– A to?
– Czyli co?
– Łopatka, wiaderko…
– Przywiózł nam je dziś rano Augello. Co za uprzejmy człowiek! Należą do jego siostrzeńca, który w zeszłym roku…
Nie chciał tego słuchać. Wściekły wskoczył do wody.
Kiedy wrócili do domu, Livia zauważyła pudełko z ciastkami.
– Dlaczego je kupiłeś? Nie wiesz, że ciastka mogą dziecku zaszkodzić?
– Ja wiem, to twój przyjaciel Augello nie wie. To on je kupił. I teraz je zjecie, ty i Francois.
– A propos, dzwoniła twoja przyjaciółka Ingrid, Szwedka.
Atak, obrona, kontratak. A poza tym jakie „a propos”? Tych dwoje polubiło się nawzajem, to było jasne. Ta sympatia zrodziła się przed rokiem, kiedy Mimi przez cały dzień woził Livię samochodem. I trwała w dalszym ciągu. Co robili, kiedy go nie było? Wymieniali spojrzenia, uśmiechy, uprzejmości?
Zaczęli jeść. Livia i Francois co jakiś czas rozmawiali, zamknięci w niewidzialnej kuli porozumienia, z której Montalbano był całkowicie wyłączony. Ale klasa posiłku nie pozwalała mu na taką wściekłość, na jaką miałby ochotę.
– Świetne te zrazunie.
Livia podskoczyła, zastygając i widelcem w powietrzu.
– Jak powiedziałeś?
– Zrazunie… Zraziki.
– Prawie się przestraszyłam. Macie tu, na Sycylii, takie zdrobnienia…
– Nie jesteście gorsi w tej waszej Ligurii. A propos, o której startuje twój samolot? Myślę, że będę mógł cię odwieźć…
– Aha, prawie bym zapomniała. Odwołałam rezerwację i zadzwoniłam do Adriany, mojej koleżanki, żeby mnie zastąpiła. Zatrzymam się jeszcze kilka dni. Pomyślałam, że jeśli wyjadę, to nie będziesz miał komu zostawić Francois.
Mroczne przeczucie, które ogarnęło go rano, kiedy widział, jak spali objęci, zaczynało nabierać kształtów. Kto ich teraz rozdzieli, tych dwoje?
– Wydajesz się zaniepokojony, rozdrażniony, nie wiem.
– Ja?! Ależ skąd, Livio!
Zaraz po jedzeniu maluchowi zaczęły się kleić oczy, chciało mu się spać, musiał być jeszcze bardzo zmęczony. Livia zaprowadziła go do sypialni, rozebrała i położyła do łóżka.
– Powiedział mi coś – szepnęła, zostawiając uchylone drzwi.
– Opowiadaj.
– Kiedy budowaliśmy zamek, w pewnej chwili spytał, czy myślę, że jego mama wróci. Odpowiedziałam, że nic nie wiem o całej tej historii, ale jestem pewna, że któregoś dnia mama przyjdzie po niego. Skrzywił się, a ja nic już nie dodawałam. Po jakimś czasie znów zaczął o tym mówić; powiedział, że nie wierzy w jej powrót. Ale nie rozwijał już tego wątku. Chłopiec ma mroczne przeczucie czegoś potwornego. W pewnej chwili znów się odezwał. Opowiedział mi, że tego dnia, rano, jego mama przybiegła przerażona. Oznajmiła, że muszą uciekać. Ruszyli w stronę centrum Villasety, matka powiedziała, że pojadą autobusem.
– Dokąd?
Nie wie. Kiedy czekali, podjechał jakiś samochód Francois dobrze znał to auto, bo należało do złego człowieka, który czasami bił mamę. Do Fahrida.
– Jak powiedziałaś?
– Do Fahrida.
– Jesteś pewna?
– Jak najbardziej. Powiedział mi nawet, że kiedy się pisze Fahrid, to między „a” i „r” trzeba wstawić „h”.
A więc drogi siostrzeniec pana Lapecory, właściciel szarego metalizowanego bmw, nosił arabskie imię.
– Mów dalej.
– Ten Fahrid wysiadł, wziął Karimę za rękę, chciał ją wciągnąć do samochodu. Broniła się i krzyknęła do Francois, żeby uciekał. Malec uciekł. Fahrid był za bardzo zajęty Karimą, musiał wybierać. Przerażony Francois ukrył się. Nie miał odwagi wrócić do kobiety, którą nazywa babcią.
– Aiszy.
