Komisarz wziął łyżeczkę, nabrał nieco lodów i włożył sobie do ust.
– Wciąż twarde – poinformował Lohengrina Gruchę.
– Jest pan rozbrajający – skomentował pułkownik, ale ciągnął: – Pozostając przy wykładaniu kart na stół, czy może pan powiedzieć mi wszystko, co wie o całej sprawie?
– Jakiej sprawie?
– O zabójstwie Ahmeda Mussy.
Zdołał sprawić, że pułkownik otwarcie wypowiedział to nazwisko, teraz wiernie już zapisane na taśmie kamery.
– Nie.
– A dlaczego?
– Ponieważ ubóstwiam pański głos, lubię pana słuchać.
– Czy mogę prosić o szklankę wody?
Pozornie Lohengrin Grucha był doskonale spokojny i opanowany, ale na pewno w głębi ducha dochodził do punktu wrzenia. Prośba o wodę była tego jasnym sygnałem.
– Proszę iść do kuchni i sobie nalać.
Podczas gdy pułkownik szedł ze szklanką i słomką, Montalbano, który patrzył na niego od tyłu, zauważył wybrzuszenie pod marynarką na wysokości prawego pośladka. Założymy się, że karzeł jest uzbrojony w rewolwer dwa razy większy od niego? Postanowił być uważny, przysunął do siebie ostry nóż, którym zazwyczaj kroił chleb.
– Będę mówił otwarcie i krótko uprzedził Lohengrin Grucha, siadając i ocierając usta haftowaną chusteczką. – Nie dawniej niż dwa lata temu nasi koledzy z Tunisu zaproponowali nam współpracę przy pewnej delikatnej operacji, mającej na celu neutralizację groźnego terrorysty, którego nazwisko usłyszał pan przed chwilą.
– Proszę wybaczyć – przerwał Montalbano – ale mam niewielki zasób słów. „Neutralizować” znaczy „wyeliminować fizycznie”?
– Niech pan to nazwie, jak chce. Skonsultowaliśmy się oczywiście z przełożonymi i otrzymaliśmy rozkaz, żeby nie podejmować współpracy. Tyle że niecały miesiąc później znaleźliśmy się w nader nieprzyjemnej sytuacji, w której to my musieliśmy prosić o pomoc naszych przyjaciół z Tunisu.
– Jaki zbieg okoliczności! – wykrzyknął Montalbano.
– Właśnie. Oni bez dyskusji udzielili nam pomocy, o którą prosiliśmy, i tak pozostaliśmy z długiem moralnym…
– Nie! – wrzasnął Montalbano.
Lohengrin Grucha aż podskoczył.
– O co chodzi?
– Powiedział pan: moralnym – odparł Montalbano.
– Jak pan chce. Powiedzmy więc, że pozostaliśmy po prostu z długiem, bez przymiotników, pasuje? Przepraszam, zanim zacznę mówić dalej, muszę zadzwonić, prawie bym napomniał.
– Proszę – powiedział komisarz, wskazując aparat.
– Dziękuję. Mam komórkę.
Lohengrin Grucha nie był uzbrojony, to za sprawą telefonu miał to wybrzuszenie na pośladku. Wybrał numer tak, żeby Montalbano nie mógł go dojrzeć.
– Halo? Mówi Grucha. Wszystko w porządku, właśnie rozmawiamy.
Wyłączył telefon i położył go na stole.
– Nasi koledzy z Tunisu odkryli, że od jakiegoś czasu ukochana siostra Ahmeda, Karima, mieszka na Sycylii i że w względu na wykonywaną pracę posiada rozległe znajomości.
– Nie bardzo rozległe – poprawił Montalbano – za to doborowe. To była kurwa, która się szanowała, sprzedawała się w niewielkich dawkach.
– Prawa ręka Ahmeda, Fahrid, zaproponował swojemu szefowi, żeby otworzyć bazę operacyjną na Sycylii, posługując się właśnie Karimą. Ahmed nawet ufał Fahridowi, nie mając pojęcia, że jego prawa ręka została kupiona przez tunezyjskie służby specjalne. Wspomagany dyskretnie przez nas, Fahrid przybył i nawiązał kontakt z Karimą, która po dokładnym przeglądzie swoich klientów wybrała Lapecorę. Może pod groźbą wyjawienia ich związku jego żonie zmusiła go do reaktywowania starej firmy importowo-eksportowej, która okazała się znakomitą przykrywką. Fahrid mógł kontaktować się z Ahmedem, pisząc szyfrem listy handlowe do nieistniejącej firmy w Tunisie. A propos, podczas konferencji prasowej powiedział pan, że w pewnej chwili Lapecora napisał anonim do żony, wyjawiając własną zdradę. Dlaczego?
– Bo wyczuł smród, jaki się unosił nad całą tą sprawą.
