Выбрать главу

– Smakuje ci?

– Świetne. Musisz powiedzieć Adelinie…

– Adelina przyszła dziś rano, zobaczyła mnie, powiedziała: „Nie będę przeszkadzać”, odwróciła się na pięcie i poszła.

– Chcesz powiedzieć, że to ty zrobiłaś tę zapiekankę?

– Pewnie.

Przez chwilę, ale tylko przez chwilę, zapiekanka stanęła mu w gardle, a to pod wrażeniem pewnej myśli, która właśnie przyszła mu do głowy: przygotowała ją, żeby przeprosić za romans z Mimi. Ale smak dania rozproszył podejrzenie.

Zanim Livia usiadła obok Montalbana, żeby oglądać z nim telewizję, zatrzymała się i spojrzała z podziwem na układankę. Teraz” skoro Salvo zdążył się już wyładować, mogła o niej mówić do woli.

– Zaskakujące było tempo, w jakim ją ułożył. Ja i ty poświęcilibyśmy na to więcej czasu.

– Albo byśmy się wcześniej znudzili.

– No właśnie, również Francois uważa, że układanki są nudne, ponieważ narzucają pewne ramy. Każdy kawałek, jak mówi, jest wycięty tak, że musi się łączyć z konkretnym drugim. A przecież byłoby ciekawiej, gdyby układanka zakładała więcej rozwiązań!

– Tak powiedział?

– Tak. I wytłumaczył to dokładniej, bo go do tego zachęciłam.

– Czyli?

– Chyba zrozumiałam, co ma na myśli. On znał już Statuę Wolności i dlatego po ułożeniu głowy wiedział, jak ma postępować dalej, a więc musiał wykonywać z góry zaplanowane czynności. Konstruktor układanki wyciął kawałki w odpowiedni sposób, bo chciał, żeby gracz realizował jego zamiary. Czy do tej pory to jasne?

– Dość.

– Byłoby ciekawiej, powiedział, gdyby gracz przy zastosowaniu tych samych kawałków miał możliwość stworzenia alternatywnej układanki. Czy nie wydaje ci się, że to nadzwyczajne rozumowanie jak na tak małego chłopca?

– Dziś dojrzewają wcześniej – stwierdził Montalbano i sam się zdziwił, jak banalną wypowiedział uwagę. Nigdy w życiu nie rozmawiał o dzieciach, siłą rzeczy musiał więc korzystać z frazesów.

Nicolo Zito streścił komunikat oficjalny na temat incydentu z kutrem. Przeprowadziwszy stosowne śledztwo, rząd tunezyjski nie mógł postąpić inaczej, jak tylko zaprotestować przeciw skardze rządu włoskiego, który nie zabrania swoim kutrom wpływać na tunezyjskie wody terytorialne Tamtej nocy tunezyjska łódź patrolowa dostrzegła kuter o kilka mil od Safakisu. Zażądała, żeby się zatrzymał a wtedy kuter zaczął uciekać. Z broni pokładowej została wystrzelona seria ostrzegawcza, która nieszczęśliwie trafiła i zabiła tunezyjskiego marynarza, Bena Dhahaha. Rodzinie ofiary rząd w Tunisie udzielił już znacznego wsparcia. Oby nieszczęśliwy wypadek stał się ostrzeżeniem.

– Czy udało ci się dowiedzieć czegoś o matce Francois? – spytała Livia.

– Tak, mam jakiś ślad. Ale nie oczekuj niczego dobrego – odpowiedział komisarz.

– Gdyby… gdyby Karima miała się już nie zjawić… jaki los… co się stanie z Francois?

– Szczerze mówiąc, nie wiem.

– Idę spać – powiedziała Livia i gwałtownie wstała.

Montalbano ujął jej dłoń i przytknął do swoich ust.

– Nie przywiązuj się za bardzo.

Wyjął delikatnie Francois z objęć Livii i położył na przygotowanym uprzednio tapczanie. Kiedy się wsunął do łóżka, przywarła do niego tyłem i nie uciekła przed jego pieszczotami, wręcz przeciwnie.

– A jeśli chłopiec się zbudzi? – spytał Montalbano, jak przystało na łajdaka, w najważniejszym momencie.

– Jeśli się zbudzi, to go pocieszę – powiedziała Livia namiętnie.

Była siódma rano, kiedy wstał cicho z łóżka i zamknął się w łazience. Jak zawsze, przede wszystkim przejrzał się w lustrze i wykrzywił wargi. Nie podobała mu się własna twarz, więc po co na nią patrzył?

Usłyszał przenikliwy krzyk Livii i rzucił się do drzwi. Livia stała w jadalni, tapczan był pusty.

