– Nie! – wyszeptała czując dłoń wędrującą w dół, coraz niżej i niżej.
Cofnął rękę nie docierając do koniuszka jej piersi.
– Przecież chcesz mnie? – zapytał dotykając jej nagiego ramienia.
Jego palce znów zaczęły zsuwać się bezwiednie w dół.
– To prawda – przyznała.
Przytulił ją mocniej. Skórzane siedzenia samochodu tak cudownie nadawały się do pieszczot we dwoje. Po chwili poczuł pod palcami jej piersi. Nie, teraz się nie cofnie… Zaczął ściągać z niej turkusową bluzkę. Maren odepchnęła go, mimo że jej ciało go zapraszało.
Kyle wyglądał na zupełnie zbitego z tropu.
– Przecież mówiłaś, że mnie pragniesz…
– To nie wystarczy.
Był zafascynowany widokiem jej półnagich piersi.
– Więc o co chodzi? Proszę, powiedz…
Przez chwilę patrzyli na siebie próbując ochłonąć. Kyle zacisnął zęby. Bał się, że nie wytrzyma napięcia i weźmie ją siłą.
Maren zakryła ręką piersi i wzruszyła ramionami.
Ich oddechy wyrównały się.
– Do diabła, przecież tak naprawdę poznaliśmy się dopiero parę godzin temu – powiedział patrząc przed siebie. – Pewnie chciałabyś, żebym mówił ci o miłości…
Maren pokręciła głową.
– Mylisz się. Mam trzydzieści trzy lata. Odróżniam już pożądanie od miłości.
– Więc o co chodzi?
– Potrzebuję czasu.
Kyle zmarszczył brwi. Przez chwilę walczył z myślami. Do czegokolwiek się zabrali, Maren McClure zawsze potrzebowała czasu.
– Myślę, że to rozsądne z mojej strony… Sam mówiłeś, że znamy się dopiero parę godzin…
Otworzyła drzwiczki i wyśliznęła się z samochodu. Kyle poszedł jej śladem.
Stali w cieniu samotnej palmy. Delikatny wiatr kołysał jej liśćmi, które tańczyły przy sztucznym świetle pobliskiej lampy jak rytualni tancerze.
Dotknął policzka Maren, ujął jej głowę w obie dłonie i pocałował delikatnie spieczone usta.
– Obiecaj, że jeszcze się spotkamy – szepnął. Dotykał jej szyi, pieścił kark i drżące ramiona.
– Oczywiście, przecież mamy Interesy…
– Clii… – przerwał unosząc dłoń jakby w akcie obrony. – Nie mówmy o interesach. Chcę się z tobą jeszcze kiedyś spotkać…
– Nie wiem… Nie jestem pewna, czy wyszłoby to nam na dobre.
– Musisz przyjechać do mnie, do La Jolla. na cały weekend. Zobaczysz, gdzie mieszkam, a poza tym będziemy mogli się lepiej poznać. Znacznie lepiej – dodał po chwili.
– Mieszkasz sam? – spytała.
Dopiero po chwili zrozumiała, że nie powinna poruszać tego tematu. Niewinne na pozór pytanie ukrywało całą masę ryzykownych aluzji. Zaczerwieniła się i pomyślała, że musi się bardzo pilnować.
– Moja gospodyni ma wolne soboty i niedziele – odrzekł zupełnie naturalnym tonem.
– Ale… myślałam, że masz córkę – wyszeptała.
Szare oczy pociemniały z bólu.
– Mieszka z moją byłą żoną – powiedział przez zaciśnięte zęby.
– Nie widujesz jej nawet w czasie weekendów?
Spojrzał w dół na żółtawy pył na płycie parkingu.
– To życzenie Holly – mruknął.
– Przepraszam.
– Nie ma za co. Nie mogłaś o tym wiedzieć.
Maren po raz pierwszy dotknęła tematów związanych z jego życiem osobistym. Czuła jednak, że nie powinna posuwać się dalej. Kyle najwyraźniej cierpiał. W niczym nie przypominał bezwzględnego człowieka interesów, z którym jadła kolację.
– Nie chciałam wchodzić z butami w twoje życie osobiste – wyjaśniła.
Stali obok siebie i patrzyli w dół.
– Nic nie szkodzi. Przyjedziesz? – spytał dotykając ponownie gładkiego ramienia.
Maren cofnęła się. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– Naprawdę nie wiem, czy powinnam. Jest w tobie coś… – zawahała się – coś, czego nie potrafię zrozumieć… Jesteś bogaty, sławny, przystojny… Czy nie mógłbyś sobie znaleźć kogoś innego?
