W zeszłym roku – jak sama mu opowiedziała – pani Clementina Vasile Cozzo cierpiała na okropny atak bezsenności, na którą nie było rady, a która na szczęście trwała tylko kilka miesięcy. Większą część nocy spędzała na oglądaniu telewizji albo słuchaniu radia. Co do czytania, to nie mogła siedzieć zbyt długo nad książką, ponieważ po jakimś czasie zaczynały boleć ją oczy. Pewnego razu, mniej więcej o czwartej rano, może wcześniej, usłyszała podniesione głosy dwóch pijaków, którzy kłócili się akurat pod jej oknem. Odchyliła firankę, tak z ciekawości, i zobaczyła, że w biurze naprzeciwko jest włączone światło. Co o tej porze robił w biurze pan Lapecora? I rzeczywiście, pana Lapecory tam nie było, nie było nikogo, pokój wydawał się pusty. Pani Vasile Cozzo pomyślała, że może zapomnieli zgasić światło. I nagle z drugiego pomieszczenia, o którego istnieniu wiedziała, ale którego z jej mieszkania nie było widać, wyszedł młody człowiek, który czasami przychodził do biura, również pod nieobecność Lapecory. Młodzieniec ten, całkiem nagi, podbiegł do telefonu, podniósł słuchawkę i zaczął mówić. Ewidentnie ktoś do niego zadzwonił, ale pani Cozzo nic nie mogła usłyszeć. Niebawem z tego samego pomieszczenia wyszła Karima. Ona również była naga, przysłuchiwała się temu, co z ożywieniem mówił mężczyzna. Potem rozmowa się skończyła, młodzieniec chwycił Karimę i wrócili do drugiego pomieszczenia, żeby zakończyć to, co robili, kiedy zadzwonił telefon. Po jakimś czasie znów się pojawili, już w ubraniach. Zgasili światło i odjechali jego szarą metalizowaną limuzyną.
W ubiegłym roku podobna scena powtórzyła się cztery albo pięć razy. Na ogół nic nie robili, milczeli. Jeśli on brał ją za rękę i prowadził do drugiego pomieszczenia, to tylko po to, żeby zabić czas. Nieraz on pisał lub czytał, a ona drzemała na krześle, z głową opartą na stole, czekając na telefon. Niekiedy, po odebraniu telefonu, to młodzieniec do kogoś dzwonił, nawet dwukrotnie.
Ta dziewczyna, Karima, w poniedziałki, środy i piątki sprzątała biuro – ale co tam było do sprzątania, święty Boże? – i czasami odbierała telefon, ale nigdy nie przekazywała słuchawki panu Lapecorze. Nawet kiedy tam był, przysłuchiwał się tylko rozmowom ze spuszczoną głową, wpatrzony w podłogę, jak gdyby sprawa go nie dotyczyła lub sprawiała mu przykrość.
Zdaniem pani Clementiny Vasile Cozzo ta sprzątaczka, pomoc domowa, Tunezyjka, była kobietą fałszywą, złą. Nie tylko robiła to, co robiła, z brunetem, ale czasami zalecała się również do biednego Lapecory, który siłą rzeczy w końcu ulegał, pozwalając się prowadzić do drugiego pomieszczenia. Któregoś dnia, kiedy Lapecora siedział przy stoliku z maszyną do pisania i czytał gazetę, uklękła przed nim, rozpięła mu spodnie i na klęczkach… Tu pani Vasile Cozzo urwała opowieść, oblewając się rumieńcem.
Bez wątpienia Karima i młodzieniec mieli klucze do biura albo otrzymali je od Lapecory, albo sami dorobili zapasowy komplet. Nawet jeśli brakowało świadków, można było się domyślać, że w noc poprzedzającą śmierć Lapecory Karima spędziła kilka godzin w domu ofiary, o czym świadczył zapach „Volupte” w jego gabinecie. Czy miała również klucze do domu, czy sam Lapecora ją wpuścił, korzystając z faktu, że żona wzięła potężną dawkę środków nasennych? W każdym razie na pierwszy rzut cała ta historia nie miała sensu. Po co mieliby ryzykować, że nakryje ich pani Antonietta, skoro mogli wygodnie spotkać się w biurze? Dla kaprysu? Po to, żeby przyprawić przewidywalny stosunek dreszczem niebezpieczeństwa?
A do tego jeszcze sprawa tych trzech anonimów, niewątpliwie spreparowanych w biurze! Dlaczego Karima i czarnowłosy młodzieniec je wysłali? Żeby narobić kłopotów Lapecorze? Raczej nie – nic by na tym nie zyskali. Co więcej, ryzykowali, że spalą numer telefonu i wszystko to, czym stałą się dla nich firma Lapecory.
