Najgorsze było to, że Brandon obarczył ją całą winą. Jego kariera tenisisty legła w gruzach. Po serii skomplikowanych operacji mógł poruszać się tylko o kulach. Istniała jednak nadzieja, że pokona kalectwo, dlatego Maren starała się go nie denerwować. Kosztowało ją to wiele łez i nie przespanych nocy.
Za oknem zaczęło świtać. Czy Kyle miał rację mówiąc, że ona wciąż kocha Brandona? Czy mogła kochać człowieka, który ją notorycznie zdradzał i po sztubacku popisywał się przed nią na oblodzonym zboczu nad przepaścią? A może kocha zależnego od niej finansowo, nieszczęśliwego kalekę?
Potrząsnęła głową. Gdyby tylko mogła zapomnieć o przeszłości. Niestety, jej miłość skończyła się, kiedy po raz pierwszy musiała spać sama. A może dopiero za drugim lub trzecim razem? Wiele przecież była mu skłonna wybaczyć. Wiele – ale nie wszystko.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta. Zwlokła się z łóżka i skierowała w stronę łazienki. Lepiej wcześniej zacząć pracę niż zajmować się sprawami, których nie można rozwiązać. Musi przede wszystkim zastanowić się, co dalej robić. Ciekawe, czy Kyle Sterling nie wycofa swej propozycji? Na samą myśl o nim spłonęła rumieńcem. Rozebrała się. Powoli odsunęła zasłonę prysznica i odkręciła kurki. Skuliła się pod mocnym strumieniem letniej wody.
Niestety, cały czas czuła się winna. Na próżno usiłowała sobie tłumaczyć, że to wygłupy Brandona doprowadziły do tragedii. Wszak przecież dla niej pojechał do Heavenly Valley i przed nią popisywał się owego fatalnego poranka.
– Dosyć – szepnęła do siebie. – Dosyć tego.
Odkręciła mocniej kurek. Woda polała się na jej puszyste, kasztanowe włosy.
Myślami znowu powróciła do Kyle’a. Uśmiechnęła się bezwiednie. Ciekawe, co by powiedział, gdyby ją teraz zobaczył?
Mydląc ramiona zaczęła sobie przypominać wszystkie szczegóły wczorajszego spotkania. Kyle wciąż wydawał jej się zagadkowy i… niezwykle pociągający. Szkoda, że tak się skończyło. Ciekawe, czy będzie chciał z nią Jeszcze rozmawiać? Choćby w interesach…
Wciąż miała przed oczami jego sylwetkę, sprężysty krok, sarkastyczny, a jednak miły uśmiech… Błądziła myślami wokół różnych szczegółów. Coraz bardziej przypominało to wędrówkę w labiryncie, z którego nie można się wydostać.
Sięgnęła po ręcznik. A jednak sprawa przedstawiała się dosyć poważnie. Chciał kupić Festival Productions… Poza tym, mimo jej deklaracji, wciąż czuł się zagrożony działalnością piratów. Wszystko przecież może się powtórzyć. Maren obawiała się, że Kyle ma powody, żeby nie ufać Festival Productions. No tak, ale przecież zostawia jej dużo swobody…
Nagle uderzyła ją pewna myśl. Umowy! Przecież nie podpisał umów. Maren poczuła, jak miękną jej kolana. Teczka z dokumentami została w samochodzie Kyle’a. Wtedy, kiedy uciekała przed jego pieszczotami, zupełnie zapomniała o tak przyziemnych sprawach jak interesy. Wzniosła oczy do nieba. Nigdy nie zdarzały jej się podobne wpadki. Tym razem dala się ponieść emocjom i popełniła błąd. Oczywiście nie wątpiła, że Kyle zwróci jej teczkę. Bala się tylko jego złośliwego uśmiechu oraz tego, że uznają za osobę nieodpowiedzialną i zbyt uczuciową.
Narzuciła na ramiona pierwszy z brzegu szlafrok i zaczęła myszkować po domu w nadziei, że znajdzie jednak wszystkie dokumenty. Na próżno. Zachlapała tylko dywan wodą.
Suszyła włosy nie patrząc w zaparowaną taflę lustra. Dopiero po chwili w jej głowie zrodziły się nowe podejrzenia, i to wobec siebie samej. Może podświadomie zrobiła to specjalnie? Może chciała jeszcze raz spotkać się z Kyle’em i szukała jedynie jakiegoś pretekstu?
