– Tortorella, mówisz tak, jak gdyby nie było mnie tu sto lat!
Nigdy niczego nie podpisywał, dopóki nie przeczytał dokładnie, o co chodzi, dlatego do obiadu zaliczył niewiele więcej niż kilogram dokumentów. Czuł lekki niepokój w górnych partiach brzucha, ale postanowił nie iść do gospody „San Calogero”, nie chciał za szybko profanować pamięci kucharza Tanina ani kulinarnych natchnień Madonny. Niechybną zdradę trzeba było uzasadnić dłuższą abstynencją.
Skończył podpisywać o ósmej wieczorem, kiedy bolały go nie tylko palce, ale i cała ręka.
Kiedy wrócił do domu, był już bardzo głodny, w żołądku miał wielką dziurę. Jak powinien postąpić? Otworzyć kuchenkę i lodówkę, żeby zobaczyć, co upichciła Adelina? Pomyślał, że przejście z jednej restauracji do drugiej można nazwać zdradą, ale przejście od Tanina do Adeliny na pewno nie, można je wręcz uznać za powrót na łono rodziny po cudzołożnym wybryku. Kuchnia była pusta, w lodówce znalazł kilka oliwek, trzy sardynki i nieco tuńczyka z Lampedusy w słoiku. Chleb, owinięty w papier, leżał na kuchennym stole obok bilecika Adeliny.
Ugotuję cos kiedy mi pan powie kiedy wróci, bo tak to gotuję a potem muszę wyrzucać dary boże do śmieci. Do tej pory nie ruszę ręką.
Wyraźnie powstrzymywała przekleństwa, ale przede wszystkim musiała czuć się obrażona za to, że nie powiedział jej, dokąd pojechał („To prawda, że jestem sprzątaczką, ale to nie powód, żeby traktował mnie pan jak sprzątaczkę!”)
Zjadł niechętnie dwie oliwki z chlebem i popił winem ojca. Włączył telewizor, Retelibera nadawała wiadomości.
Nicolo Zito kończył właśnie komentować sprawę jakiegoś radnego z Feli, aresztowanego za sprzeniewierzenie i łapówkarstwo. Następnie przeszedł do kroniki. Na peryferii Sommatino, między Caltanissettą a Enną, znaleziono ciało kobiety w stanie zaawansowanego rozkładu.
Montalbano wyprostował się gwałtownie w fotelu.
Kobieta została uduszona, włożona do worka, a potem wrzucona do suchej, dość głębokiej studni. Obok niej odkryto walizeczkę, dzięki której można było zidentyfikować ofiarę: Karima Mussa, lat trzydzieści cztery, urodzona w Tunisie, od kilku lat mieszkająca w Vigacie.
Na małym ekranie pojawiła się fotografia Karimy z Francois, ta, którą komisarz dał Nicolo.
Czy telewidzowie pamiętali, że Retelibera zawiadamiała nie tak dawno o zniknięciu kobiety? Natomiast po dziecku, po jej synu, ani śladu. Według komisarza Diliberta, który zajmował się śledztwem, morderstwo mógł popełnić nieznany opiekun Tunezyjki. W każdym razie, wciąż zdaniem komisarza, pozostawało jeszcze wiele punktów do wyjaśnienia.
Montalbano zarżał, wyłączył telewizor, uśmiechnął się. Lohengrin Grucha dotrzymał słowa. Wstał, przeciągnął się, znów usiadł i nagle zasnął w fotelu. Spał jak zwierzę, jak worek kartofli, i chyba nic mu się nie śniło.
Nazajutrz rano zadzwonił z biura do kwestora, wpraszając się na kolację. Następnie zatelefonował na komisariat w Sommatino.
– Diliberto? Mówi Montalbano. Dzwonię z Vigaty.
– Witam, kolego. Słucham.
– Dzwonię w sprawie tej kobiety, którą znaleźliście w studni.
– Karima Mussa.
– Tak. Zidentyfikowaliście ją na pewno?
– Bez, cienia wątpliwości. W walizeczce była zresztą karta bankomatowa wystawiona przez Bank Ludowy w Montelusie.
– Przepraszam, że przerywam. Ale widzisz, każdy może włożyć…
– Pozwól mi skończyć. Trzy lata temu ta kobieta miała wypadek i w szpitalu w Montelusie założono jej dwanaście szwów na lewym ramieniu. Pasuje. Blizna jest widoczna pomimo zaawansowanego procesu gnilnego.
– Słuchaj, Diliberto, wróciłem do Vigaty dziś rano po kilkudniowych wakacjach. Nie znam szczegółów, o odnalezieniu zwłok dowiedziałem się z lokalnego dziennika. Mówili, że miałeś jakieś wątpliwości.
