– Jak się mówi inaczej „pych”?
– Popych – przetłumaczył któryś.
– A jak mam popychać kalkulator?
– Tak jak zegarek, kiedy nie chodzi.
Zatem, nie licząc Lapecory, Karima zarabiała jako sprzątaczka milion dwieście tysięcy w cztery tygodnie. Do której to liczby trzeba dodać kolejny milion dwieście za nadgodziny. Za usługi w pełnym wymiarze Lapecora płacił jej co najmniej milion. W sumie trzy miliony czterysta tysięcy bez podatku. Czterdzieści cztery miliony dwieście tysięcy rocznie.
Karima, jak się wydawało, była w zawodzie co najmniej od czterech lat, co dawało sto siedemdziesiąt sześć milionów osiemset tysięcy lirów.
A pozostałe trzysta dwadzieścia trzy miliony, które były na książeczce, skąd pochodziły?
Kalkulator działał doskonale, nie potrzebował pychu.
Zza drzwi dotarł do niego huk oklasków. Co się działo? Otworzył drzwi i zobaczył, że aplauzem witano Mimi Augella. Krew uderzyła mu do głowy.
– Przestańcie, błazny!
Spojrzeli na niego, zaskoczeni i przestraszeni. Tylko Fazio próbował wytłumaczyć mu sytuację.
– Może pan nie wie, ale komisarz Augello…
– Wiem! Kwestor osobiście dzwonił do mnie, żądając wyjaśnień. Pan Augello, z własnej inicjatywy, bez mojego pozwolenia, o czym poinformowałem kwestora, pokazał się w telewizji, wygadując stek bzdur!
– Ależ pozwól mi… – zaryzykował Augello.
– Nie, nie pozwolę! Wypowiedziałeś całą serię łgarstw, kłamstw!
– Zrobiłem to, żeby chronić nas wszystkich…
– Nie można się bronić, zaprzeczając kłamliwie komuś, kto powiedział prawdę!
I wrócił do gabinetu, trzaskając drzwiami. Montalbano, człowiek o żelaznych zasadach moralnych, śmiertelnie urażony widokiem Augella rozpływającego się z rozkoszy wśród braw.
– Czy można? – spytał Fazio, otwierając drzwi i wsuwając ostrożnie głowę. – Ojciec Jannuzzo chce z panem rozmawiać.
– Wprowadź.
Ojciec Alfio Jannuzzo, który nigdy nie nosił sutanny, był dobrze znany w Vigacie ze swoich akcji charytatywnych. Wysoki i krępy, miał około czterdziestu lat.
– Jeżdżę rowerem – zaczął.
– A ja nie – powiedział Montalbano, przerażony myślą, że ksiądz każe mu uczestniczyć w wyścigu na cele dobroczynne.
– Widziałem zdjęcie tej kobiety w telewizji.
Wydawało się, że obie te rzeczy nie mają ze sobą związku, a jednak komisarz się stropił. Czyżby Karima pracowała również w niedzielę, a klientem był właśnie ojciec Jannuzzo?
– W ubiegły czwartek, około dziewiątej rano, kwadrans w tę lub w tamtą, byłem blisko Villasety, jechałem z Montelusy do Vigaty. Na drodze, po drugiej stronie, stał samochód.
– Czy pamięta ksiądz markę?
– Oczywiście. Bmw, szary metalik.
Montalbanowi roześmiały się oczy.
– W samochodzie siedzieli mężczyzna i kobieta. Sądziłem, że się całują. Ale kiedy się z nimi zrównałem, kobieta wyrwała się dość gwałtownie z objęć, spojrzała na mnie i otworzyła usta, jak gdyby chciała mi coś powiedzieć. Ale mężczyzna ją szarpnął i znów objął. Rzecz mnie zaintrygowała.
– Dlaczego?
– To nie była kłótnia, sprzeczka kochanków. W chwili gdy ta kobieta na mnie spojrzała, jej oczy były przerażone, wylęknione. Wydawało mi się, że chce prosić o pomoc.
– I co ksiądz zrobił?
– Nic, ponieważ samochód natychmiast odjechał. Dziś zobaczyłem zdjęcie w telewizji: to ta kobieta z samochodu. Mógłbym przysiąc, ponieważ mam świetną pamięć wzrokową, zapamiętuję każdą twarz, nawet jeśli ją widzę tylko przez sekundę.
Fahrid, pseudosiostrzeniec Lapecory, i Karima.
– Jestem wdzięczny, ojcze…
Ksiądz uniósł rękę, żeby mu przerwać.
– Jeszcze nie skończyłem. Spisałem numer tablicy rejestracyjnej. Jak mówiłem, to, co zobaczyłem, zaintrygowało mnie.