– Żeby przeżyć, z głodu kradł kanapki. W nocy podchodził pod dom, ale było ciemno, więc się bał, że jest tam Fahrid, który czyha, żeby go pojmać. Spał pod gołym niebem, czując się jak ścigany. Poprzedniego ranka nie mógł już wytrzymać, chciał za wszelką cenę wrócić do domu. I dlatego podszedł tak blisko.
Montalbano milczał.
– No i co ty na to?
– Że mamy w domu sierotę.
Livia pobladła, jej głos zaczął drżeć.
– Dlaczego tak myślisz?
– Wytłumaczę ci, jaki pogląd wyrobiłem sobie na całą ty sprawę, również na podstawie tego, co mi teraz powiedziałaś. Więc tak – mniej więcej pięć lat temu ta Tunezyjka, ładna, zgrabna, przybywa do naszego kraju z maleńkim synkiem. Szuka pracy jako sprzątaczka i znajduje ją łatwo, również dlatego, że na życzenie raczy swoimi wdziękami dojrzałych mężczyzn. W ten sposób poznaje Lapecorę. Ale w pewnej chwili w jej życie wkracza ten Fahrid, być może alfons. Krótko mówiąc, Fahrid obmyśla plan, żeby zmusić Lapecorę do wznowienia działalności starej firmy importowo-eksportowej i posłużyć się nią jako przykrywką, zasłonić jakiś brudny proceder, nie wiem, może narkotyki, może prostytucję. Lapecora, który w gruncie rzeczy jest uczciwym człowiekiem, boi się, ponieważ czegoś się domyśla, i usiłuje wyjść z kiepskiej sytuacji bardzo naiwnymi sposobami. Wyobraź sobie, że pisze na siebie samego anonimy do własnej żony. Sprawa toczy się naprzód, ale w pewnej chwili, i nie wiem z jakiego powodu, Fahrid jest zmuszony się wyprowadzić. A w takim razie musi wyeliminować Lapecorę. Obmyśla wszystko tak, żeby Karima spędziła noc w domu pracodawcy, ukryta w jego gabinecie. Żona Lapecory ma jechać nazajutrz do Fiakki, do chorej siostry. I kto wie, być może Karima pozwoliła Lapecorze doświadczyć szaleńczych porywów w małżeńskim łóżku pod nieobecność żony. Nazajutrz rano, kiedy pani Lapecora już sobie poszła, Karima otwiera drzwi Fahridowi, który wchodzi i zabija starego. Być może ten próbuje uciec i dlatego trafia do windy. Tylko że z tego, co mi właśnie opowiedziałaś, wynika, że Karima nic nie wiedziała o morderczych zamiarach Fahrida. Kiedy widzi, że jej wspólnik zabija Lapecorę, ucieka. Ale niedaleko, bo Fahrid znajduje ją i porywa. I na pewno ją również zabił, żeby nie mogła go wydać. Na poparcie tego podejrzenia mamy fakt, że wrócił do domu Karimy, żeby zabrać wszystkie jej zdjęcia: nie chce, żeby została zidentyfikowana.
Livia rozpłakała się cicho.
Pozostał sam. Livia poszła spać, położyła się obok Francois. Nie wiedząc, co robić, wyszedł na werandę, żeby trochę na niej posiedzieć. Na niebie rozgrywało się coś, co można było uznać za pojedynek mew. Jakaś para spacerowała po plaży; raz po raz się całowali, ale robili to bezwolnie, jak gdyby realizując ustalony scenariusz. Wszedł do domu, wziął ostatnią powieść świętej pamięci Bufalina, tę o ślepym fotografie, i wrócił na werandę. Obejrzał okładkę i skrzydełka, zamknął. Nie mógł się skoncentrować. Czuł, jak narasta w nim jątrzący niepokój. I nagle zrozumiał jego przyczynę.
Tak, to był przedsmak spokojnych, rodzinnych niedzielnych popołudni, które czekały go może już nie w Vigacie, lecz w Boccadasse, z dzieckiem, które budząc się, zapraszałoby tatę do wspólnej zabawy.
Za gardło chwycił go paniczny strach.
10
Uciec stąd natychmiast, zwiać z tego domu, który zastawia na niego rodzinne sidła! Kiedy wsiadał do samochodu, rozśmieszył go ten atak schizofrenii, któremu właśnie się poddał. Racjonalna część osobowości sugerowała, że potrafi w pełni kontrolować nową sytuację, którą zresztą ujrzał jedynie w wyobraźni. Część irracjonalna ponaglała do ucieczki, ot tak, bez specjalnych uzasadnień.
Dotarł do Vigaty, skierował się do biura.
– Nowości?
Zamiast odpowiedzieć, Fazio zadał pytanie:
– Jak tam malec?