Kyle uśmiechnął się. Pomyślała, że jeszcze chwila, a rzuci mu się na szyję. Miała już stanowczo dosyć tego wieczoru. Nigdy wcześniej nie zachowywała się w sposób tak niezrównoważony.
– Zaufaj mi – szepnął.
Maren skrzywiła usta. Słyszała już wcześniej te słowa.
– Chciałabym…
– Ale nie możesz – dokończył.
Spróbowała się uśmiechnąć, lecz do oczu napłynęły jej łzy. Poczuła palący ból w gardle.
– Zdaje się, że nie potrafię Już nikomu ufać…
Dłonie Kyle’a powędrowały w górę, ku jej włosom. Nadstawiła głowę jak mała dziewczynka, która chce, żeby ją pogłaskano.
– Czy ktoś cię skrzywdził? – spytał. Zauważył łzy na jej policzkach. Chciał coś powiedzieć, pocieszyć ją, ale nie wiedział, o co chodzi.
Maren pociągnęła nosem i wytarła łzy wierzchem dłoni. Nie chciała robić z siebie widowiska.
– Za krótko się znamy, żeby opowiadać sobie o takich rzeczach – mruknęła sięgając do torebki po lusterko. – Poza tym obawiam się, że zanudziłabym cię na śmierć…
Uśmiechnęła się, ale Kyle wciąż miał poważną minę.
– Powiedz – nalegał.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo… – zawiesiła głos.
– Myślę, że skrzywdził cię jakiś mężczyzna – powiedział patrząc jej w oczy. – Ktoś, kogo bardzo kochałaś…
– To już skończone! – ucięła i odwróciła się na pięcie. Drżała od tłumionego szlochu. Dlaczego właśnie dziś musiał przypomnieć jej o Brandonie?
– Wciąż go kochasz – szepnął niepewnie.
Chciał, żeby zaprzeczyła, ale Maren milczała. Minęła minuta, potem druga, trzecia… Kyle wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwiczki.
Maren stała wyprostowana. Nie odwróciła się, kiedy odjeżdżał. A jednak pragnęła powierzyć mu swój najgłębszy sekret.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Maren nie mogła zasnąć. Noc ciągnęła się bez końca. Leżała na łóżku i przypominała sobie ciepło palców Kyle’a i smak jego ust. Dziwiła się, że tak bardzo go pragnie. Kiedyś myślała, że Już nigdy nie będzie mogła spojrzeć na mężczyznę. Zwłaszcza wtedy, bezpośrednio po wypadku…
Nagle obraz Kyle’a rozwiał się jak poranna mgła. Powróciły dawne zmory. Brandon. Czy jest skazana na Brandona? Czy już nigdy się od niego nie uwolni? Cóż, każdy musi dźwigać swój krzyż…
Minęły trzy lata od rozwodu, ale były mąż wciąż wracał do niej w koszmarnych snach. Początkowo sądziła, że stare rany zabliźnią się, ale później straciła nadzieję. Rozeszli się, ponieważ Brandon uważał, że monogamii nie należy mylić z monotonią, a ona miała już dosyć kolejnych jego flam. Myślała, że rozwód skończy wszystko. Myliła się. Brandon wracał, przysięgał wierność, a później znikał z nową kochanką. Cieszyła się. jeśli nie była to jej przyjaciółka.
Kiedyś jednak przyniósł jej kwiaty i zaproponował pojednanie. Pojechali do Heavenly Valley, żeby spędzić tam „drugi miesiąc miodowy”, jak mówił.
Brandon uwielbiał sporty, zwłaszcza narciarstwo. Od rana był już na trasie. Wybierał przy tym najniebezpieczniejsze zjazdy i często zbaczał ze szlaku. Lubił się popisywać. Maren cierpła skóra ze strachu, a on śmiał się z niej. Miała już dosyć jego drwin.
Tego ranka zabrał ją na trasę, żeby pokazać coś szczególnie ciekawego. Miał zamiar zjechać po lodowej pokrywie tuż nad krawędzią przepaści. Nie chciała na to patrzeć. Właściwie zmusił ją, żeby oglądała jego popisy.
Resztę pamiętała jak przez mgłę. Szczegóły ujawniały się dopiero w trakcie najbardziej koszmarnych snów. Skok… upadek… czyjś krzyk – chyba jej… ciemność, szpitalne sale… jakiś chirurg w zbryzganym krwią fartuchu, tłumaczący jej, że mąż nie będzie mógł chodzić…