– Czy możesz mi coś wytłumaczyć?
– Oczywiście.
– Dlaczego na własne życzenie pogrążasz się w tej sprawie?
– A ty dlaczego mi towarzyszysz?
– Po pierwsze dlatego, że jestem gliną, tak jak ty, a po drugie to mnie bawi.
– A ja ci odpowiem: mój pierwszy powód jest zbieżny z twoim. Po drugie, robię to dla zysku.
– A co chcesz na tym zyskać?
– Mam to wyraźnie zarysowane w głowie. Ale może się założymy, że także i ty coś na tym zyskasz?
Zdecydowany nie ulec pokusie, przejechał z prędkością stu dwudziestu na godzinę przed restauracją, w której był na obiedzie. Ale pół kilometra dalej jego postanowienie nagle osłabło, więc zahamował, wywołując wściekły klakson jadącego za nim samochodu. Mężczyzna za kierownicą, wyprzedzając go, spojrzał dziko i pokazał mu rogi. Montalbano zawrócił, co na tym odcinku było surowo zabronione, poszedł prosto do kuchni i nawet bez, powitania spytał kucharza:
– A jak pan przyrządza barwenę?
17
Nazajutrz rano, dokładnie o ósmej, stawił się u kwestora. Zgodnie ze swoim zwyczajem ten już od siódmej przebywał w biurze, wywołując niechętne pomruki sprzątaczek, którym jego obecność przeszkadzała w pracy.
Montalbano opowiedział mu o tym, jak pani Lapecora przyznała się do morderstwa. Powiedział, że jej świętej pamięci mąż, chcąc uniknąć tragicznego końca, napisał anonimowo do żony, a otwarcie do syna, ale ci pozwolili mu utonąć jak w przerębli. Nie wspomniał ani o Fahridzie, ani o Mussie, czyli o największym kawałku puzzli. Nie chciał, żeby kwestor, już u kresu kariery, został wciągnięty w sprawę, która śmierdziała jak wielki sracz.
I aż do tego miejsca poszło mu dobrze, nie musiał nic zmyślać, pominął tylko parę rzeczy, przekazał pół prawdy.
– Ale dlaczego chciał pan zorganizować konferencję prasową, pan, który zazwyczaj unika takich imprez jak ognia?
Przewidział to pytanie, więc miał już gotową odpowiedź, która przynajmniej częściowo pozwalała nie tyle na kłamstwo, ile na kolejne pominięcie.
– Widzi pan, ta Karima była szczególnym typem prostytutki. Spotykała się nie tylko z Lapecora, ale również z innymi osobami. Wszyscy byli ludźmi w zaawansowanym wieku, emerytami, handlowcami, nauczycielami. Zakreślając wyraźne granice tej sprawy, starałem się zapobiec plotkom, insynuacjom co do biedaków, którzy w gruncie rzeczy nie robili nic złego.
Był przekonany, że wyjaśnienie jest wiarygodne. I rzeczywiście, kwestor skomentował tylko:
– Pańsku moralność jest dziwna, Montalbano. – Następnie spytał: – A ta Karima naprawdę zaginęła?
– Chyba tak. Kiedy dowiedziała się o zabójstwie kochanka, uciekła z dzieckiem, obawiając się, że zostanie wplątana w morderstwo.
– Proszę posłuchać – powiedział kwestor. – A co to za historia z tym samochodem?
– Jaka?
– Niech pan da spokój, Montalbano. Z tym samochodem, który, jak się okazało, należy do służb specjalnych. To ludzie drażliwi, wie pan.
Montalbano roześmiał się. Śmiech wypróbował poprzedniego dnia przed lustrem i powtarzał tak długo, aż dobrze mu wyszedł. Teraz, wbrew spodziewanym efektom, wypadło to fałszywie, przesadnie. Lecz jeśli chciał trzymać z dala od całej historii tego dżentelmena, który był jego przełożonym, nie miał wyjścia, musiał skłamać.
– O co chodzi? Dlaczego pan się śmieje? – zapytał zaskoczony kwestor.
– Ze zmieszania, proszę uwierzyć. Osoba, która dała mi ten numer tablicy rejestracyjnej, zadzwoniła do mnie następnego dnia, mówiąc, że się pomyliła. Litery się zgadzały, ale liczba była nie dwieście trzydzieści siedem, lecz osiemset trzydzieści siedem. Jest mi bardzo przykro, przepraszam.
