– Ale nie w Czeczenii.
Wyjął z szuflady zdjęcia, które zabrał z mieszkania Karimy, wziął jedno i podał chłopcu. Ten bez słowa podniósł je do ust i pocałował wizerunek mamy. Livia z trudem powstrzymała szloch.
Nie potrzebował zadawać pytania, gołym okiem widział podobieństwo między człowiekiem, który pojawił się na ekranie, a tym, który w mundurze był na zdjęciu Karimy. Ale komisarz i tak spytał.
– Czy to właśnie jest ton oncle?
– Oui.
– Comment s’appelle t’il?
I pogratulował sobie znajomości francuskiego na poziomie turysty pod wieżą Eiffla lub przed Moulin Rouge.
– Ahmed – powiedział chłopiec.
– Seulement Ahmed?
– Oh, non. Ahmed Mussa.
– Et ta mere? Comment s’appelle?
– Karima Mussa – powiedział Francois, prostując plecy i uśmiechając się z oczywistości tego pytania.
Montalbano wyładował złość na Livii, która nie spodziewała się gwałtowności ataku.
– Co jest, kurwa mać?! Jesteś z chłopcem w dzień, i w nocy, bawisz się z nim, uczysz go grać w warcaby i nie pytasz nawet, jak się nazywa?! Wystarczyło go spytać, nie? A ten kutas Mimi też nie lepszy! Wielki detektyw! Przynosi wiaderko, łopatkę, foremki, ciasteczka i zamiast rozmawiać z dzieckiem, rozmawia tylko z tobą!
Livia nie zareagowała i Montalbano zawstydził się wybuchu.
– Przepraszam, Livio, ale jestem zdenerwowany.
– Widzę.
– A spytaj, czy widział kiedyś tego swojego wujka osobiście, może ostatnio.
Rozmawiali, potem Livia wytłumaczyła, że ostatnio go nie widział, ale kiedy Francois miał trzy lata, matka zabrała go do Tunezji i tam spotkał wujka i innych mężczyzn. Ale nie pamiętał go wyraźnie, relacjonował to tylko dlatego, że mówiła mu o tym matka.
A więc – podsumował Montalbano – dwa lata temu odbyło się coś w rodzaju spotkania na szczycie, podczas którego zdecydowano w jakiś sposób o losie biednego Lapecory.
– Słuchaj, zabierz Francois do kina, zdążycie na ostatni seans, potem wrócicie tutaj. Muszę popracować.
– Halo, Buscaino? Mówi Montalbano. Właśnie dowiedziałem się, jak brzmi pełne nazwisko tej Tunezyjki, która mieszka w Villasecie, pamiętasz?
– Oczywiście, Karimy.
– Nazywa się Karima Mussa. Czy mógłbyś coś sprawdzić u was, w Urzędzie Imigracyjnym?
– Żartuje pan, komisarzu?
– Nie, nie żartuję, dlaczego?
– Jak to?! Ze swoim doświadczeniem zadaje mi pan takie pytanie?
– Mów jaśniej.
– Widzi pan, komisarzu, nawet jeśli poda pan imię ojca i matki, dziadków ze strony obojga rodziców, miejsce i datę urodzenia, to i tak nic z tego nie będzie.
– Gęsta mgła?
– A jak by mogło być inaczej? W Rzymie mogą sobie ustalać takie prawa, jakie chcą, ale tutaj Tunezyjczycy, Marokańczycy, Libijczycy, mieszkańcy Zielonego Przylądka, Syngalezowie, Nigeryjczycy, Rwandyjczycy, Albańczycy, Serbowie, Chorwaci wchodzą i wychodzą, jak im się tylko podoba. To Koloseum, żadne drzwi się nie zamykają. Fakt, że w ogóle się dowiedzieliśmy, jaki jest adres tej Karimy, należy do cudów, nie do zwyczajnych wydarzeń.
– Ale i tak spróbuj.
– Montalbano? Co to za historia, że ugania się pan za jakimś złodziejem kanapek? To jakiś maniak?
– Ależ nie, panie kwestorze, chodzi o chłopca, który z głodu zaczął kraść kanapki innym dzieciom. To wszystko.
– Jak to wszystko? Wiem doskonale, że pan co jakiś czas… jak by to powiedzieć… idzie na skróty, ale tym razem, mówiąc szczerze, wydaje mi się, że…
– Panie kwestorze, zapewniam, że sprawa już się nie powtórzy. Ta obława była absolutnie konieczna.
– I złapał go pan?
– Tak.
– I co pan z nim zrobił?
– Zabrałem do siebie do domu, zajmuje się nim Livia.
