Na spotkanie z Valentem było jeszcze za wcześnie. Zaparkował przed restauracją, gdzie był już poprzednim razem. Pochłonął małże smażone z bułką tartą, sporą porcję spaghetti z małżami, tuńczyka zapiekanego z lubczykiem i karmelowaną cytryną. Dopełnił ciastkiem z gorzką czekoladą i polewą pomarańczową. Na koniec wstał, poszedł do kuchni i ze wzruszeniem, bez słowa uścisnął dłoń kucharza. Jadąc w kierunku biura Valentego, śpiewał na cale gardło: „Patrz, jak się kołyszę, patrz, jak się kołyszę w rytmie twista…”
Valente zaprowadził Montalbana do pokoju sąsiadującego z gabinetem.
– Już to praktykowaliśmy – powiedział. – Zostawimy drzwi półotwarte, a ty będziesz mógł nie tylko posłuchać, ale również zobaczyć, co się wydarzy w moim gabinecie. Wystarczy, że odpowiednio posłużysz się tym lusterkiem.
– Uważaj, Valente, bo to kwestia sekund.
– Zostaw to nam.
Komandor Spadaccia wszedł do biura Valentego i od razu było widać, że jest wściekły.
– Przepraszam, Valente, ale nie rozumiem. Mógł pan równie dobrze przyjść do prefektury i oszczędzić mi czasu. Mam mnóstwo roboty, wie pan?
– Proszę wybaczyć, panie komandorze – powiedział Valente z obleśnym uniżeniem – ma pan absolutnie rację. Ale natychmiast zatrę złe wrażenie, nie zatrzymam pana dłużej niż pięć minut. Muszę tylko coś uściślić.
– Słucham.
– Poprzednim razem powiedział mi pan, że wobec prefekta były jakieś naciski…
Komandor uniósł władczo dłoń. Valente od razu umilkł.
– Jeśli tak się wyraziłem, to źle. Jego ekscelencja nic o tym nie wie. Zresztą chodziło o głupstwo, jakich codziennie mnóstwo się zdarza. Z Rzymu, z ministerstwa, zadzwoniono do mnie, nie chcąc zawracać ekscelencji głowy takimi bzdurami.
Było oczywiste, że prefekt, po otrzymaniu telefonu od rzekomego dziennikarza „Corriere”, zażądał wyjaśnień od szefa swojego gabinetu. I musiała to być dość ożywiona rozmowa, której echo rozbrzmiewało jeszcze w mocnych słowach wygłaszanych teraz przez komandora.
– Proszę dalej – ponaglił Spadaccia.
Valente rozłożył ręce, nad jego głową rozbłysła aureola niewiniątka.
– To wszystko – powiedział.
Spadaccia osłupiał, potem rozejrzał się dokoła, jak gdyby chciał się upewnić, czy nie śni.
– Chce pan powiedzieć, że nie ma już do mnie żadnych pytań?
– Właśnie.
Uderzenie w stół było tak gwałtowne, że nawet Montalbano wzdrygnął się w sąsiednim pokoju.
– To są jawne kpiny, z których zda mi pan sprawę!
I wyszedł wściekły.
Montalbano podbiegł do okna, wytężając czujnie wzrok. Zobaczył komandora, który jak taran wypadł z bramy i skierował się do swojego samochodu, z którego wysiadł kierowca, żeby otworzyć przed pasażerem drzwiczki. Dokładnie w tej samej chwili z wozu policyjnego, który właśnie nadjechał, wysiadł Angelo Prestia, prowadzony pod rękę przez jednego z funkcjonariuszy. Spadaccia i właściciel kutra niemal wpadli na siebie. Bez, słowa każdy poszedł w swoją stronę.
Rżenie, jakie co jakiś czas wydawał z siebie Montalbano, kiedy sprawy układały się po jego myśli, przeraziło Valentego, który rzucił się do sąsiedniego pokoju.
– Co ci jest?
– Mamy go! – powiedział Montalbano.
– Proszę tu usiąść – usłyszeli słowa funkcjonariusza.
Prestia został wprowadzony do biura.
Valente i Montalbano zostali na swoich miejscach, wyjęli papierosy i wypalili bez słowa: w tym czasie właściciel i szyper „Opatrzności” cierpiał piekielne męki.
Weszli z minami zwiastunów nieszczęścia. Valente zajął miejsce za swoim biurkiem, Montalbano wziął krzesło i usiadł obok.
– Kiedy się wreszcie skończy ta zmora? – zaatakował szyper.
