– Valente? Mówi Montalbano. Udając dziennikarza „Corriere della Sera”, zadzwoniłem do prefekta Trapani. O niczym nie wie. Grę prowadzi nasz przyjaciel, komandor Spadaccia.
– Skąd dzwonisz?
– Spokojnie. Dzwonię z kabiny. Teraz słuchaj, co musimy zrobić, oczywiście pod warunkiem, że masz na to ochotę.
Kiedy już wszystko przekazał, pozostała mu tylko jedna moneta.
– Mimi? Mówi Montalbano. Spałeś?
– Nie, tańczyłem. Co za głupie pytanie!
– Jesteś na mnie zły?
– A i owszem, w końcu przez ciebie wyszedłem na skurwysyna!
– Przeze mnie? Na skurwysyna?
– Tak, przecież kazałeś mi pojechać po chłopca. Livia patrzyła na mnie z nienawiścią, nie mogłem go wyrwać z jej ramion. Aż czułem jakiś ucisk w żołądku.
– Dokąd zawiozłeś Francois?
– Do Calapiano, do mojej siostry.
– To bezpieczne miejsce?
– Najbezpieczniejsze pod słońcem. Ona i jej mąż mają ogromny dom, pięć kilometrów za miastem, wyizolowane gospodarstwo rolne. Siostra ma dwóch synów, jeden z nich jest rówieśnikiem Francois, chłopiec będzie się tam świetnie czuł. Dwie i pół godziny jechałem w jedną stronę i dwie i pół w drugą,
Jesteś zmęczony?
– Jak diabli. Jutro rano nie przyjdę do pracy.
– Zgoda, nie przyjdziesz do pracy, ale najpóźniej o dziewiątej musisz, stawić się u mnie w domu, w Marinelli.
– Po co?
– Po Livię, zawieziesz ją do Palermo, na lotnisko.
– Oczywiście.
– Co, już nie jesteś zmęczony, Mimi?
Livia spała niespokojnie, co jakiś czas pojękując. Montalbano zamknął drzwi sypialni, usiadł w fotelu i włączył telewizor, nastawiając głos jak najciszej. W Televigacie szwagier Galluzza mówił, że tunezyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oficjalnie sprostowało kilka omyłkowych informacji, jakie pojawiły się w doniesieniach o nieszczęśliwym wypadku zakończonym śmiercią marynarza. Komunikat przeczył fantazyjnym pogłoskom, jakoby w rzeczywistości zastrzelony nie był marynarzem, tylko dość znanym dziennikarzem, Benem Dhahabem. To zwykła zbieżność nazwisk, ponieważ dziennikarz Ben Dhahab żyje i nieprzerwanie pełni swe obowiązki w redakcji. W samym Tunisie – głosił dalej komunikat – można znaleźć około dwudziestu mężczyzn o nazwisku Ben Dhahab.
Montalbano wyłączył telewizor. A więc jednak coś drgnęło: ktoś zaczął wykonywać asekuranckie ruchy, wyprzedzać ciosy i szukać alibi.
Usłyszał warkot nadjeżdżającego samochodu, który zatrzymał się wreszcie na placyku przed bramą. Komisarz podbiegł otworzyć. To był Nicolo.
– Przyjechałem najszybciej, jak mogłem – powiedział, wchodząc.
– Dziękuję.
– Livia śpi? – spytał dziennikarz, rozglądając się wokół.
– Tak. Jutro rano wylatuje do Genui.
– Bardzo mi przykro, że nie mogę się z nią przywitać.
– Nicolo, przyniosłeś kamerę?
Dziennikarz wyjął z kieszeni przyrząd wielkości czterech złożonych razem – dwa na górze, dwa na dole – pudełek papierosów.
– Proszę, trzymaj. Ja idę spać.
– O nie. Musisz mi ją zainstalować w miejscu, gdzie nie będzie można jej zauważyć.
– A jak mam to zrobić, skoro tam teraz jest Livia?
– Nicolo, wbiłeś sobie do głowy, że chcę się sfilmować podczas pieprzenia. Kamerę masz ustawić w tym pokoju.
– Co chcesz sfilmować?
– Rozmowę między mną a człowiekiem siedzącym dokładnie w miejscu, w którym jesteś.
Nicolo Zito spojrzał przed siebie, uśmiechnął się.
– Ten regał z książkami wydaje się do tego stworzony. Przysunął do regału krzesło i stanął na nim. Przemieścił kilka książek, ustawił kamerę, zszedł, usiadł na poprzednim miejscu i spojrzał w górę.