– Montalbano, zwariował pan? Proszę go natychmiast przekazać rodzicom!
– Nie ma ich, chyba jest sierotą.
– Co znaczy „chyba”? Proszę sprawdzić, na Boga!
– Staram się, ale Francois…
– Boże, a kto to?
– Tak właśnie nazywa się chłopiec.
– Nie jest Włochem?
– Nie, Tunezyjczykiem.
– Niech pan posłucha, Montalbano, zostawmy to na razie, jestem skołowany. Ale jutro proszę przyjechać do mnie do Montelusy i wyjaśnić to wszystko.
– Nie mogę, muszę jechać poza Vigatę. Proszę uwierzyć, to bardzo ważne, wcale nie chcę się wymigać.
– A więc czekam na pana po południu. Upominam, proszę przyjechać. Potrzebuję linii obrony, ponieważ poseł Pennacchio…
– Ten oskarżony o przynależność do organizacji mafijnej?
– Ten sam. Przygotowuje interpelację do ministra, chce pańskiej głowy.
Pewnie: to właśnie Montalbano wszczął przeciw niemu dochodzenie.
– Nicolo? Mówi Montalbano. Muszę cię prosić o przysługę.
– A cóż się stało? Mów.
– Długo jeszcze będziesz w studiu?
– Robię wiadomości o północy i wracam do domu.
– Jest dziesiąta. Jeśli w ciągu pół godziny przyjadę do ciebie i przywiozę zdjęcie, to zdążycie je pokazać w ostatnim wydaniu?
– Pewnie, czekam.
Poczuł to od razu, podskórnie, że sprawa kutra „Opatrzność” śmierdzi. Robił wszystko, by trzymać się od niej z daleka. Ale teraz ona złapała go za włosy i unurzała w tym smrodzie jak niepoprawnego kota, którego chce się oduczyć siusiania na podłogę. Wystarczyłoby, żeby Livia i Francois wrócili trochę później, żeby chłopiec nie zobaczył zdjęcia wujka, a kolacja przebiegłaby w spokoju i wszystko poszłoby jak po maśle. I przeklął swoją cholerną krew gliniarza. Ktoś inny na jego miejscu powiedział by: „Ach, tak? Chłopiec rozpoznał swojego wujka? Co za ciekawy przypadek!” – i wziąłby do ust pierwszy kęs kolacji. Tymczasem on nie mógł, musiał za wszelką cenę chwycić byka za rogi. Instynkt łowcy, tak nazwał to Hammett, który znał się na takich rzeczach.
– Gdzie zdjęcie? – spytał Zito, kiedy tylko go zobaczył.
Montalbano pokazał mu fotografie Karimy z chłopcem.
– Mam pokazać całość czy jakiś szczegół?
– Tak jak jest.
Nicolo Zito wyszedł, wrócił po chwili bez zdjęcia, usiadł wygodnie.
– Opowiedz mi wszystko. A zacznij od tej sprawy ze złodziejem kanapek, którą Pippo Ragonese uważa za głupstwo, ale ja nie.
– Nicolo, nie mam czasu, uwierz.
– Nie, nie wierzę. Jedno pytanie: chłopiec kradnący kanapki to ten ze zdjęcia, które przyniosłeś?
Nicolo był niebezpiecznie inteligentny. Lepiej mieć go po swojej stronie.
– Tak, to on.
– A kim jest matka?
– To kobieta na pewno zamieszana w morderstwo tego człowieka znalezionego w windzie. I tu powstrzymaj się z pytaniami. Obiecuję, że kiedy tylko sam coś z tego zrozumiem, opowiem ci pierwszemu.
– Czy możesz mi chociaż wspomnieć, co mam powiedzieć o zdjęciu?
– No tak. Musisz mówić tonem kogoś, kto opowiada bolesną i wzruszającą historię.
– Wziąłeś się do reżyserii?
– Musisz powiedzieć, że przyszła zapłakana stara Tunezyjka, błagając, żebyś pokazał w telewizji to zdjęcie. Od trzech dni nie ma żadnych wiadomości ani o kobiecie, ani o dziecku. Nazywają się Karmia i Francois. Ktokolwiek ich widział, itede, dyskrecja zapewniona, itepe, prosimy dzwonić pod numer komisariatu, itede.
– Pocałuj się w depe – odparł Nicolo Zito.
W domu Livia od razu poszła spać, zabierając ze sobą chłopca, a Montalbano nie spał, czekał na północne wydanie wiadomości. Nicolo spełnił swój obowiązek. Pokazywał fotografię najdłużej, jak tylko mógł. Kiedy skończył się dziennik, komisarz zadzwonił, żeby podziękować.