Выбрать главу

Kiedy o siódmej trzydzieści pięć Gallo, który nie miał pojęcia o tych wydarzeniach, usłyszał zatrzymującą się na jego piętrze windę, wstał ze stopnia, na którym siedział, powtarzając sobie w duchu wszystko, co miał powiedzieć tej biednej kobiecie, i zrobił krok do przodu. Drzwi od windy się otworzyły i wyszedł z nich jakiś mężczyzna.

– Cosentino Giuseppe, strażnik. W związku z tym, że pani Lapecora musi zaczekać, zabierzemy ją do naszego mieszkania. Proszę zawiadomić pana komisarza. Mieszkam na szóstym.

W mieszkaniu państwa Lapecora panował idealny porządek. Salonik, który był również jadalnią pracownia, kuchnia, łazienka: wszystko na swoim miejscu. Na stole w pracowni leżał portfel denata ze wszystkimi jego dokumentami i banknotem o nominale stu tysięcy lirów. „A więc – pomyślał Montalbano – Aurelio Lapecora ubrał się, żeby pójść gdzieś, gdzie nie są potrzebne ani karty, ani pieniądze”. Usiadł na krześle, które stało przy stole, i zaczął otwierać szuflady. W lewej górnej były pieczątki i stare koperty z adresem: AURELIO LAPECORA, IMPORT-EKSPORT, ołówki, długopisy, gumki, stare znaczki i dwa pęki kluczy. Wdowa wyjaśniła, że to klucze zapasowe do mieszkania i biura. W szufladzie pod spodem leżały tylko pożółkłe listy przewiązane sznurkiem. Górna szuflada po prawej stronie zawierała niespodziankę: nowy pistolet typu „Beretta” z dwoma zapasowymi magazynkami i pięcioma pudełkami amunicji. Gdyby tylko chciał, pan Lapecora mógłby dopuścić się rzezi. W ostatniej szufladzie były żarówki, żyletki, kłębki sznurka i recepturki.

Komisarz powiedział Galluzzowi, który zastąpił Galia, żeby zaniósł broń i amunicję do komisariatu.

– Sprawdź później, czy miał pozwolenie.

W gabinecie unosił się natrętny zapach palonej słomy, pomimo że komisarz od razu po wejściu otworzył okno.

Wdowa siedziała w fotelu w salonie. Była całkowicie obojętna, wyglądała jak pasażerka w poczekalni dworcowej.

Również Montalbano usiadł w fotelu. Chwilę potem rozległ się dzwonek. Pani Antonietta poderwała się instynktownie, lecz komisarz powstrzymał ją gestem ręki.

– Galluzzo, idź ty.

Drzwi zostały otwarte, rozległy się głosy, policjant wrócił.

– Ktoś, kto mieszka na szóstym piętrze, chce z panem rozmawiać. Mówi, że jest strażnikiem.

Cosentino był w mundurze, widocznie wybierał się na dyżur.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszło mi coś Uo Iowy…

– Słucham.

– Widzi pan, komisarzu, pani Antonietta, kiedy tylko wysiadła z autobusu, kiedy dowiedziała się, że jej mąż nie żyje. – zapytała – czy został zamordowany. I tak sobie myślę, że gdyby ktoś mi powiedział, że moja żona nie żyje, to o wszystkim bym pomyślał, tylko nie o ty, że ją zamordowano. Chyba że wcześniej brałem taką możliwość pod uwagę. Nie wiem, czy pan rozumie.

– I to jeszcze jak! Dziękuję – odparł Montalbano.

Wrócił do salonu. Pani Lapecora wyglądała jak mumia.

– Czy ma pani dzieci?

– Tak.

– Ile?

– Syna, jedynaka.

– Czy mieszka tutaj?

– Nie.

– Co robi?

– Jest lekarzem.

– Ile ma lat?

– Trzydzieści dwa.

– Trzeba go zawiadomić.

– Zawiadomię.

Gong. Koniec pierwszej rundy. W drugiej to wdowa przejęła inicjatywę.

– Został zastrzelony?

– Nie.

– Uduszony?

– Nie.

– To jak go zamordowali w tej windzie?

– Nożem.

– Kuchennym?

– Możliwe.

Wdowa wstała, poszła do kuchni. Komisarz usłyszał, jak otwiera i zamyka jakąś szufladę. Wróciła, znowu usiadła.

– Niczego nie brakuje.

Komisarz przeszedł do kontrataku.

– Dlaczego pani pomyślała, że ten nóż mógł należeć do państwa?

– Tak sobie.

– Co pani mąż robił wczoraj?

– To samo co w każdą środę. Poszedł do biura. Bywał tam w poniedziałki, środy i piątki.