– Czy ma go ksiądz przy sobie?
– Oczywiście.
Wyjął z kieszeni złożoną kartkę z zeszytu w kratkę i podał komisarzowi.
– Zapisałem tutaj.
Montalbano wziął kartkę w dwa palce, delikatnie, jak gdyby brał motyla za skrzydła.
AM 237 GW.
W filmach amerykańskich wystarczało, żeby policjant podał numer tablicy, i po upływie niecałych dwóch minut dostawał nazwisko właściciela, wiedział, ile ma dzieci i ile włosów na głowie i na dupie oraz w jakim kolorze.
We Włoszech sprawy miały się inaczej. Kiedyś kazali mu czekać dwadzieścia osiem dni, w ciągu których właściciel wehikułu (tak napisali) został porwany i zamordowany. Kiedy nadeszła odpowiedź, nie była już do niczego potrzebna. Jedyny sposób to zwrócić się do kwestora; zebranie u prefekta pewnie już się skończyło.
– Panie kwestorze, mówi Montalbano.
– Właśnie wróciłem do biura. Słucham.
– Dzwonię w sprawie tej uprowadzonej kobiety…
– Jakiej uprowadzonej kobiety?
– Karimy, no nie?
– A kto to?
Ku swojemu przerażeniu zdał sobie sprawę, że rozmawia jak z niewidomym o kolorach; przecież kwestorowi nic jeszcze nie mówił o całej tej sprawie.
– Panie kwestorze, jest mi naprawdę bardzo przykro…
– Nieważne. Czego pan sobie życzy?
– Mam numer tablicy rejestracyjnej, muszę jak najszybciej poznać nazwisko i adres właściciela pojazdu.
– Proszę podać ten numer.
– AM 237 GW
– Odezwę się jutro rano.
13
– Nakryłam w kuchni, stół jest zajęty. Zresztą my już jedliśmy kolację.
Nie był ślepy, widział doskonale, że stół jest zajęty przez gigantyczną układankę, która przedstawiała Statuę Wolności, i to prawie naturalnych rozmiarów.
– Wiesz, Salvo? Wystarczyły mu dwie godziny, żeby ją ułożyć.
Pominęła imię, i tak było wiadomo, że chodzi o Francois, byłego złodzieja kanapek, obecnie rodzinnego geniusza.
– Ty mu ją dałaś?
Livia uniknęła odpowiedzi.
– Czy możesz pójść ze mną na plażę? – spytała.
– Teraz czy po jedzeniu?
– Teraz.
Nikłe światło księżyca padało na brzeg. Szli w milczeniu. Przed kopcem z piasku Livia westchnęła ze smutkiem.
– Żebyś ty wiedział, jaki on zbudował zamek! Fantastyczny! Jak Gaudi.
– Zdąży zbudować następny.
Ale był zdecydowany nie popuścić. Jest przecież policjantem, w dodatku zazdrosnym.
– W którym sklepie znalazłaś tę układankę?
– Nie ja ją kupiłam. Po południu wpadł Mimi. Na chwilę. Ta układanka należy do jego siostrzeńca, który…
Odwrócił się plecami do Livii, włożył ręce do kieszeni i odszedł, a przed oczami przesuwały mu się dziesiątki zapłakanych siostrzeńców Mimi Augella, systematycznie okradanych z zabawek.
– Daj spokój, Salvo, nie wygłupiaj się! – zawołała Livia, biegnąc za nim.
Spróbowała wsunąć rękę pod jego ramię, Montalbano się otrząsnął.
– Spierdalaj – powiedziała cicho i wróciła do domu.
I co miał teraz robić? Livia uniknęła kłótni, więc musiał wyładować się sam. Nerwowo przechadzał się po brzegu, mocząc sobie buty. Wypalił dziesięć papierosów.
– Ale ze mnie kutas! – powiedział w pewnej chwili do siebie. – To jasne, że Livia lubi Mimi, a on ją. A poza tym działam na jego korzyść. Przecież on się cieszy, kiedy mnie wkurwia. Prowadzi ze mną wojnę nerwów, tak jak ja z nim. Teraz muszę pomyśleć o kontrataku.
Wrócił do domu. Livia siedziała przed telewizorem. Głos był wyciszony, żeby nie obudzić Francois, który spał w ich łóżku.
– Przepraszam, i to szczerze – powiedział, przechodząc do kuchni.
W piecu znalazł zapiekankę z barweny i ziemniaki, nozdrza podrażnił mu przyjemny zapach. Usiadł, wziął do ust pierwszy kawałek: wyśmienite. Livia podeszła do niego od tyłu, pogłaskała go po włosach.