Выбрать главу

– A nasz?

– Co nasz?

– Nasz rząd. Nie ma z tym nic wspólnego?

– Na litość boską! Straciłby mnóstwo czasu, rozwiązując sprawę drogą dyplomatyczną. A sam rozumiesz, że im dłużej statek jest w rękach Tunezyjczyków, tym mniej zarabia armator.

– Ale co z tego ma załoga tunezyjskiej łodzi patrolowej?

– Dostają prowizję, jak u nas policjanci w niektórych miastach. Jednak nieoficjalnie. Szyper „Opatrzności”, który jest również jej właścicielem, mówi, że zaatakował go „Rameh”.

– A kto to taki?

– Tak się nazywa tunezyjska łódź patrolowa, której dowódca zachowuje się jak prawdziwy pirat. Tyle że tym razem jest ofiara śmiertelna, więc nasz rząd będzie musiał interweniować. Prefekt zażądał bardzo szczegółowego raportu.

– Dlaczego zawracali nam dupę, zamiast wrócić do Mazary?

– Tunezyjczyk nie umarł od razu, Vigata była najbliższym portem, lecz biedak nie przeżył.

– Prosili o pomoc?

– Tak. Łódź patrolową „Błyskawica”, która wciąż stoi w naszym porcie na redzie.

– Możesz powtórzyć, Mimi?

– Co?

– Powiedziałeś, że stoi na redzie. I pewnie napisałeś tak w raporcie do prefekta. Ale się wścieknie, jak to zobaczy, pedant jeden! Załatwiłeś się własnymi rękami, Mimi.

– A jak powinienem był napisać?

– „Przy nabrzeżu”, Mimi. „Na redzie” znaczy „zakotwiczona na otwartych wodach”. Różnica jest podstawowa.

– Jezus Maria!

Było rzeczą powszechnie znaną, że prefekt Dieterich z Bolzano nie umie odróżnić barki od krążownika, jednak Augello połknął to, więc Montalbano był usatysfakcjonowany.

– Głowa do góry. I jak to się skończyło?

– „Błyskawica” dopłynęła na miejsce w niecałe piętnaście minut, ale nie zobaczyła nikogo. Przeszukała okolice, bez rezultatu. Tyle nasz kapitanat dowiedział się drogą radiową. W każdym razie dziś w nocy nasza łódź powróci i poznamy lepiej szczegóły tej historii.

– Ha! – wykrzyknął komisarz z powątpiewaniem.

– Co jest?

– Nie mam pojęcia, co my i nasz rząd mamy do tego, że Tunezyjczycy zabijają Tunezyjczyka.

Mimi otworzył usta ze zdziwienia.

– Salvo, ja też czasem palnę jakąś głupotę, ale jak ty coś powiesz, to już zupełnie się kupy nie trzyma.

– Ha! – powtórzył Montalbano, wcale nieprzekonany, że palnął jakieś głupstwo.

– A ty co możesz powiedzieć o tym zmarłym z windy?

– Nic ci nie mogę powiedzieć. To mój nieboszczyk. Ty zaklepałeś sobie martwego Tunezyjczyka? No więc ja zaklepię sobie nieboszczyka z Vigaty.

„Miejmy nadzieję, że pogoda się poprawi – pomyślał Augello – bo w przeciwnym razie nie damy sobie z nim rady”.

– Komisarz Montalbano? Mówi Marniti.

– Słucham, majorze.

– Chciałem pana uprzedzić, że nasze dowództwo postanowiło… moim zdaniem słusznie… że sprawą kutra zajmie się kapitanat portu w Mazarze. „Opatrzność” powinna więc natychmiast odpłynąć. Czy musicie jeszcze pobrać z kutra jakieś ślady?

– Chyba nie. Myślę zresztą, że my również się dostosujemy do słusznego rozporządzenia waszego dowództwa.

– Nie śmiałem panu tego sugerować.

– Panie kwestorze, mówi Montalbano. Przepraszam, że…

– Coś nowego?

– Nie, nic. Chodzi o… jak by to powiedzieć… szczegół proceduralny. Właśnie zadzwonił do mnie major Marniti z kapitanatu i poinformował, że ich dowództwo postanowiło dochodzenie w sprawie zabitego Tunezyjczyka przekazać do Mazary. Zadaję więc sobie pytanie, czy…

– Rozumiem, komisarzu. Myślę, że ma pan rację. Zaraz zadzwonię do kolegi z Trapani, aby go zawiadomić, że czujemy się zwolnieni z obowiązku prowadzenia sprawy. Mam wrażenie, że kwestor z Mazary to bystry człowiek. Niech zgarną wszystko. Czy pan osobiście zajmował się sprawą?

