Выбрать главу

Jane uśmiechnęła się sarkastycznie.

– No i jak z nich wybrnęłaś?

Maren skrzywiła się. Dziewczyna trafiła ją w czułe miejsce.

– Nieważne – mruknęła. – Jeśli chcesz, mogę powiedzieć, co sądzę o twojej sytuacji.

– Sama już nie wiem, czego chcę – szepnęła Jane. – Widzisz, to nie takie proste. Jacob… on… mnie czasami bije. Oczywiście staram się nie poddawać, ale jest silniejszy. Poza tym… poza tym obawiam się, że jestem w ciąży! – zawołała.

Maren zamknęła oczy i oparła się mocniej o framugę.

– Jak się czujesz? – spytała bezbarwnym tonem, nie chcąc się poddać emocjom.

Jane uśmiechnęła się promiennie, po raz pierwszy tego ranka.

– Fatalnie. Rano mam mdłości. Między innymi dlatego się spóźniam…

Maren spojrzała na rozjaśnioną twarz dziewczyny.

– Gratuluję – powiedziała. – A tymi spóźnieniami wcale nie musisz się przejmować.

– Czy uwierzysz – ciągnęła Jan, nie zwracając uwagi na jej słowa – że kiedyś wcale nie chciałam mieć dzieci. Uważałam, że poświęcę się pracy…

– A co na to wszystko Jacob? – spytała Maren i natychmiast pożałowała swych słów.

Twarz Jane straciła nagle cały blask.

– Nic mu nie mówiłam… – skrzywiła się i machnęła ręką. – Kłócimy się bez przerwy. Gdybym powiedziała mu o dziecku, pomyślałby, że chcę go na siłę zatrzymać…

Maren zgodziła się z nią w duchu. Nie chciała jednak, żeby dziewczyna z góry rezygnowała z małżeństwa.

– Na pewno źle go oceniasz – powiedziała ze sztucznym uśmiechem. – Przecież to jego dziecko. Założę się, że będzie skakał z radości.

– Wątpię.

– Tak czy owak, musisz mu powiedzieć.

– Wiem. Powiem mu po wizycie u lekarza. Wybieram się w przyszłym tygodniu.

– Jesteś pewna, że chcesz tego dziecka?

– O tak! Tylko… tylko… boję się tego, co ma nastąpić. – Oczy Jane pociemniały nagle. – Jake tak bardzo się zmienił. Zupełnie go nie poznaję…

Maren rozumiała ją nazbyt dobrze.

– Nie martw się na zapas. Ojcostwo uszlachetnia. Może uratujesz wasz związek. – Sama nie wiedziała, skąd bierze się w niej tyle optymizmu.

– Jake ma przecież dorosłe dzieci i w ogóle ich nie widuje.

Maren otworzyła na chwilę usta. Wiedziała, że Jacob jest dużo starszy od Jane, ale nigdy nie słyszała o jakimkolwiek potomstwie. Cóż, podobnie jak z Kyle’em, prowadziła z nim po prostu interesy.

– To dziecko będzie wyjątkowe! – powiedziała w końcu pewnym głosem.

– Mam nadzieję…

Maren odwróciła się w stronę swego gabinetu. Zatrzymał ją szept:

– Maren…

– Słucham? – spytała odwracając się.

Sekretarka najwyraźniej zmieniła zdanie. Zacisnęła usta i sięgnęła po kolejnego papierosa. Poprzedni dymił jeszcze w popielniczce.

– Nie, nic takiego… Porozmawiamy później.

Maren uśmiechnęła się.

– Dobrze. Musisz jak najszybciej zobaczyć się z lekarzem. Jestem pewna, że każe ci rzucić palenie.

– Rzeczywiście. Tego mi jeszcze potrzeba – wymamrotała pod nosem dziewczyna.

Maren zmarszczyła czoło. Nie chciała już nic mówić, ale bardzo niepokoiła się o Jane. Zawsze była przeciwna związkowi przyjaciółki z dużo od niej starszym byłym szefem. Obie pracowały dla niego, aż w końcu Maren wykupiła Festival Productions.

Nie ufała Greenowi. Po pierwsze, w interesach potrafił być chytry jak lis. Po wtóre zalecał się do niej dawno temu, kiedy jeszcze była mężatką, a on chyba świeżo po rozwodzie. Zresztą nigdy nie mogła tego dociec, ponieważ Green opowiadał niestworzone historie o swoim życiu osobistym. Można by sądzić, że był żonaty co najmniej dziesięć razy, przy czym pierwszy raz ożeniono go wbrew jego woli, kiedy jeszcze chodził do przedszkola. Nigdy jednak nie wspominał o dzieciach i chyba rzeczywiście ich nie odwiedzał.

