– Jestem abstynentem.
Montalbano już się wyładował, czuł się spokojny.
Jeżeli pułkownik – myślał – próbował zadzwonić po pomoc, to ludzie, na których liczył, musieli znajdować się w pobliżu, o kilka minut drogi od domu. To było prawdziwe niebezpieczeństwo. Usłyszał dzwonek do drzwi wejściowych.
– Panie komisarzu, to ja, Fazio!
Uchylił drzwi.
– Słuchaj, Fazio, muszę skończyć rozmowę z osobą, o której ci wspomniałem. Zostań w samochodzie; jeśli będę cię potrzebował, zawołam. Ale uważaj: możliwe, że w okolicy są ludzie, którzy mają złe zamiary. Zatrzymaj każdego, kto będzie się zbliżał do domu.
Zamknął drzwi, usiadł przed Lohengrinem Gruchą, który wydawał się zdruzgotany porażką.
– Spróbuj zrozumieć mnie teraz, bo za chwilę w ogóle przestaniesz cokolwiek rozumieć.
– Co chcesz mi zrobić? – spytał pułkownik, blednąc.
– Ani kropli krwi, nie bój się. Mam cię w garści, przypuszczam, że to już dla ciebie jasne. Byłeś taki głupi, że wygadałeś wszystko do kamery. Jeśli wyemituję tę taśmę, wybuchnie międzynarodowy skandal i będziesz mógł sprzedawać bułeczki na rogu ulicy. Lecz jeśli odnajdziesz ciało Karimy i powstrzymasz mój awans – ale zważ, że obie rzeczy nie mają równej rangi – to daję ci słowo honoru, że zniszczę taśmę. Musisz mi zaufać, nie masz wyboru. Czy to jasne?
Lohengrin Grucha przytaknął główką i w tej samej chwili komisarz zorientował się, że ze stołu zniknął nóż. Pułkownik musiał przywłaszczyć go sobie, kiedy on rozmawiał z Faziem.
– Zaspokój moją ciekawość – powiedział Montalbano. – Czy według ciebie istnieją jadowite gnidy?
Grucha spojrzał na niego pytająco.
– We własnym interesie odłóż nóż, który chowasz pod marynarką.
Pułkownik bez słowa wykonał polecenie, kładąc nóż na stole. Montalbano otworzył butelkę whisky, wypełnił szklankę po same brzegi i podsunął Lohengrinowi Grusze, który odchylił się z obrzydzeniem.
– Już mówiłem, że jestem abstynentem.
– Pij.
– Nie mogę, proszę mi wierzyć.
Ściskając mu policzki dwoma palcami lewej ręki, Montalbano zmusił go do otwarcia pyszczka.
Fazio usłyszał wołanie komisarza po trzech kwadransach spędzonych w samochodzie. Oczy same mu się zamykały. Wszedł do domu i od razu zauważył karła, który nie tylko był pijany, lecz jeszcze się obrzygał. Nie mógł stanąć prosto na nogach, więc opierał się to o krzesło, to znowu o ścianę, usiłując zaśpiewać Celeste Aida. Na podłodze Fazio zauważył rozwalone okulary i telefon komórkowy. Na stole stała pusta butelka whisky, pusta szklanka, leżały jakieś kartki i dokumenty.
– Posłuchaj Fazio, teraz powiem ci dokładnie, co się stało, na wypadek gdyby cię o to pytano. Wczoraj o północy wracałem do domu i na samym początku alejki zobaczyłem samochód tego człowieka, bmw, które zagradzało mi drogę. On był kompletnie pijany. Wprowadziłem go do domu, ponieważ w tym stanie nie powinien prowadzić. W kieszeniach nie miał dokumentów, nie miał niczego. Na różne sposoby próbowałem go otrzeźwić, w końcu zadzwoniłem do ciebie po pomoc.
– Jasne – powiedział Fazio.
– Teraz zróbmy tak. Weźmiesz go, waży naprawdę mało, wrzucisz do bmw, usiądziesz za kierownicą i zainstalujesz w areszcie. Ja pojadę za tobą naszym samochodem.
– A potem jak pan wróci do domu?
– Będziesz musiał mnie odwieźć, cierpliwości. Jutro rano, kiedy tylko zobaczysz, że odzyskał rozum, wypuścisz go.