Żeby zrozumieć coś więcej, trzeba było zaczekać na powrót Karimy, która – Fazio miał rację – zwiała, żeby nie odpowiadać na niebezpieczne pytania, i wróci, kiedy będzie już po sprawie. Komisarz był pewny, ze Aisza dotrzyma danego słowa. W trudno przystępnym francuskim powiedział jej, że Karmia wplątała się w śmierdzącą historię i że na pewno ten zły człowiek i jego towarzysze wcześniej czy później zamordują nie tylko ją, ale również Francois i nawet samą Aiszę. Chyba wystarczająco przekonał i wystraszył staruszkę.
Umówili się, że zadzwoni do niego, kiedy tylko Karima się zjawi – wystarczy, że spyta o Salva i powie swoje imię, Aisza. Pozostawił jej numer służbowy i prywatny, przykazując, by dobrze je ukryła, tak samo jak książeczkę oszczędnościową.
Oczywiście sprawa kleiła się pod jednym prostym warunkiem: że to nie Karima jest morderczynią… Ale komisarz, choć bardzo się starał, jakoś nie mógł jej sobie wyobrazić z nożem w dłoni.
W świetle zapalniczki spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Od ponad dwóch godzin siedział na werandzie – w ciemności, żeby komary i muchy nie zżarły go żywcem – rozmyślając nad wszystkim, czego dowiedział się od pani Clementiny i od Aiszy.
Potrzebował jeszcze jednego wyjaśnienia. Czy mógł zadzwonić o tej porze do pani Vasile Cozzo? Cóż, sama mówiła, że każdego wieczoru pomoc domowa podaje posiłek, rozbiera ją i sadza w fotelu na kółkach. I choć już była gotowa do snu, nie kładła się, lecz do późna oglądała telewizję. Z fotela na kółkach do łóżka i z powrotem mogła przemieszczać się samodzielnie.
– Wiem, to niewybaczalne, proszę pani.
– Ależ skąd, komisarzu! Nie spałam, oglądałam film.
– Powiedziała mi pani, że młody brunet czasami czytał lub pisał. Co czytał? Co pisał? Czy udało się pani w jakiś sposób to dostrzec?
– Czytał gazety, listy. I pisał listy. Ale nie posługiwał się maszyną, która jest w biurze, miał własną, przenośną. Coś jeszcze?
– Dobry wieczór, kochanie, spałeś? Nie? Naprawdę? Będę u ciebie jutro w południe, około pierwszej. Nie martw się o mnie w najmniejszym stopniu. Przyjadę, a jeśli cię nie zastanę, zaczekam. Zresztą i tak mam klucze.
7
We śnie część jego mózgu musiała w dalszym ciągu pracować nad sprawą Lapecory, ponieważ około czwartej nad ranem coś mu się przypomniało. Wstał i zaczął gorliwie przeszukiwać książki. W pewnej chwili uzmysłowił sobie, że tę powieść pożyczył od niego Augello po telewizyjnej emisji nakręconego na jej podstawie filmu. Trzymał ją od sześciu miesięcy i wcale się nie spieszył ze zwrotem. Komisarz się zdenerwował.
– Halo, Mimi? Mówi Montalbano.
– Jezu, co jest? Co się stało?
– Czy masz jeszcze tę powieść Le Carrego Budzenie zmarłych? Pamiętam, że ci ją pożyczyłem.
– Do diabła! Jest czwarta rano!
– I co z tego? Chcę, żebyś mi ją zwrócił.
– Salvo, poradzę ci szczerze jak bratu: czy nie powinieneś aby pójść do lekarza?
– Chcę ją mieć natychmiast z powrotem.
– Spałem, rozumiesz?! Uspokój się, jutro rano przyniosę ci ją do biura. Teraz musiałbym włożyć majtki, zacząć szukać, ubrać się…
– Gówno mnie to obchodzi. Poszukasz, znajdziesz, wsiądziesz, choćby w samych majtkach, do samochodu i mi ją przywieziesz.
Smytłał się po domu przez dobre pół godziny, wykonując zbyteczne czynności, na przykład daremnie próbując zrozumieć rachunek telefoniczny lub czytać etykietę na butelce wody mineralnej, aż usłyszał, jak pędem nadjeżdża jakiś samochód, jak ktoś głucho trzaska drzwiczkami i odjeżdża. Otworzył drzwi – książka leżała na ziemi, światła samochodu Augella były daleko. Coś go kusiło, żeby anonimowo zadzwonić do żandarmerii: „Jestem zwykłym obywatelem. Jakiś wariat jeździ w samych majtkach…”