Maren miała nadzieję, że już nigdy go nie zobaczy. Niestety, wciąż była mu winna około osiemdziesięciu tysięcy dolarów. Z tego powodu musiała czasami spotykać Greena, a nawet być dla niego miła.

Zadzwonił telefon. Maren podniosła słuchawkę.

– Dzwoni Kyle Sterling. Masz go na drugiej linii – usłyszała miły, wyprany ze wszelkich emocji głos Jane.

– Dziękuję – powiedziała czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. – Zaraz odbiorę.

Zawahała się. Skąd ta reakcja? Dotychczas żaden mężczyzna nie wzbudzał w niej tylu emocji. Maren potarła czoło i przycisnęła guzik z cyferką dwa.

– Słucham?

– Maren? Sekretarka mówiła mi, że chciałaś się ze mną skontaktować.

Jego głos brzmiał chłodno. Gdzieś zniknęła cała czułość poprzedniego wieczoru.

– Nie było to łatwe.

– Sekretarce nie wolno podawać mojego domowego telefonu.

– Nawet ludziom, z którymi prowadzisz interesy?

– Nikomu! Absolutnie nikomu!

– Przykro mi, że cię niepokoję – ciągnęła czując, jakby serce miało wyrwać się jej z piersi. – Wydaje mi się jednak, że zostawiłam wczoraj teczkę w twoim samochodzie…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Jesteś pewna? – usłyszała jego głos.

– Tak – rzuciła krótko.

O co chodzi? Czy Kyle chce ją przestraszyć? A może wziął dziś inny samochód…

– Zaczekaj, sprawdzę – powiedział odkładając słuchawkę.

– Kyle – szepnęła.

Niestety, było za późno. Powoli zaczęła sobie przypominać zdarzenia poprzedniego wieczoru. Spotkanie w biurze. Krótki spacer schodami. Tak, na pewno położyła teczkę na tylnym siedzeniu. Miała nadzieję, że Kyle podpisze wreszcie wszystkie umowy.

Zmarszczyła brwi. Albo ktoś ją ukradł, albo też Kyle specjalnie…

– Mam ją – usłyszała w słuchawce zdyszany głos. – Miałaś rację. Była na tylnym siedzeniu.

Maren odetchnęła z ulgą.

– Świetnie. Przyślę po nią kogoś dziś po południu.

Usłyszała stłumiony śmiech. Kyle najwyraźniej nieźle się bawił.

– Jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko temu – wykrztusił i znowu zachichotał. – Mam zamiar zostać tutaj aż do poniedziałku.

– Jak to? – Maren nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Przecież dzisiaj jest piątek.

Odpowiedział jej śmiech.

– Zaraz… gdzie jesteś?

– W San Diego. Przyjechałem tu bezpośrednio po naszym spotkaniu. Nie wiedziałem, że mam w samochodzie coś tak cennego.

– Ja też – wyjąkała Maren. – Jesteś więc u siebie, w La Jolla?

– Mhm.

Maren wyobraziła sobie zmysłowy płomień, który zapalił się w jego oczach.

Spojrzała na zegarek. Podróż do San Diego zajęłaby jej około czterech godzin. Tyle czasu! Szkoda, że zaplanowała sobie pracę w czasie weekendu.

– Wspaniale – mruknęła ponuro.

– Naprawdę potrzebujesz tych papierów?

– Raczej tak – odrzekła. – Zwłaszcza po twojej wczorajszej propozycji.

Kyle zamyślił się na chwilę.

– Nie mogę ci ich przywieźć, Maren.

– Jasne…

Nie wiedziała, co zrobić.

– A może jednak przyjedziesz do mnie na weekend? – spytał cieplejszym tonem. – Moglibyśmy popracować nad albumem Mirage. Poza tym… może namówiłbym cię na sprzedaż Festival Productions.

– Myślisz, że ci się uda?

– Na pewno.

Poczuła nagle zimny dreszcz.

– Chętnie bym przyjechała, ale…

– Boisz się?

Bez trudu wyczuła, że jest na nią zły.

– Tego nie powiedziałam.

– Nie musisz. Czuję to. O co chodzi, Maren? Czy jesteś związana z innym? Czy też może masz taki sposób uwodzenia mężczyzn?

– Nie, nie… – Ręce jej się trzęsły.

– Wobec tego możesz śmiało przyjechać!