśle jak akt habeas corpus.

— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał Becker.

Eldridge wzruszył ramionami i potrząsnął bezradnie głową w poczuciu beznadziei.

— Czyż nie traktowałem cię jak własnego syna? Czy nie zawróciłem policji, która przybyła tu za tobą z sektora drugiego? Czy nie karmiłem cię, nie ubierałem? Dlaczego, na Boga, dlaczego tak mnie skrzywdziłeś?!

Wszystko, co Eldridge mógł teraz zrobić — to nadal bezradnie wzruszać ramionami i potrząsać głową.

— Dobrze — oznajmił Becker. — W takim razie jutro rano powierzysz swoją tajemnicę katu.

Wziął Morgela pod ramię i obaj wyszli z celi.

Gdyby Eldridge miał broń, być może zastrzeliłby się na miejscu. Wszystko wskazywało na to, że kryje się w nim potencjalne zło, o które nigdy by siebie nie podejrzewał.

Jego czas się kończył. Wiedział, że rano zadynda na szubienicy.

Równocześnie czuł, że to niesprawiedliwe. Był przecież tylko niewinnym obserwatorem, wciąż wikłającym się w konsekwencje wcześniejszych, a raczej późniejszych działań swego sobowtóra. Jednak tylko ten pierwszy Eldridge znał motywy tych uczynków oraz odpowiedzi na wszystkie pytania.

Nawet jeśli jego kradzieże były uzasadnione, dlaczego przywłaszczał sobie ziemniaki, kamizelki ratunkowe, lusterka i tym podobne przedmioty?

Co zrobił z dziewczyną?

Co próbował przez to osiągnąć?

Powieki zamknęły mu się same ze znużenia i Eldridge pogrążył się w pełnej majaków drzemce.

Usłyszał delikatne skrobanie i podniósł wzrok.

Stał przed nim Viglin z przenośnikiem w dłoniach.

Eldridge był zbyt zmęczony, by się zdziwić. Popatrzył chwilę na przybysza, po czym spytał:

— Przyszedłeś się nacieszyć?

— Nie chciałem, żeby to tak wyszło — zaprotestował Viglin, wycierając z twarzy kropelki potu. — Musisz mi uwierzyć, Tom. Nigdy nie chciałem twojej śmierci.

Eldridge usiadł i popatrzył z bliska na Viglina.

— Ukradłeś mój wynalazek, prawda? — spytał.

— Tak — przyznał się Viglin. — Jednak miałem zamiar dzięki tobie zrobić coś dobrego. Podzieliłbym zyski między nas.

— Po co go ukradłeś?

Vi glin wyglądał na zażenowanego.

— Kompletnie nie interesowałeś się pieniędzmi.

— Więc ty oszustwem wymusiłeś na mnie zrzeczenie się moich praw?

— Gdybym ja tego nie zrobił, zrobiłby to ktoś inny, Tom. Ja tylko chroniłem cię przed twoim własnym bujaniem w obłokach. Przysięgam, że zamierzałem cię dopuścić do tego interesu! — Ponownie przetarł sobie czoło. — Nigdy jednak nie wyobrażałem sobie, że to się skończy w ten sposób.

— A potem oskarżyłeś mnie o te kradzieże, chociaż byłem niewinny — stwierdził Eldridge.

— Co? — Wyglądało na to, że Viglin jest bardzo zdziwiony. — Nie, Tom. Ty naprawdę ukradłeś te rzeczy. Zresztą pasowało mi to doskonale, aż do tej chwili.