Chciała natychmiast zadzwonić, ale spojrzawszy na zegarek stwierdziła, że jest stanowczo za wcześnie. Nie każdy lubi się budzić wraz z pierwszymi ptakami. Ubrała się i zeszła na dół, do samochodu. Jak zwykle była pierwsza w biurze. Księgowa miała wolne. Ekipa filmowa pracowała w plenerze. A Jane… Cóż, Jane przychodziła ostatnio coraz później. Maren pozwalała jej na to, ponieważ i tak pracowała za dwóch. Podkrążone oczy sekretarki świadczyły, że znowu ma problemy z Jacobem.
Tym razem Jane dotarła do biura grubo po dziewiątej. Maren zadzwoniła wcześniej do Sterling Recordings i rozpoczęła już pracę nad pierwszą piosenką z nowego albumu Mirage. Zaczęła od tego, że przesłuchała ją kilkakrotnie, by nauczyć się słów. Powtarzała je właśnie razem z zespołem, kiedy pojawiła się sekretarka.
Maren nie mogła dalej pracować. Z westchnieniem wyłączyła magnetofon i przeszła do drugiego pokoju. Jane siedziała już za biurkiem. Na twarzy miała grubą warstwę pudru. Wyglądała fatalnie. Maren wskazała jej dzbanek z gorącą kawą. Dziewczyna przeciągnęła dłonią po jasnych włosach i sięgnęła po filiżankę. Z wyraźnym wysiłkiem starała się uspokoić rozdygotane nerwy.
– Miałaś wczoraj zły dzień?
Jane uśmiechnęła się blado i przełknęła pierwszy łyk kawy.
– Nie najlepszy – przyznała. – Na szczęście udało mi się skończyć całą zaległą korespondencję.
Zapaliła papierosa i podała Maren plik papierów. Było widać, że wszystkie są w nienagannym porządku.
– Przecież nie musisz pracować po godzinach, wiesz o tym dobrze.
Jane pochyliła głowę.
– Tak – bąknęła – ale ostatnio przychodzę tak późno… Czuję się winna.
– Nie przejmuj się.
– Widzisz, nie chciałabym mieszać życia zawodowego z prywatnym – wymamrotała i ponownie sięgnęła po niemal pełną filiżankę.
– Czy coś się stało?
Jane zaciągnęła się głęboko papierosem. W jej oczach pojawiły się łzy.
– Nie, nic takiego…
Maren poruszyła się niespokojnie.
– Jesteś pewna?
Dziewczyna skinęła głową bojąc się, że może ją zawieść głos. Maren czekała cierpliwie. Za bardzo ceniła Jane, żeby pozwolić, by poniewierał nią ktoś pokroju Jacoba Greena.
– Nie chciałabyś wziąć wcześniej urlopu?
Wilgotne oczy sekretarki zabłysły gniewnie.
– Posłuchaj, nic mi nie jest. Naprawdę!
– Przepraszam. Nie chciałam być natrętna.
Maren wstała zza biurka, wygładziła fałdy spódnicy i podeszła do drzwi.
– Zaczekaj! – Maren zamarła, słysząc głos dziewczyny. – Tak mi przykro. Sama nie wiem, co mnie napadło. To wszystko jest takie skomplikowane – szepnęła.
– Nie musisz o tym mówić.
– Może powinnam… – wybąkała Jane. – Musisz przynajmniej wiedzieć, dlaczego się spóźniam…
Maren oparła się o framugę drzwi. Same problemy. Wszędzie problemy. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty na zwierzenia, pragnęła jednak pomóc przyjaciółce.
– Ufam ci. Jeżeli się spóźniasz, to na pewno nie bez powodu – powiedziała.
Jane pochyliła się jeszcze bardziej, jakby przygnieciona ciężarem tych słów. Wyglądała tak, jakby lada chwila miała się rozpłakać, co zrujnowałoby doszczętnie jej gruby makijaż.
– Mam trochę kłopotów. Wczoraj znowu się pokłóciłam – wyznała szeptem.
– Z Jacobem?
– Tak – skinęła głową i zagryzła wargi.
Maren myślała, że dziewczyna nie wytrzyma i rozpłacze się, ale Jane zacisnęła tylko pięści i stłumiła wewnętrzny szloch, który podchodził jej do gardła.
– Czy to poważne?
– Jak cholera.
Maren spojrzała na nią z nagłym zainteresowaniem. Jane niezwykle rzadko używała mocnych słów.
– Nie przejmuj się.
– Łatwo ci mówić.
– Wcale nie. Miałam własne problemy.