– Nie dotyczą identyfikacji. Jestem tylko pewny, że ta kobieta została zamordowana gdzie indziej i pochowana w innym miejscu niż to, w którym znaleźliśmy ją później dzięki anonimowej informacji. Dlatego zadaję sobie pytanie: dlaczego ekshumowali i przemieścili zwłoki? Co nimi powodowało?
– Skąd masz te wątpliwości?
– Widzisz, walizeczka Karimy zabrudziła się materią organiczną, kiedy leżała przy zwłokach w tym pierwszym miejscu. By przenieść walizeczkę do studni, gdzie została znaleziona, zawinięto ją w gazetę.
– Czyli?
– Gazeta jest sprzed trzech dni. Natomiast kobieta została zamordowana co najmniej dziesięć dni przed tą datą. Lekarz sądowy dałby sobie rękę uciąć. A więc będę musiał postarać się zrozumieć przyczyny tego przeniesienia. I nie przychodzi mi do głowy żaden pomysł, nie mam zielonego pojęcia, gdzie szukać.
Montalbano miał pojęcie, ale nie mógł powiedzieć o tym koledze. Gdyby ci ze służb specjalnych choć raz przeprowadzili coś porządnie! Kiedyś chcieli wszystkich przekonać, że libijski samolot spadł w Sili konkretnego dnia, więc przygotowali widowisko z udziałem grzmotów i płomieni. Potem, podczas sekcji, okazało się, że pilot samolotu zmarł piętnaście dni przed katastrofą. Latający nieboszczyk.
Po kolacji, skromnej, lecz na poziomie, Montalbano i jego przełożony poszli do gabinetu. Żona kwestora opuściła ich, żeby oglądać telewizję.
Opowieść Montalbana była długa i tak szczegółowa, że nie pominęła nawet rozbicia okularków Lohengria Gruchy. W pewnej chwili relacja przybrała charakter spowiedzi. Ale przełożony kazał mu czekać na rozgrzeszenie. Był szczerze zdenerwowany, że został wyłączony z gry.
– Montalbano, mam do pana pretensję. Odebrał mi pan możliwość lepszej zabawy przed odejściem w stan spoczynku.
Moja kochana Livio, ten list Cię zdziwi z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy z nich to sam list – że go napisałem i wysłałem. Listów nienapisanych wysyłałem Ci już wiele, chyba jeden dziennie. Zdałem sobie sprawę, że w ciągu tych wszystkich lat przesyłałem Ci, od czasu do czasu, tylko skąpe pocztówki z „biurokratycznymi i komisaryjnymi” pozdrowieniami, jak je określasz.
Drugi powód, który przyniesie Ci może nie tylko zdziwienie, lecz również radość, to jego treść.
Odkąd wyjechałaś, czyli dokładnie od pięćdziesięciu pięciu dni (jak widzisz, liczę je), wydarzyło się wiele rzeczy, a niektóre z nich dotyczą nas. Jednak powiedzieć, że one „się wydarzyły”, jest błędem, słuszniej byłoby napisać, że je wywołałem.
Kiedyś zarzuciłaś mi skłonność do zastępowania Boga, bo małymi albo dużymi uchybieniami, bardziej lub mniej zawinionymi fałszerstwami zmieniam bieg spraw (i to cudzych). Być może, a raczej na pewno, jest to prawda, lecz czy nie uważasz, że również to należy do mojego zawodu?
W każdym razie mówię Ci od razu, że będę tu pisał o innym, powiedzmy, wykroczeniu, które popełniłem jednak nie przeciw innym ludziom ani dla ich dobra – jego celem jest zmiana biegu wydarzeń na naszą korzyść. Najpierw o Francois.
Tego imienia nie wymówiliśmy ani razu, ani Ty, ani ja, po ostatniej nocy, jaką spędziłaś w Marinelli, kiedy mi wyrzuciłaś, że nie rozumiem, że może stać się on dzieckiem, na które inaczej nigdy byśmy się nie zdobyli. W dodatku zranił Cię sposób, w jaki odebrałem Ci chłopca. Ale widzisz: byłem przerażony, i to nie bezpodstawnie. Francois stał się niebezpiecznym świadkiem, bałem się, że ślad po nim zaginie (czyli, jak mówią eufemistycznie, że go „zneutralizują”).
Pomijanie tego imienia zaciążyło na naszych telefonach, sprawiając, że stały się one ogólnikowe i nieco pozbawione czułości. Dziś pragnę Ci wyjaśnić, że jeśli nie mówiłem Ci dotychczas o Francois, wywołując w Tobie wrażenie, że o nim zapomniałem, to po to, żeby nie podsycać niebezpiecznych złudzeń, ale jeśli piszę Ci o nim teraz, to znaczy, że takie obawy już zniknęły.