Wrócił do domu, wyjął pistolet ze schowka w tablicy rozdzielczej swojego samochodu, gdzie zawsze go trzymał, i wsadził do kabury. Następnie zgarnął miotłą resztki telefonu i okularów i zawinął je w arkusz gazety. Wziął łopatkę, którą Mimi ofiarował Francois, i tuż obok werandy wykopał dwa głębokie dołki. Do jednego wrzucił zawiniątko i przysypał z powrotem ziemią. Do drugiego włożył podarte na drobne kawałki kartki i dokumenty. Polał je benzyną i podpalił. Zaczynało świtać. Poszedł do kuchni, przygotował sobie mocnej kawy i wypił. Potem się ogolił i wziął prysznic. Chciał się raczyć projekcją w stanie pełnego relaksu. Włożył małą kasetę do dużej, jak nauczył go Nicolo, włączył telewizor i wideo. Po kilku sekundach pustki na ekranie wstał z fotela i sprawdził urządzenia; na pewno nie działał jakiś kabel. W tych sprawach był całkowicie zacofany, a komputer wręcz go przerażał. Ale nadal nic się nie poprawiło. Wyciągnął dużą kasetę, otworzył, spojrzał. Mała kaseta wydawała się źle umieszczona w środku, wcisnął ją głębiej. Włożył całość raz jeszcze do odtwarzacza. Na ekranie nic nie było widać. Co, do diabła, nie chciało zadziałać? Kiedy postawił sobie to pytanie, zmroziła go złowroga myśl, naszła potworna wątpliwość. Podbiegł do telefonu.
– Słucham? – Głos po drugiej stronie kabla wypowiadał każdą literę z najwyższym trudem.
– Nicolo? Mówi Montalbano.
– A kto inny, do kurwy nędzy, może dzwonić o tej porze?!
– Muszę cię o coś spytać.
– A wiesz, która jest godzina?
– Przepraszam, przepraszam. Czy pamiętasz, że pożyczyłeś mi kamerę?
– No i co?
– Żeby nagrać, który guzik miałem nacisnąć? Ten na górze czy ten na dole?
– Ten na górze, kutasie.
Nacisnął nie ten co trzeba.
Znów się rozebrał, włożył spodenki kąpielowe, odważnie wszedł do lodowatej wody, zaczął pływać. Kiedy się zmęczył, położył się na powierzchni jak topielec. Pomyślał, że w gruncie rzeczy to nie szkodzi, iż niczego nie nagrał. Najważniejsze, że pułkownik myśli inaczej. Wrócił na brzeg, wszedł do domu, rzucił się mokry na łóżko i zasnął.
Kiedy się obudził, było już po dziewiątej. W pełni przekonany, że nie zdoła pojechać do biura i podjąć codziennej pracy, postanowił zawiadomić Mimi.
– Halo, halo! Kto mówi, ten, co mówi?
– Witaj, Catarella. Mówi Montalbano.
– Czy to właśnie pan?
– Właśnie ja. Daj mi komisarza Augello.
– Słucham, Salvo, gdzie jesteś?
– W domu. Mimi, nie dam rady przyjść do biura.
– Źle się czujesz?
– Nie. Tylko nie czuję się na siłach, ani dziś, ani jutro. Potrzebuję wypocząć cztery albo pięć dni. Czy uda ci się mnie zastąpić?
– Pewnie.
– Dziękuję.
– Zaczekaj, nie odkładaj.
– Co jest?
– Martwię sie, Salvo. Od dwóch dni jesteś jakiś nie ten sam. Co się dzieje? Nie każ mi się domyślać.
– Mimi, potrzebuję tylko trochę wypocząć. To wszystko.
– Dokąd pojedziesz?
– Jeszcze nie wiem. Zadzwonię.
Jednak doskonale wiedział, dokąd ma jechać. W Marinelli przygotował walizkę w pięć minut, więcej czasu poświęcił na wybór książek, które chciał ze sobą zabrać. Pozostawił Adelinie kartkę napisaną drukowanymi literami, uprzedzając, że wróci w ciągu tygodnia. Pojechał do gospody w Mazarze, gdzie powitano go jak syna marnotrawnego.
– Kiedy tu byłem poprzednio, wydawało mi się, że wynajmujecie pokoje.
– Tak, mamy pięć na górze. Ale to nie sezon, tylko jeden jest zajęty.
Pokazali mu pokój, przestronny, jasny, z oknami wychodzącymi na morze.
Położył się na łóżku; w głowie miał pustkę, lecz pierś wypełniała mu błoga melancholia. Właśnie wybierał kotwicę, by pożeglować do the country sleep, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
– Proszę, otwarte.
W progu stanął kucharz. Był to mężczyzna słusznej postury, około czterdziestki, miał czarną skórę i ciemną karnację.
– Jak to? To pan nie schodzi? Dowiedziałem się, że pan przyjechał, i przyrządziłem coś, co…