– Nie, mój zastępca Augello.

– Proszę go zawiadomić, że wyniki autopsji i badań balistycznych prześlemy do Mazary. Augellowi przekażemy kopie do wiadomości.

Otworzył kopniakiem drzwi do pokoju Mimi Augella, wyciągnął prawą rękę, zacisnął pięść, położył sobie lewą dłoń na prawym przedramieniu.

– Kiszka, Mimi.

– Czyli?

– Czyli dochodzenie w sprawie zabitego na kutrze przechodzi do Mazary. Ty zostajesz z pustymi rękami, a ja zatrzymuję sobie mojego trupa z windy. Jeden zero.

Poczuł, w jest w lepszym humorze. I rzeczywiście, wiatr zelżał i niebo się rozjaśniło.

Około trzeciej po południu Gallo, funkcjonariusz pilnujący mieszkania świętej pamięci Lapecory w oczekiwaniu na przybycie wdowy, zobaczył, jak otwierają się drzwi państwa Culicchia. Księgowy podszedł do policjanta i powiedział szeptem:

– Moja żona zasnęła.

Gallo nie wiedział, co odpowiedzieć.

– Nazywam się Culicchia, pan komisarz mnie zna. Czy pan już jadł?

Policjant, któremu kiszki marsza grały, a żołądek skręcał się z głodu, zaprzeczył ruchem głowy.

Księgowy wszedł do mieszkania i po chwili wrócił z talerzem, na którym leżała bułka, spory plaster sera, pięć kawałków kiełbasy, i ze szklanką wina.

– To białe corvo. Komisarz mi je kupił.

Znów wyjrzał po upływie pół godziny.

– Przyniosłem gazetę, szybciej panu czas minie.

O wpół do ósmej wieczorem, jak na umówiony sygnał, na wszystkich balkonach i we wszystkich oknach od frontu pojawili się ludzie. Chcieli zobaczyć powrót pani Antonietty Palmisano, która jeszcze nie wiedziała, że jest wdową po panu Lapecorze. Widowisko miało mieć dwie odsłony.

Pierwsza: wysiadłszy z autobusu, który przyjeżdża z Fiakki o siódmej dwadzieścia pięć, pani Antonietta ukaże się po pięciu minutach na końcu ulicy, demonstrując gapiom tę samą co zwykle, odpychającą pewność siebie, i nawet przez myśl jej nie przejdzie, że za chwilę zostanie rażona gromem. Tu pierwsza odsłona będzie nieodzowna, żeby gapie (szybko przemieściwszy się z okien i balkonów na klatkę schodową) mogli się uraczyć drugą: powiadomiona przez pełniącego wartę policjanta o powodach, dla których nie może wejść do swojego mieszkania, świadoma już swego wdowieństwa pani Antonietta zacznie lamentować, wyrywać sobie włosy z głowy, wydawać okrzyki i bić się w piersi, pomimo ochoczego wsparcia ze strony współczujących sąsiadów.

Widowisko jednak się nie odbyło.

Strażnik i jego żona stwierdzili zgodnie, że biedna pani Palmisano nie powinna dowiedzieć się o śmierci męża od obcych. Ubrawszy się stosownie, on w ciemnoszary garnitur, ona w czarną garsonkę, udali się w okolicę przystanku autobusowego. Kiedy pani Antonietta wysiadła, ruszyli w jej kierunku, dostosowując odcienie twarzy do barw swoich ubrań: on wyglądał szaro, ona czarno.

– Co się stało? – spytała zaalarmowana pani Antonietta.

Wszystkie sycylijskie kobiety po pięćdziesiątce od szlachcianek po chłopki – czekają już tylko mi najgorsze. Czyli na co? Obojętne – rodzaj tragedii nie odgrywa tu większej roli. Antonietta nie stanowiła wyjątku.

– Czy coś się stało mojemu mężowi?

Widząc, że sama rozumie, państwu Cosentino nie pozostawało nic innego, jak przytakiwać. Rozłożyli bezradnie ręce.

I wtedy pani Antonietta powiedziała coś, czego na logikę nie powinna była powiedzieć.

– Zabili go?

Małżonkowie ponownie rozłożyli ręce. Wdowa zakołysała się, lecz wytrzymała.

Sąsiedzi byli więc tylko świadkami rozczarowującej sceny: idąc między panem a panią Cosentino, pani Lapecora rozmawiała z nimi spokojnie. Tłumaczyła, nie szczędząc szczegółów, jaką operację przeszła jej siostra w Fiakce.