– Stąd nie widać – powiedział z satysfakcją. – Chodź i sam sprawdź.
Komisarz sprawdził.
– Chyba w porządku.
– Zostań tam – powiedział Nicolo.
Znów wszedł na krzesło, pomajstrował trochę.
– Co ona teraz robi? – spytał Montalbano.
– Filmuje cię.
– Naprawdę? Nie słyszę najmniejszego odgłosu.
– Mówiłem ci, że to cudo.
Nicolo raz jeszcze powtórzył ceremoniał wchodzenia i schodzenia z krzesła. Ale tym razem trzymał w ręku kamerę. Pokazał ją Montalbanowi.
– Salvo, to bardzo proste. Naciskając ten guzik, przewijasz taśmę do początku. A teraz unieś kamerę na wysokość oka i wciśnij ten guzik. Spróbuj.
Montalbano zrobił to i zobaczył siebie samego – był maleńki. Potem usłyszał glos mikroba, czyli swój, który zadawał pytanie: „Co ona teraz robi?”, i głos Nicola, który odpowiadał: „Filmuje cię”.
– Wspaniale – skomentował komisarz. – Ale jest jeszcze jedna rzecz. Czy można ją odtworzyć tylko w ten sposób?
– Ależ nie – odparł Nicolo, wyciągając z kieszeni zwykłą kasetę, która w środku wyglądała nieco inaczej. – Popatrz, jak to robię. Wyjmuję taśmę z kamery… jak widzisz, jest wielkości kasety sekretarki telefonicznej… i wkładam do tej kasety, która została zaprojektowana specjalnie po to, żeby pasowała do twojego odtwarzacza wideo.
– Słuchaj, ale żeby zacząć na nią nagrywać, to co muszę zrobić?
– Wcisnąć ten drugi guzik.
Na widok bardziej zdezorientowanej niż przekonanej twarzy komisarza Nicolo spytał z powątpiewaniem:
– Będziesz umiał ją obsłużyć?
– Daj spokój, pewnie! – odpowiedział urażony Montalbano.
– A więc skąd ta mina?
– Bo nie mogę wejść na krzesło w obecności osoby, którą muszę sfilmować. Nabrałaby podejrzeń.
– Sprawdź, czy uda ci się uruchomić kamerę, nie wchodząc na krzesło, tylko wspinając się na palce.
Udało się.
– A więc to proste. Zostawisz jakąś książkę na stole. Kiedy gość przyjdzie, jakby nigdy nic odłożysz ją na miejsce, a przy okazji wciśniesz guzik.
Droga Livio, niestety nie mogę czekać, aż się obudzisz, muszę jechać do Montelusy, do kwestora. Do Palermo odwiezie Cię Mimi, którego już o to prosiłem. Postaraj się wyciszyć. Zadzwonię wieczorem.
Całuję
Salvo
Komiwojażer najgorszej kategorii na pewno lepiej by się wyraził, bardziej uczuciowo i z większą fantazją. Napisał raz jeszcze i, co dziwne, liścik wyszedł mu dokładnie tak samo. No cóż, to nieprawda, że miał się zobaczyć z kwestorem, chciał tylko uniknąć sceny pożegnania. Było to kłamstwo, bujda, a nie umiał oszukiwać osób, które szanował. Za to małe kłamstewka wychodziły mu nieźle. I to jeszcze jak!
W biurze czekał na niego wzburzony Fazio.
– Komisarzu, od pół godziny staram się do pana dodzwonić, ale musiał pan wyłączyć telefon.
– Co cię napadło?
– Dzwonił facet, który przypadkiem odkrył zwłoki starej kobiety. W Villasecie, na ulicy Garibaldiego. W tym samym domu, gdzie zaczailiśmy się na chłopca. Dlatego pana szukałem.
Montalbana jakby prąd poraził.
– Tortorella i Galluzzo już tam są. Galluzzo przed chwilą dzwonił. Powiedział, że to ta sama kobieta, którą zawiózł do pańskiego domu.
Aisza.
Cios pięścią, jaki Montalbano sam sobie wymierzył w twarz, nie był tak mocny, żeby wybić mu zęby, lecz wystarczający, by rozkwasić wargę.
– Co pana napadło, komisarzu? – spytał zdumiony Fazio.
Pewnie, że Aisza była świadkiem, tak samo jak Francois, ale on myślał tylko o chłopcu, tylko o niego zadbał. Jest kutasem i niczym więcej!
Fazio podał mu chustkę.
– Proszę wytrzeć krew.
Aisza była skręconym zawiniątkiem u stóp schodów, które prowadziły do pokoju Karimy.