Czy pamiętasz ten poranek w Marinelli, kiedy Francois uciekł, żeby szukać swojej matki? Tak więc kiedy odprowadzałem go do domu, on mi powiedział, że nie chce skończyć w sierocińcu. Odpowiedziałem mu, że to się nigdy nie zdarzy. Dałem mu słowo honoru i uścisnęliśmy sobie dłonie. Powziąłem zobowiązanie i dotrzymałbym go za wszelką cenę.
W ciągu tych pięćdziesięciu pięciu dni, na moją prośbę, Mimi Augello dzwonił trzy razy w tygodniu do swojej siostry, żeby spytać, jak chłopiec się czuje. Za każdym razem otrzymywałem uspokajającą odpowiedź.
Przedwczoraj, w towarzystwie Mimi, pojechałem do niego (a propos, powinnaś napisać do Mimi list z podziękowaniem za jego szczodrą przyjaźń). Miałem okazję poobserwować Francois przez kilka minut, kiedy bawił się z siostrzeńcem Augella, swoim rówieśnikiem: był wesoły, beztroski. Kiedy tylko mnie zobaczył, rozpoznał od razu, lecz wyraz jego twarzy się zmienił, jakby posmutniał. Pamięć dzieci jest nawrotowa, jak pamięć starców: na pewno musiała mu się przypomnieć matka. Objął mnie mocno, patrząc lśniącymi oczami, ale nie płakał. Zresztą myślę, że nie jest to dziecko, które łatwo płacze. Nie zadał mi pytania, którego się balem, czyli pytania o Karimę. Powiedział tylko cicho: „Zabierz mnie do Livi”. Nie do swojej matki, lecz do Ciebie. Musiał się przekonać, że matki już nigdy nie ujrzy. I to, niestety, odpowiada prawdzie.
Ty wiesz, że od pierwszej chwili, na podstawie moich smutnych doświadczeń, byłem przekonany, że Karima została zamordowana. Żeby zrobić to, co zamierzałem, musiałem przeprowadzić ryzykowną akcję, która zmusiłaby wspólników morderstwa do ujawnienia. Następnym krokiem był ten, by zmusić ich do odnalezienia zwłok Karimy i bezsprzecznej ich identyfikacji. Udało mi się. I w ten sposób mogłem „oficjalnie” działać w sprawie Francois, który był już formalnie pozbawiony matki. Wielkiej pomocy udzielił mi kwestor, który uruchomił wszystkie swoje znajomości. Gdyby ciało Karimy nie zostało odnalezione, na mojej drodze stanęłyby nieskończone przeszkody biurokratyczne, które o całe lata odsunęłyby rozwiązanie naszego problemu.
Zdaję sobie sprawę, że piszę za długi list, więc zmieniam rejestr.
1. Francois w oczach prawa, zarówno naszego, jak i tunezyjskiego, znajduje się w sytuacji paradoksalnej. Jest nieistniejącym sierotą, jako że jego narodziny nie zostały zarejestrowane ani na Sycylii, ani w Tunezji.
2. Sędzia z Montelusy, który zajmuje się tymi sprawami, w pewnym sensie uregulował sytuację Francois tylko na czas konieczny do załatwienia formalności, powierzając go czasowo pod opiekę siostry Mimi.
3. Ten sam sędzia poinformował mnie, że owszem, teoretycznie byłaby możliwa we Włoszech adopcja dokonana przez niezamężną kobietę, ale, jak dodał, w rzeczywistości to tylko czcza gadanina. I przytoczył mi przypadek aktorki, poddawanej od lat sprzecznym wyrokom, opiniom i rozporządzeniom.
4. Zdaniem sędziego najlepszą rzeczą, żeby skrócić czas oczekiwania, byłby nasz ślub.
5. Więc szykuj dokumenty.
Całuję i przytulam
Salvo
PS. Notariusz z Vigaty, mój przyjaciel, będzie zarządzał funduszem pół miliarda lirów, zawinkulowanym na Francois, którym chłopiec będzie mógł dysponować, kiedy osiągnie pełnoletność. Uważam za słuszne, żeby „nasz” syn urodził się oficjalnie w chwili, kiedy przekroczy próg naszego domu, ale uważam również za słuszne, żeby w swoim życiu był wspomagany przez prawdziwą matkę, do której należały te pieniądze.
PAŃSKI OJCIEC. JEST W STANIE KRYTYCZNYM. JEŚLI CHCE GO PAN JESZCZE ZOBACZYĆ ZA ŻYCIA, NIE MA CZASU DO STRACENIA PRESTIFILIPPO ARCANGELO.
Spodziewał się tej wiadomości, ale kiedy ją przeczytał, powrócił tępy ból – taki sam, jaki przeniknął go w chwili, gdy dowiedział się o chorobie ojca. Udrękę potęgowało to, co było jego obowiązkiem – myśl, że będzie musiał pochylić się nad łóżkiem, pocałować czoło ojca, poczuć suchy oddech umierającego, spojrzeć mu w oczy, powiedzieć kilka słów pocieszenia. Czy będzie miał na to siły? Zlany potem, doszedł do wniosku, że jest to nieuchronna próba. Ale czy naprawdę musiał w końcu dorosnąć, jak powiedział mu profesor Pintacuda?
„Nauczę Francois nie bać się mojej śmierci” – pomyślał. I ta myśl, która zdziwiła go już tylko tym, że w ogóle zaistniała, natychmiast dała mu ukojenie.
Dokładnie na granicy Valmontana, po czterech bitych godzinach jazdy samochodem, stał drogowskaz, który kierował do kliniki Porticelli.
Zatrzymał samochód na dobrze zorganizowanym parkingu, wszedł do szpitala. Serce czuł gdzieś pod jabłkiem Adama.
– Nazywam się Montalbano. Chciałbym zobaczyć się z ojcem, który tu leży.
Człowiek stojący za ladą popatrzył na niego przez chwilę, po czym wskazał mu salonik.
– Proszę usiąść, zawołam profesora Brancata.
Usiadł na fotelu, wziął jedno z pism, które leżały na stoliku. Odłożył natychmiast, ręce miał tak spocone, że zmoczyły okładkę.
Wszedł profesor, poważny pięćdziesięciolatek w białym kitlu. Podał mu rękę.
– Pan Montalbano? Jest mi naprawdę przykro, że mam dla pana taką wiadomość, ale pański ojciec zmarł dwie godziny temu. Nie cierpiał.
– Dziękuję – powiedział Montalbano.
Profesor spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem. Ale to nie jemu dziękował komisarz.
OD AUTORA
Pewien krytyk, recenzując mojego Psa z terakoty, napisał, że Vigata, geograficznie nieistniejąca miejscowość, w której toczy się akcja wszystkich moich powieści, jest „najbardziej wymyślonym centrum najbardziej typowej Sycylii”.
Cytuję te słowa na uzasadnienie deklaracji, że wszystkie nazwiska, miejsca i sytuacje, które występują w książce, są wyssane z palca. Podobnie jak numer tablicy rejestracyjnej.
A jeśli fantazja spotkała się z rzeczywistością, to wina moim zdaniem leży po stronie rzeczywistości.
Powieść dedykuję Flemowi: on lubił takie historie.
Andrea Camilleri