– Myśli pan, że podejrzewał, jaka jest prawda?
– Ależ skąd! Co najwyżej pomyślał o handlu narkotykami. Gdyby odkrył, że znajduje się w centrum międzynarodowej intrygi, padłby trupem.
– I ja tak myślę. Przez jakiś czas musieliśmy powstrzymywać tunezyjskie ponaglenia, ale skoro haczyk już się zanurzył, to chcieliśmy mieć pewność, że ryba się złapie.
– Przepraszam, ale kim był młody blondyn, którego widywano niekiedy z Fahridem?
Pułkownik spojrzał na niego z podziwem.
– To też pan wie? Nasz człowiek, który pojawiał się od czasu do czasu, żeby sprawdzić, jak idą sprawy.
– A skoro już się znalazł na miejscu, to przy okazji pierdolił Karimę.
– Cóż, bywa. Wreszcie Fahrid przekonał Ahmeda, żeby przyjechał do Włoch, mamiąc go możliwością zdobyciu poważnego ładunku broni. Wciąż przy naszej niewidzialnej opiece Ahmed Mussa przybył do Mazary, idąc za wskazówkami Fahrida. Szyper, pod naciskiem szefa gabinetu prefekta, zgodził się przyjąć Ahmeda na pokład, jako że spotkanie między nim a nieistniejącym handlarzem bronią miało się odbyć na pełnym morzu. Ahmed Mussa wpadł w sieć bez najmniejszych podejrzeń, zapalił nawet papierosa, tak jak miał zrobić, żeby ułatwić identyfikację. Ale komandor Spadaccia popełnił poważny błąd.
– Nie uprzedził szypra, że nie chodzi o potajemne spotkanie, tylko o zasadzkę – powiedział Montalbano.
– Możemy to tak ująć. Szyper, zgodnie z tym, co mu nakazano, wyrzucił do morza dokumenty Ahmeda i podzielił się z załogą sumą siedemdziesięciu milionów, którą ten miał w kieszeni. Lecz potem, zamiast wrócić do Mazary, zmienił kurs, z obawy przed nami.
– To znaczy?
– Widzi pan, my oddaliliśmy nasze łodzie patrolowe z miejsca akcji i komendant o tym wiedział. Ale pomyślał, że skoro inwestując tak mało, zyskuje tak wiele, to kryje się za tym jakaś pułapka. Zaczął podejrzewać, że w drodze powrotnej natknie się na jakąś torpedę czy minę, która zatopi jego kuter, a z nim wszelki ślad po całej operacji. Dlatego wrócił do Vigaty, wykonał fałszywy ruch.
– Miał rację?
– W jakim sensie?
– Czy ktoś albo coś czekało na jego kuter?
– Niech pan da spokój, Montalbano! Dokonalibyśmy niepotrzebnej rzezi!
– Wy urządzacie tylko same potrzebne rzezie, prawda? A jak zamierzacie kupić milczenie załogi?
– Kijem i marchewką, żeby zacytować raz jeszcze nielubianego przez pana autora. W każdym razie wszystko, co było do powiedzenia, powiedziałem.
– O nie! – zaprotestował Montalbano.
– Co znaczy „nie”?
– Znaczy, że to nie wszystko. Zręcznie wyprowadził mnie pan na pełne morze, ale nie tracę z oczu tych, którzy zostali na lądzie. Na przykład Fahrida. Od jakiegoś swojego informatora dowiaduje się on, że Ahmed został zabity, ale kuter, z niezrozumiałych dlań powodów, jest zacumowany w Vigitcie. To go niepokoi. W każdym razie musi przejść do drugiej części wyznaczonego mu zadania. Czyli, jak pan to nazywa, do zneutralizowania Lapecory. Kiedy dociera do jego domu, stwierdza ze zdumieniem i niepokojem, że ktoś go wyręczył. A więc opada mu szczena.
– Słucham?
– Zaczyna się bać, nic już z tego nie rozumie. Podobnie jak szyper, obawia się, że to wy za tym stoicie. Według niego zaczęliście eliminować wszystkich, którzy w ten lub inny sposób są wmieszani w całą historię. Być może przez chwilę nachodzi go podejrzenie, że Lapecorę zabiła Karima. Nie wiem, czy pan to wie, ale Karima, z rozkazu Fahrida, zmusiła staruszka, by ją ukrył w domu. Fahrid nie chciał, żeby w tych decydujących godzinach dziadkowi strzeliło coś do głowy. Nie wiedział jednak, że Karima, wypełniwszy swoją misję, już wróciła do domu. W każdym razie feralnego poranka Fahrid spotkał się z Karimą i musiało między nimi dojść do gwałtownej kłótni, w trakcie której mężczyzna poinformował ją o śmierci brata. Karima próbowała uciec. Ale nie udało się jej i została zamordowana.