– Uciekł! – powiedziała, drżąc.

Jednym susem komisarz wyskoczył na werandę. I zobaczył go, punkcik na brzegu morza, który podążał w kierunku Vigaty. Tak jak stał, w majtkach, rzucił się w pogoń. Francois nie biegł, szedł zdecydowanym krokiem. Kiedy usłyszał kroki w plecami, zatrzymał się, nie odwracając głowy. Montalbano, ciężko dysząc, ukucnął przy nim, lecz o nic nie spytał.

Malec nic płakał. Nieruchomymi oczami patrzył w przestrzeń za plecami Montalbana.

– Je veux maman – powiedział.

Komisarz zobaczył nadbiegającą Livię; miała na sobie jego koszulę. Zatrzymał kobietę ruchem ręki, dając znać, żeby wróciła do domu. Posłuchała. Wziął chłopca za rękę i zaczęli iść powolutku przed siebie. Przez kwadrans nie powiedzieli ani słowu. Kiedy dotarli do wyciągniętej na brzeg łodzi, Montalbano usiadł na piasku. Francois siadł obok niego, a komisarz go objął.

– Straciłem matkę, kiedy byłem mniejszy od ciebie – powiedział.

I zaczęli rozmawiać, mężczyzna po sycylijsku, chłopiec po arabsku, rozumiejąc się znakomicie.

Zwierzył mu się z rzeczy, których nie wyznał jeszcze nikomu, nawet Livii.

Przepłakane z cierpienia noce, z głową wciśniętą pod poduszkę, żeby nie słyszał go ojciec. Poranna rozpacz, kiedy przekonywał się, że w kuchni nie ma mamy, która przygotowałaby mu śniadanie lub, kilka lat później, kanapki do szkoły. I to jest brak, którego później nic nie jest w stanie zapełnić, wyrwa, którą nosisz w sobie do śmierci. Chłopiec spytał go dwukrotnie, czy ma taką moc, żeby sprowadzić matkę. Nie – odpowiedział Montalbano – nikt nie ma takiej mocy. Musiał się z tym pogodzić. Ale ty miałeś ojca – zauważył Francois, który naprawdę był inteligentnym chłopcem, nie tylko w oczach Livii. Tak, miałem ojca. A więc – spytał chłopiec – on sam nieodwołalnie musi trafić do jednego z tych miejsc, gdzie oddaje się dzieci, które nie mają ojca ani matki?

– Nie. Obiecuję. – Komisarz wyciągnął rękę.

Francois uścisnął ją, patrząc mu prosto w oczy.

Kiedy wyszedł z łazienki, gotowy pójść do biura, zobaczył, że Francois rozłożył układankę i za pomocą nożyczek wycina kawałki inaczej. Usiłował naiwnie obejść obowiązujący projekt. I całkiem niespodziewanie Montalbano zachwiał się jak porażony prądem.

– Jezu! – wycedził.

Livia spojrzała na niego, zobaczyła, że drży i wybałusza oczy.

– Mój Boże, Salvo, co ci się stało? – spytała przestraszona.

Za całą odpowiedź komisarz wziął malca na ręce i uniósł. Spojrzał na niego z dołu, po czym opuścił i ucałował.

– Francois, jesteś geniuszem! – powiedział,

Wchodząc do biura, o mało nie zderzył się z Mimi Augellem, który właśnie wychodził.

– Ach, Mimi, dziękuję za układankę.

Augello przystanął i spojrzał na niego z otwartymi ustami.

– Fazio, biegiem!

– Na rozkaz, komisarzu.

Wytłumaczył mu dokładnie, co ma robić.

– Galluzzo, do mnie!

– Tak jest.

Wytłumaczył mu dokładnie, co ma robić.

– Czy można?

Tortorella wszedł, odpychając drzwi stopą, jako że dłonie miał zajęte papierzyskami ułożonymi w osiemdziesięciocentymetrowy stos.

– Co jest?

– Pan Didio narzeka.

Pedant Didio, szef administracyjny kwestury w Montelusie, był nazywany Biczem Bożym lub Gniewem Bożym.

– A na co narzeka?

– Na pańskie opóźnienia, komisarzu. W podpisywaniu dokumentów.

Postawił na biurku osiemdziesięciocentymetrowy stos.

– Boże, ześlij cierpliwość!

Podpisywał przez godzinę, aż rozbolała go ręka. Na szczęście wrócił Fazio.

– Komisarzu, ma pan rację. Zaraz po wyjeździe z miasta, w miejscowości Cannatello, autobus z Vigaty do Fiakki ma przystanek. Po pięciu minutach przejeżdża tamtędy autobus z Fiakki do Vigaty i również zatrzymuje się w Cannatello.