— Doskonale — stwierdził Rath. — Alkoholizm będzie figurował w jego ewidencji. To wydatnie zawęzi pole poszukiwań.
Gdy łączył się z Towarzystwem Szybkiego Transportu, wyraz jego kamiennej dotychczas twarzy stał się niemal miły. Jak dobrze jest odkryć dla odmiany, że człowiek mimo wszystko potrafi zapamiętać fakty.
„Jestem przekonany, że pamiętasz swoją gorykę?” mówił Regenerator.
„Nie” — odpowiedział znużonym głosem Caswell. „Mm. Zablokowanie — szepnęła maszyna. — Uraz. Stłuczenie. Czy jesteś pewien, że nie pamiętasz swojej goryki ani tego, czym ona dla ciebie była? Jest to przecież doświadczenie uniwersalne”.
„Nie dla mnie” — odpowiedział Caswell, tłumiąc ziewanie.
Od blisko czterech godzin poddawał się maszynoterapii i odnosił wrażenie, że robi to na próżno. Przez chwilę chętnie opowiadał o swoim dzieciństwie, o matce i ojcu, o starszym bracie. Lecz Regenerator upomniał go, aby przestał fantazjować. Stosunek pacjenta od urojonych rodziców i rodzeństwa niczego nie wnosi i z psychologicznego punktu widzenia jest nieistotny. Najważniejsze są uczucia pacjenta, zarówno uświadomione, jak i nieuświadomione, względem jego goryki.
„Zrozum — pożalił się Caswell — przecież ja nawet nie wiem, co to jest goryka”.
„Wiesz, tylko nie dopuszczasz tego do siebie”. „Nie wiem. Powiedz mi”.
„Byłoby lepiej, gdybyś ty mi to powiedział”.
„Jakim cudem? — rozzłościł się Caswell. — Ja nie wiem”. „A jak ci się wydaje — co to może być goryka?”„Pożar lasu — powiedział Caswell. — Tabletka soli. Słoik denaturatu. Mały śrubokręt. Cieplej? Notes. Rewolwer…”„Te skojarzenia nie mają sensu. Twoje skłonności do mówienia na chybił trafił wskazują wyraźnie na pewien ukryty mechanizm. Czy nie dostrzegasz go?”
„Co to jest, do diabła, Goryka?!!” — ryknął Caswell.
„Drzewo, które żywiło cię w niemowlęctwie i żywiło cię jeszcze długo po osiągnięciu dojrzałości, jeśli moja teoria jest słuszna. Przez nieuwagę Goryka nie dopuściła u ciebie do niezbędnego odrzucenia popędu fomowego. To z kolei przyczyniło się do powstania potrzeby dwarkowania kogoś metodą wlendyjską”.
„Żadne drzewo mnie nie karmiło”. „Nie pamiętasz tego po prostu”.
„Oczywiście, że nie. Bo to nigdy nie miało miejsca”. „Czy jesteś tego pewien?”
„Absolutnie”. „Nie masz nawet cienia wątpliwości?”
„Nie. Żadna goryka nigdy mnie nie karmiła. Słuchaj, ja przecież mogę przerwać seans w każdym momencie. Prawda?”
„Naturalnie — odpowiedział Regenerator. — Nie radziłbym jednak robić tego teraz. Przejawiasz w tej chwili gniew, urazę, strach. Dzięki twojej upartej i całkowitej negacji…”
„Brednie” — orzekł Caswell i ściągnął obręcz z głowy. Cisza była rzeczą cudowną. Caswell wstał, ziewnął, przeciągnął się i rozmasował sobie kark. Stanął naprzeciw buczącej maszyny i rzucił jej złośliwe spojrzenie.
— Nie wyleczyłabyś mnie ze zwykłego kataru — powiedział.
Sztywnym krokiem przemierzył pokój i wrócił do Regeneratora.
— Parszywa bujda! — krzyknął.
Przeszedł do kuchni i otworzył butelkę piwa.
Jego rewolwer wciąż leżał na stole, pobłyskując matowo. „Magnessen! Ty niewiarygodnie plugawy oszuście! Ty wcielony diable! Ty nieludzki, nienawistny potworze! Ktoś musi cię zniszczyć, Magnessen! Ktoś…”
Ktoś? On sam będzie musiał to zrobić. Tylko bowiem on jeden zna bezdenną głębię jego zepsucia, jego ohydną żądzę władzy.
„Tak, to mój obowiązek” — pomyślał Caswell. O dziwo, jednak ta świadomość nie sprawiła mu przyjemności. W końcu Magnessen był jego przyjacielem.
