Выбрать главу

– Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że upadła i złamała sobie kark – powiedział doktor Pasquano, którego wezwał Tortorella. – Ale po sekcji będę umiał powiedzieć coś więcej. Bo żeby zrzucić taką staruszkę jak ona, wystarczy podmuch.

– A gdzie Galluzzo? – spytał Montalbano Tortorellę.

– Pojechał do Montelusy, żeby porozmawiać z Tunezyjką, u której zatrzymała się nieboszczka. Chce zapytać, dlaczego tutaj wróciła, czy ktoś ją wezwał.

Kiedy ambulans odjeżdżał, komisarz wszedł do domu Aiszy, uniósł kamień przy palenisku, wziął książeczkę oszczędnościową na okaziciela, dmuchnął, żeby usunąć pył, i włożył ją sobie do kieszeni.

– Komisarzu!

To był Gulluzzo. Nie, nikt nie dzwonił do Aiszy. Wbiła sobie do głowy, że musi wrócić do domu, wstała bladym świtem, wsiadła do autobusu i nie spóźniła się na spotkanie ze śmiercią.

Po powrocie do Vigaty, a przed pójściem do biura, wstąpił do notariusza Cosentino, z którym się lubili.

– Słucham, komisarzu.

Komisarz wyciągnął książeczkę, podał ją notariuszowi. Ten otworzył, spojrzał na nią i spytał:

– No i?

Montalbano wdał się w skomplikowaną opowieść, chciał zdradzić rozmówcy tylko połowę prawdy.

– Jeśli dobrze rozumiem – podsumował notariusz – te pieniądze należą do pewnej pani, którą pan uważa za zmarłą, a więc spadkobiercą jest jej nieletni syn.

– No właśnie.

– Chciałby pan, żeby te pieniądze zostały w jakiś sposób zabezpieczone i żeby chłopiec stał się ich właścicielem po osiągnięciu pełnoletności.

– No właśnie.

– Przepraszam, ale dlaczego nie zachowa pan tej książeczki? Kiedy nadejdzie właściwy moment, sam mu pan ją wręczy.

– A kto panu zagwarantuje, że za piętnaście lat będę jeszcze wśród żywych?

– Słusznie – zgodził się notariusz. I zaproponował: – Zróbmy w ten sposób, pan zabierze książeczkę, ja się zastanowię i pogadamy za tydzień. Może byłoby lepiej zainwestować te pieniądze.

– Oddaję się w pańskie ręce – powiedział, wstając, Montalbano.

– Proszę wziąć książeczkę.

– Niech pan ją weźmie. Ja mógłbym zgubić.

– Proszę zaczekać, wydam pokwitowanie.

– Proszę sobie darować.

– I jeszcze jedno.

– Słucham, panie notariuszu.

– Proszę pamiętać, że potrzebny jest dowód, iż matka nie żyje.

Z biura zadzwonił do domu. Livia wyjeżdżała. Pożegnała się z nim, przynajmniej tak mu się wydawało, dość chłodno. Nie wiedział, co powiedzieć.

– Mimi przyjechał?

– Oczywiście. Czeka w samochodzie.

– Dobrej podróży. Zadzwonię wieczorem.

Musiał iść naprzód, nie dać się omotać Livii.

– Fazio!

– Na rozkaz.

– Idź do kościoła, na pogrzeb Lapecory, pewnie już się zaczął. Weź ze sobą Galia. Na cmentarzu, kiedy wdowa zacznie przyjmować kondolencje, podejdziesz do niej i powiesz z największą pewnością siebie, na jaką tylko możesz się zdobyć: „Proszę pójść z nami na komisariat”. Jeśli zacznie robić sceny, jeśli zasłabnie, niczym się nie przejmuj, wsadź ją siłą do samochodu. Aha, jeszcze jedno: na cmentarzu na pewno będzie syn Lapecory. Jeśli zechce bronić matki, załóż mu kajdanki.

MINISTERSTWO TRANSPORTU – DYREKCJA GENERALNA MOTORYZACJI CYWILNEJ

W ZWIĄZKU Z DELIKATNYM ŚLEDZTWEM DOTYCZĄCYM ZABÓJSTWA DWÓCH KOBIET TUNEZYJSKICH O IMIONACH KARIMA I AISZA POTRZEBUJĘ BEZWZGLĘDNIE POZNAĆ DANE I ADRES WŁAŚCICIELA POJAZDU ZAREJESTROWANEGO POD NUMEREM AM 237 GW STOP UPRASZA SIĘ UPRZEJMIE O SZYBKA ODPOWIEDŹ STOP PODPISANE SALVO MONTALBANO KOMISARIAT W VIGACIE PROWINCJA MONTELUSA.