I nie rozumiał, że tym agresywnym zachowaniem odkrył przed Valentem i Montalbanem swoje myśli: był pewny, że komandor Spadaccia przyszedł potwierdzić jego słowa. Miał dobre samopoczucie, więc mógł sobie pozwolić na oburzenie.
Na biurku leżała gruba teczka, na której napisali drukowanymi literami: ANGELO PRESTIA – gruba, bo wypełniona starymi okólnikami, lecz szyper o tym nie wiedział. Valente otworzył teczkę i wyjął wizytówkę Spadaccii.
– To ty nam ją dałeś, potwierdzasz?
Przejście z wcześniejszego „pan” na gliniarskie „ty” zaniepokoiło Prestię.
– Oczywiście, że potwierdzam. Dał mi ją komandor, mówiąc, że gdybym po wyprawie z Tunezyjczykiem miał jakieś kłopoty, mogę się zwrócić do niego. I tak zrobiłem.
– Błąd – powiedział Montalbano z troską.
– Przecież tak mi kazał!
– Pewnie, że ci kazał, ale ty, zamiast zwrócić się do niego, kiedy tylko poczułeś, że coś śmierdzi, wizytówkę dałeś nam. I w ten sposób wpędziłeś tego dżentelmena w kłopoty.
– Kłopoty? Jakie kłopoty?
– To, że jest zamieszany w zaplanowane zabójstwo, nie wydaje ci się kłopotem?
Prestia zamilkł.
– Mój kolega Montalbano – wtrącił Valente – wyjaśnił ci przyczyny zaistniałego stanu rzeczy.
– A jaki jest stan rzeczy?
– Taki, że gdybyś zwrócił się bezpośrednio do Spadaccii, nie przekazując nam jego wizytówki, on postarałby się wszystko uporządkować, załatwić sprawę w rękawiczkach, nieoficjalnie. Ale ty, dając nam wizytówkę, wmieszałeś w to wymiar sprawiedliwości. Dlatego Spadaccii pozostało tylko jedno: wyprzeć się wszystkiego.
– Co?!
– A i owszem. Spadaccia nigdy cię nie widział, nigdy o tobie nie słyszał. Napisał oświadczenie, które dołączyliśmy do dokumentów.
– Co za skurwysyn! – wykrzyknął Prestia i spytał: – A jak wytłumaczył, że mam jego wizytówkę?
Montalbano wybuchnął serdecznym śmiechem.
– I tu też ci narobił koło pióra – powiedział. – Przyniósł nam fotokopię doniesienia, które dziesięć dni temu zostało zgłoszone w kwesturze w Trapani: skradziono mu portfel, a w nim, wśród innych rzeczy, były również wizytówki, nie pamięta tylko, czy miał ich pięć, czy sześć.
– Wpakował cię w szambo po uszy – podsumował Valente.
– A szambo jest głębokie – dodał Montalbano.
– Jak długo zdołasz utrzymywać się na powierzchni? – podkręcał ciśnienie Valente.
Pot wymalował rozległe plamy pod pachami Prestii. Biuro wypełnił nieprzyjemny zapach piżma i czosnku, który Montalbano określił jako zgniłozielony.
Prestia złapał się za głowę i wymamrotał:
– Wrobili mnie.
Przez jakiś czas trwał w tej pozycji, zanim podjął decyzję.
– Czy mogę się spotkać z adwokatem?
– Z adwokatem?! – zdziwił się Valente.
– Po co ci adwokat? – spytał Montalbano.
– Wydawało mi się, że…
– Co ci się wydawało?
– Że cię aresztujemy?
Duet uzupełnił się perfekcyjnie.
– Nie aresztujecie mnie?
– A skąd!
– Możesz iść. Jeśli chcesz.
Prestia potrzebował pięciu minut, żeby odkleić dupsko od krzesła i dosłownie wziąć nogi za pas.
– A teraz co się stanie? – spytał Valente, który zdawał sobie sprawę z burdelu, jaki wywołał.
– A to, że teraz Prestia pójdzie zawracać dupę Spadaccii. I następny ruch należy do nich.
Valente wyglądał na zmartwionego.
– Co ci jest?
– Nie wiem… nie jestem przekonany… Boję się, że uciszą Prestię. I my będziemy za to odpowiedzialni.
– Prestia jest już teraz na pierwszym planie. Usunąć go znaczyłoby tyle, co złożyć podpis pod całą operacją. Nie, jestem przekonany, że go uciszą, owszem, ale wypłacając mu jakąś niezłą sumkę.