– Czy widziała go pani kiedyś?
– Noży takich jak ten jest cała masa.
Powoli komisarz znów włożył dłoń do szuflady, wyciągnął z niej inną torebkę foliową, tym razem z filiżanką.
– A czy to pani rozpoznaje?
– To wy ją wzięliście? Dom wywróciłam do góry nogami, żeby ją znaleźć!
– A więc należy do pani. Oficjalnie ją pani rozpoznaje.
– Pewnie. I co pan chce zrobić z tą filiżanką?
– Jest mi potrzebna, żeby posłać panią do więzienia.
Spośród wszystkich możliwych reakcji wdowa wybrała tę, którą komisarz przyjął ze szczególnym podziwem. Zwróciła się bowiem do Fazia i uprzejmie, niemal jak podczas kurtuazyjnej wizyty, zapytała:
– Kuku na muniu?
Fazio, powodowany szczerością, chciałby odpowiedzieć, że jego zdaniem właśnie tak, komisarz zawsze miał kuku na muniu, ale nie odrzekł nic, tylko spojrzał w okno.
– Więc ja pani powiem, jak to się wszystko odbyło – wycedził Montalbano. – A więc tego ranka dzwoni budzik, pani wstaje, idzie do łazienki. Siłą rzeczy musi pani przejść obok drzwi gabinetu i widzi, że są zamknięte. Najpierw nie zwraca pani na to uwagi, ale potem nie daje to pani spokoju. I po wyjściu z łazienki otwiera je pani. Ale myślę, że nie wchodzi do środka. Przez chwilę stoi pani na progu, zamyka drzwi, idzie do kuchni, chwyta nóż, wkłada go do torebki, wychodzi, wsiada do autobusu, wysiada w Cannatello, łapie autobus jadący do Vigaty, wraca do domu, otwiera drzwi, widzi męża gotowego do wyjścia. Dochodzi do sprzeczki, pani mąż otwiera drzwi do windy która stoi na waszym piętrze, bo przed chwilą pani nią przyjechała, pani podąża za nim, zadaje mu cios nożem, mąż robi pół obrotu, upada na podłogę, pani uruchamia windę, zjeżdża na parter i wychodzi z bramy. I nikt pani nie widzi. Dopisało pani wielkie szczęście.
– A za co miałabym go zabić? – spytała spokojnie wdowa. I z niewiarygodną, zważywszy na czas i miejsce, dozą ironii dodała: – Tylko za to, że mąż zamknął drzwi swojego gabinetu?
Nie podnosząc się z krzesła, Montalbano wykonał lekki pokłon w geście podziwu.
– Nie, proszę pani, za to, co się zdarzyło za tymi zamkniętymi drzwiami.
– A co się tam niby zdarzyło?
– Była tam Karima. Kochanka pani męża.
– Przecież sam pan dopiero co powiedział, że nie weszłam do tego pokoju.
– Nie musiała pani tam wchodzić, ponieważ uderzył panią zapach perfum, tych samych, którymi obficie polewała się Karima. Nazywają się „Volupte”. Ich zapach jest silny, długo się utrzymuje. Prawdopodobnie poczuła go pani już, wcześniej na ubraniach męża, które nim przesiąkły. Był jeszcze w gabinecie, choć oczywiście lżejszy, kiedy wszedłem tam wieczorem po pani powrocie.
Pani Lapecora milczała, odtwarzając w myślach słowa komisarza.
– Czy może mi pan coś wyjaśnić? – spytała wreszcie.
– Wszystko, co pani chce.
– Dlaczego według pana nie weszłam do gabinetu i nie zamordowałam przede wszystkim tej kobiety?
Ponieważ pani mózg działa precyzyjnie jak zegarek szwajcarski i szybko jak komputer. Widząc, że pani wchodzi, Karima wydarłaby się wniebogłosy. Zaalarmowany tym krzykiem mąż rozbroiłby panią z pomocą kochanki. Natomiast udając, że nic się nie stało, mogła pani ich później przyłapać na gorącym uczynku.
– A jak, na pański pomyślunek, może pan wytłumaczyć, że zamordowany został tylko mój mąż?
– Kiedy pani wróciła, Karimy już nie było.
– Proszę wybaczyć, ale skoro tam pana nie było, to kto panu opowiedział tę piękną historię?
– Pani odciski, na filiżance i na nożu.
– Na nożu nie! – wybuchnęła wdowa.
– Dlaczego na nożu nie?
Kobieta przygryzła wargi.
– Filiżanka jest moja, a nóż nie.
– Również nóż należy do pani, jest na nim pani odcisk, bardzo wyraźny.
– To niemożliwe!