Zanim zgodnie z otrzymanym poleceniem przekazano faks kompetentnej osobie, w wydziale motoryzacji na pewno nieźle się uśmiali, uznając go za naiwniaka albo kretyna, który nawet nie potrafi porządnie napisać wniosku. Ale ta kompetentna osoba – i na tym polegała pułapka, ukryta prowokacja – była zmuszona wykonać ruch. Dokładnie tak, jak chciał Montalbano.

16

Gabinet Montalbana znajdował się po przeciwległej stronie w stosunku do wejścia, a jednak komisarz usłyszał jazgot, jaki się rozległ w chwili przyjazdu samochodu Fazia z wdową Lapecorą w środku. Dziennikarze i fotoreporterzy byli nieliczni, ale musiało do nich dołączyć kilkudziesięciu gapiów.

– Dlaczego panią aresztowano?

– Proszę spojrzeć w tę stronę!

– Przejście! Zróbcie przejście!

Potem zapadła względna cisza, aż rozległo się pukanie do drzwi. To był Fazio.

– Jak poszło?

– Nie bardzo się opierała. Zdenerwowała się dopiero na widok dziennikarzy.

– A syn?

– Obok niej na cmentarzu stał jakiś mężczyzna, któremu wszyscy składali kondolencje. Myślałem, że to syn. Ale kiedy powiedziałem wdowie, że ma pójść z nami, odwrócił się i odszedł. A więc to nie był syn.

– A jednak był, Fazio. Człowiek zbyt wrażliwego ducha, żeby przyglądać się aresztowaniu matki. I przerażony, że będzie musiał uregulować opłaty sądowe. Wpuść wdowę.

– Jak jakąś złodziejkę! Jak jakąś złodziejkę mnie potraktowaliście! – wybuchnęła wdowa na widok komisarza.

Montalbano skrzywił się.

– Źle potraktowaliście panią Lapecorę?

Jak gdyby odgrywał od dawna wyuczoną rolę, Fazio udał zmieszanie.

– Jako że mieliśmy ją aresztować…

– A kto mówił o aresztowaniu? Proszę, niech pani usiądzie, i przepraszam za niemiłe nieporozumienie. Zatrzymam panią tylko kilka minut, tak długo, jak to będzie konieczne, żeby zaprotokołować niektóre pani odpowiedzi. Potem wróci pani do domu i na tym koniec.

Fazio usiadł przy maszynie do pisania, Motalbano za biurkiem. Wydawało się, że wdowa trochę się uspokoiła, ale komisarz widział, że nerwy jej skaczą pod skórą jak pchły na kundlu.

– Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić. Powiedziała mi pani, że tego ranka, kiedy zamordowano pani męża, wstała pani z łóżka, poszła do łazienki, ubrała się, wzięła torbę z jadalni i wyszła. Czy tak?

– Jak najbardziej.

– Czy nie zauważyła pani w domu niczego niezwykłego?

– A co miałabym zauważyć?

– Na przykład to, że drzwi gabinetu, które zawsze pozostawały otwarte, tym razem były zamknięte.

Zaryzykował, ale trafił. Twarz kobiety przeszła z czerwieni w bladość. Ale ton głosu pozostał twardy.

– Wydaje mi się, że były otwarte, mąż nigdy ich nie zamykał.

– O nie, proszę pani. Kiedy wszedłem z panią do domu po pani powrocie z Fiakki, drzwi były zamknięte. To ja je otworzyłem.

– Zamknięte czy otwarte, co to ma za znaczenie?

– Racja, to błahostka.

Wdowa nie zdołała powstrzymać długiego westchnienia.

– Proszę pani, tego ranka, kiedy zamordowano pani męża, pojechała pani do Fiakki, do chorej siostry, prawda?

– Tak jest.

– Ale zapomniała pani zabrać coś z domu. I dlatego na rozdrożu w Cannatello wysiadła pani z autobusu, zaczekała na kurs w przeciwnym kierunku i wróciła do Vigaty. Czego pani zapomniała?

Wdowa uśmiechnęła się, oczywiście była przygotowana na to pytanie.

– Ja tego rana nie wysiadłam w Cannatello.

– Proszę pani, mam zeznanie obu kierowców.

– Nie mylą się. Tylko że to nie wydarzyło się tamtego ranka, lecz dwa dni wcześniej.

Była sprytna i czujna. A więc trzeba zastawić pułapkę.

Otworzył szufladę biurka i wyciągnął foliową torebkę z nożem kuchennym.

– To, proszę pani, jest nóż, którym został zamordowany pani mąż… Tylko jeden cios, od tyłu.

Wdowa pozostała niewzruszona, nie powiedziała ani be, ani me.