Wstał, gotowy do działania. Wetknął rewolwer do prawej kieszeni płaszcza i spojrzał na kuchenny zegar. Dochodziła szósta trzydzieści. Magnessen siedzi teraz w domu, żarłocznie połyka kolację i uśmiecha się do swoich planów. Jest najlepsza pora, aby go dopaść.
Caswell podszedł do drzwi, otworzył je, wyjrzał na zewnątrz i — zamarł. Umysł jego przeszyła myśl, myśl tak piorunująca, tak istotna i tak brzemienna w konsekwencje, że poruszyła go do głębi. Caswell rozpaczliwie usiłował usunąć ją ze swojej świadomości, ale myśl nie chciała odejść, uparcie tkwiła w jego pamięci.
W tych okolicznościach mógł zrobić tylko jedną rzecz. Wrócił do bawialni, usiadł na tapczanie i nasunął obręcz na głowę.
„Tak?” — spytał Regenerator.
„Wiesz co, to jest cholerna sprawa — powiedział Caswell — ale wydaje mi się, że ja pamiętam swoją gorykę”.
Jo hn Rath za pomocą telewideofonu skontaktował się z Nowojorskim Towarzystwem Szybkiego Transportu. Został natychmiast połączony z panem Bemisem, pulchnym, opalonym mężczyzną o czujnym spojrzeniu.
— Alkoholizm? — powtórzył pan Bemis po wysłuchaniu całej sprawy. Zwrócił się jakby od niechcenia w stronę swojej aparatury. — Pomiędzy naszymi pracownikami?
Przyciskając znajdujący się pod jego stopą guzik, zaalarmował Służbę Bezpieczeństwa, Departament Transportu, Reklamę, Wydział Współpracy Mędzyzakładowej oraz Departament Transportu Psychoanalitycznego. Zrobiwszy to, popatrzył szczerze na Ratha.
— Nie ma o tym mowy, drogi panie. A tak, między nami, co właściwie General Motors chce wiedzieć?
Rath uśmiechnął się gorzko. Powinien był przewidzieć. NYST i GM dzieliły niegdyś pewne różnice zdań. Oficjalnie oba potężne Towarzystwa współpracowały ze sobą. Ale w praktyce…
— Sprawa dotyczy dobra publicznego — powiedział Rath.
— Och, nie wątpię — odparł z przebiegłym uśmiechem pan Bemis. Spojrzawszy na tarczę telewideofonu stwierdził, że kilku członków zarządu Towarzystwa włączyło się na jego linię. Jeśli odpowiednio rzecz potraktować, może to oznaczać awans.
— Dobro publiczne z punktu widzenia GM — dodał pan Bemis ze zgryźliwą uprzejmością. — Insynuuje pan, jak przypuszczam, że nasze odrzutowe oraz heliautobusy są prowadzone przez pijanych kierowców?
— Skądże znowu. Poszukuję pojedynczego przypadku skłonności alkoholowych, indywidualnej utajonej osoby. — To jest wykluczone. My nie zatrudniamy w Szybkim
Transporcie ludzi o najmniejszej nawet inklinacji w tym kierunku. I pozwolę sobie poradzić, abyście wyczyścili własne podwórko, nim zaczniecie mieszać się w cudze sprawy.
Z tymi słowami pan Bemis przerwał połączenie. r
Nikt nie będzie z niego kpił.
— Koniec — orzekł ponuro Rath. Odwrócił się i zawołał: — Smith, znalazł pan jakieś odciski palców?! Porucznik Smith, bez kurtki i z zawiniętymi rękawami koszuli, odpowiedział:
— Nic, co mogłoby mieć znaczenie.
Rath zacisnął wąskie wargi. Upłynęło już prawie siedem godzin, odkąd klient wyniósł marsjańską maszynę. Trudno przewidzieć, ile zła mogło się w tym czasie wydarzyć. Gdyby klient wszczął proces poszlakowy Towarzystwu, byłby niewątpliwie usprawiedliwiony. Nie chodzi tu nawet o pieniądze, ale złej reklamy za wszelką cenę należy unikać. — Przepraszam, sir — powiedział Haskins.
Rath zignorował go. Co dalej? Na Szybki Transport nie ma co liczyć.
Może wojsko udostępni swoje archiwa, rejestry sklasyfikowane pod kątem typu somatycznego i kolorytu?
— Sir — powtórzył Haskins.
— O co chodzi?
— Właśnie sobie przypomniałem nazwisko przyjaciela klienta — Magnessen.
— Czy jest pan pewien?
— Najzupełniej — powiedział Haskins, po raz pierwszy od kilku godzin okazując śmiałość. — Pozwoliłem sobie sprawdzić w książce telefonicznej. Na Manhattanie jest jeden człowiek o tym nazwisku.