Fazio nie odrywał oczu od przełożonego. Wiedział, że na nożu nie ma odcisku; to był najczulszy punkt zasadzki.
– Jest pani pewna, że nie zostawiła żadnego odcisku, ponieważ zadając cios nożem, miała pani jeszcze rękawiczki, które włożyła, szykując się do podróży. Ale, widzi pani, pobrany odcisk nie pochodzi z tego samego poranka, tylko z poprzedniego dnia, kiedy oczyściwszy tym nożem rybę, wytarła go pani i włożyła do szuflady w kuchni. Ponieważ odcisk nie jest na rękojeści, lecz na ostrzu, dokładnie w miejscu, gdzie łączy się ono z rękojeścią. A teraz pójdzie pani z Faziem, pobierzemy odciski i porównamy.
– To był sukinsyn – powiedziała pani Lapecora – i zasługiwał na taką śmierć. Wprowadził do mojego domu kurwę, żeby nią obracać przez cały dzień, kiedy mnie nie będzie.
– Chce pani powiedzieć, że działała pod wpływem zazdrości?
– Pewnie, a niby dlaczego?
– Przecież otrzymała pani trzy anonimy i mogła ich pani zaskoczyć, kiedy przebywali w firmie na Salita Granet.
– Ja nie robię takich rzeczy. Krew uderzyła mi do głowy, kiedy zrozumiałam, że wprowadził do domu kurwę.
– Ja myślę, że krew uderzyła pani do głowy kilka dni wcześniej.
– Niby kiedy?
– Kiedy pani odkryła, że mąż pobrał znaczną sumę z konta bankowego.
Również tym razem komisarz blefował. Ale trafił.
– Dwieście milionów – powiedziała wdowa z wściekłością i rozpaczą. – Dwieście milionów dla tej kurwy!
Oto i źródło pochodzenia części pieniędzy na książeczce na okaziciela.
– Gdybym go nie powstrzymała, on byłby zdolny przerżnąć i biuro, i dom, i konto!
– Czy spiszemy protokół? Jednak wcześniej proszę po wiedzieć jedno: co powiedział pani mąż, kiedy zobaczył, że pani wróciła?
– Powiedział: „Spadaj, muszę iść do firmy”. Pewnie pokłócił się z kurwą, ona sobie poszła, a on chciał za nią pobiec.
– Pan kwestor? Mówi Montalbano. Chcę poinformować, że właśnie w tej chwili nakłoniłem panią Lapecorę, żeby przyznała się do zabójstwa męża.
– Gratulacje! Dlaczego go zabiła?
– Z czystego interesu, który chciała ukryć pod płaszczykiem zazdrości. Muszę poprosić pana o przysługę. Czy mogę zorganizować krótką konferencję prasową?
Zapadło milczenie.
– Panie kwestorze? Spytałem, czy mogę…
– Usłyszałem dokładnie, Montalbano. Ale mowę mi odebrało ze zdziwienia. Pan chce zwołać konferencję prasową? Trudno mi uwierzyć!
– A jednak.
– Dobrze, proszę bardzo. Ale musi mi pan kiedyś wytłumaczyć, co się pod tym kryje.
– Twierdzi pan, że pani Lapecora już od dawna wiedziała o związku, jaki łączył jej męża i Karimę? – spytał szwagier Galluzza, korespondent Televigaty.
– Tak, z trzech anonimów, które wysłał jej własny mąż.
Dziennikarz nie zrozumiał.
– Utrzymuje pan, że sam Lapecora doniósł na siebie? – spytał zdziwiony.
– Tak. Ponieważ Karima zaczęła go szantażować. Miał nadzieję, że wywoła reakcję żony, a ta wybawi go z sytuacji, w jakiej się znalazł. Jednak żona nie zareagowała. Syn tez nie.
– Przepraszam, ale dlaczego nie zwrócił się do wymiaru sprawiedliwości?
– Ponieważ obawiał się, że wywoła wielki skandal. I miał nadzieję, że dzięki pomocy żony sprawa pozostanie… jak by to powiedzieć… w rodzinie.
– A gdzie jest teraz ta Karima?
– Nie wiemy. Uciekła ze swoim synem, jeszcze dzieckiem. Jej przyjaciółka, zmartwiona zniknięciem obojga, matki i syna, poprosiła Reteliberę o pokazanie ich zdjęcia. Ale do dzisiaj nikt się nie zgłosił.
Podziękowali, rozeszli się. Montalbano uśmiechnął się z satysfakcją. Pierwsza układanka wypadła doskonale, zgodnie z ustalonym schematem. Fahrid, Ahmed i sama Aisza zostali z niego wyłączeni. Z nimi, odpowiednio dopasowanymi, wzór puzzli miał wyglądać całkiem inaczej.