– W jakich godzinach?

– Od dziesiątej do pierwszej. Potem przychodził na obiad, trochę odpoczywał, wracał do pracy o trzeciej trzydzieści i zostawał tam do wpół do siódmej.

– Co robił w domu?

– Siedział przed telewizorem.

– A w dni, w które nie chodził do pracy?

– Też siedział przed telewizorem.

– Czyli dziś rano, w czwartek, pani mąż powinien był zostać w domu.

– Tak jest.

– Ale ubrał się, żeby wyjść.

– Tak jest.

– Czy domyśla się pani, dokąd się wybierał?

– Nic mi nie powiedział.

– Kiedy wyszła pani z domu, mąż spal?

– Spał.

– Nie wydaje się to pani dziwne, że mąż, ledwie pani wyszła, natychmiast się obudził, szybko się wyszykował i…

– Może ktoś do niego zadzwonił?

Punkt dla wdowy.

– Czy pani mąż miał jeszcze wiele kontaktów handlowych?

– Kontaktów? Od lat nie prowadził już działalności.

– Więc dlaczego chodził regularnie do biura?

– Kiedy go o to pytałam, odpowiadał, że idzie popatrzeć na muchy. Tak mówił.

– Czyli twierdzi pani, że po powrocie męża z pracy nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego?

– Nic. Przynajmniej do dziewiątej wieczorem.

– A co się wydarzyło po dziewiątej wieczorem?

– Wzięłam dwie tabletki środka nasennego. I zasnęłam tak głęboko, że nawet gdyby dom się zawalił, nie otworzyłabym oczu.

– Gdyby więc po dziewiątej wieczorem pan Lapecora otrzymał jakiś telefon albo gdyby ktoś go odwiedził, pani by o tym nie wiedziała?

– Oczywiście.

– Czy pani mąż miał wrogów?

– Nie.

– Czy jest pani pewna?

– Tak.

– Przyjaciół?

– Jednego. Starego Pandolfa. Dzwonili do siebie w każdy wtorek i umawiali się, żeby pogadać w kawiarni „Albanese”.

– Czy ma pani jakieś podejrzenia, kto mógł…

Pani Lapecora przerwała mu w pół zdania.

– Podejrzeń nie mam. Mam pewność.

Montalbano podskoczył na fotelu. Galluzzo powiedział: „O kurwa!”, ale na szczęście pod nosem.

– A kto?

– Kto, komisarzu? Jego kochanka. Nazywa się Karima, przez „K”. Tunezyjka. Spotykali się w biurze w poniedziałki, środy i piątki. Ta kurwa chodziła tam niby po to, żeby posprzątać.

4

Pierwsza niedziela ubiegłego roku przypadała piątego. Wdowa powiedziała, że tę feralną datę ma wyrytą w pamięci.

Kiedy wychodziła z kościoła po południowej sumie, podeszła do niej pani Collura, która prowadzi sklep meblowy.

– Niech pani powie mężowi, że wczoraj przywieźli to, na co czekał.

– Czyli co?

– Tapczan.

Pani Antonietta podziękowała i wróciła do domu. Męczyła ją jedna myśl, natrętna jak mucha: po co mężowi tapczan? Choć ciekawość zżerała ją od środka, nie zapytała o nic Arelia. Krótko mówiąc, mebel nigdy nie trafił do domu.

Dwa tygodnie później pani Antonietta zaczepiła właścicielkę sklepu meblowego.

– Czy pani wie, że kolor tapczanu nie pasuje do koloru farby?

Strzał na oślep, ale trafiony w dziesiątkę.

– Moja pani, przecież kolor miał być zgniłozielony, jak tapeta.

Drugi pokój biura był zgniłozielony – ten łajdak kazał zawieźć tapczan do firmy!

Trzynastego czerwca ubiegłego roku – i tę datę miała wyrytą w pamięci – otrzymała pierwszy anonim. Łącznie dostała trzy, ostatni we wrześniu.

– Czy może je pani pokazać? – spytał Montalbano.

– Spaliłam. Nie trzymam takich świństw w domu. Trzy anonimy, złożone zgodnie z najlepszą tradycją z wyciętych liter, mówiły za każdym razem to samo: pani mąż, Aurelio, trzy razy w tygodniu, w poniedziałki, środy i piątki, spotyka się z Tunezyjką imieniem Karima, znaną kurwą. Ta kobieta chodziła tam rano albo po południu w dni nieparzyste. Czasami w sklepie na tej samej ulicy kupowała rzeczy, które potrzebne jej były do sprzątania, ale i tak wszyscy wiedzieli, że ona chodzi do pana Aurelia, żeby świntuszyć.