Kwestor patrzył mu w oczy przez dłuższą chwilę, która komisarzowi wydawała się wiecznością. Wreszcie powiedział cicho:
– Jeśli pan chce, żebym przełknął tę bajkę, to ją przełknę. Ale proszę uważać, Montalbano. Ci ludzie nie żartują. Są zdolni do wszystkiego. A poza tym, jeśli popełnili jakiś błąd, zrzucą całą winę na zdemoralizowanych kolegów. Którzy nie istnieją. To zawsze oni, ze swej natury i konstytucji, są wynaturzeni.
Montalbano nie wiedział, co powiedzieć.
Kwestor zmienił temat.
– Dziś wieczorem przychodzi pan do mnie na kolację. Nie chcę słyszeć sprzeciwu. Zje pan to, co będzie. Absolutnie muszę panu powiedzieć dwie rzeczy. Nie powiem ich tutaj, w moim biurze, ponieważ nabrałyby urzędowego posmaku, którego nie lubię.
Dzień był ładny, na niebie nie było ani jednej chmury, a jednak Montalbano miał wrażenie, że na słońcu położył się cień, w okamgnieniu wypełniając chłodem cały pokój.
Na biurku w gabinecie leżał zaadresowany do niego list. Jak zawsze spróbował odczytać jego pochodzenie ze stempla pocztowego, ale nie zdołał, był nieczytelny. Otworzył kopertę i przeczytał.
Komisarzu Montalbano, nie zna mnie Pan osobiście i ja też nie wiem, jak Pan wygląda. Nazywam się Prestifilippo Arcangelo i jestem wspólnikiem Pańskiego ojca w przedsiębiorstwie winiarskim, które dzięki Bogu prosperuje bardzo dobrze i przynosi zyski. Pański ojciec nigdy o Panu nie wspomina, ale odkryłem, że w swoim domu trzyma wszystkie gazety, które o Panu piszą. Poza tym, kiedy widzi Pana czasami w telewizji, zaczyna płakać, choć próbuje to ukryć.
Drogi Komisarzu, serce mi pęka, ponieważ wiadomość, którą Panu przynoszę niniejszym listem, nie jest dobra. Odkąd pani Giulia, druga żona Pańskiego ojca, poszła do nieba, cztery lata temu, mój wspólnik i przyjaciel nie jest już tym samym człowiekiem. W zeszłym roku zaczął czuć się źle, brakowało mu powietrza, kiedy wchodził po schodach, i kręciło się w głowie. Nie chciał iść do lekarza, nie było sposobu, żeby go do tego namówić. Więc ja, wykorzystując fakt, że przyjechał tu do nas mój syn, który pracuje w Mediolanie i jest dobrym lekarzem, zaprowadziłem go do Pańskiego ojca. Mój syn go zbadał i zaczął grozić, chciał, żeby Pański ojciec poszedł do szpitala. Tak się uparł, że przed powrotem do Mediolanu zdołał odwieźć go do szpitala. Dziesięć dni później, a chodziłem do niego codziennie, lekarz powiedział mi, że Pańskiego ojca poddano wszystkim badaniom, z których wynikło, że jego płuca zostały zaatakowane przez tę straszną chorobę. I tak Pański ojciec to szedł do szpitala, to wracał do domu. Zadano mu kurację, przez którą stracił wszystkie włosy, ale nie było żadnej poprawy. On mi otwarcie zabronił Pana o tym powiadamiać, powiedział, że nie chce Pana martwić. Ale wczoraj wieczorem spytałem lekarza i on mi powiedział, że Pański ojciec jest już na ostatnim etapie, pozostaje mu jakiś miesiąc, dzień w tę albo w tamtą. Więc wbrew absolutnemu zakazowi Pańskiego ojca postanowiłem zawiadomić, jak się mają sprawy. Pański ojciec jest w klinice Porticelli, numer telefonu 311234. Ma aparat w pokoku. Ale może lepiej, żeby Pan przyjechał do niego osobiście, udając, że nic nie wie o jego chorobie. Mój numer telefonu Pan zna, to ten sam co naszego przedsiębiorstwa, w którym pracuję cały boży dzień.
Pozdrawiam Pana i przykro mi.
Prestfilippo Arcangelo
Lekkie drżenie rąk sprawiło, że z trudem włożył list do koperty i wcisnął do kieszeni. Opanowało go głębokie zmęczenie, aż zamknął oczy i opadł na oparcie krzesła. Z trudem oddychał, w pokoju zaczęło brakować powietrza. Wstał z wysiłkiem, wszedł do pokoju Augella.
– Co się stało? – spytał Mimi, ujrzawszy jego twarz.
– Nic. Słuchaj, muszę coś zrobić, to znaczy potrzebuję pobyć trochę sam ze sobą, w spokoju.
– Mogę ci jakoś pomóc?