Выбрать главу

Renate miała już dwadzieścia pięć lat. Za lat dziesięć, jeśli nie przestałaby jeść tyle słodyczy co teraz, byłaby trzy razy grubsza. Teraz jeszcze była ładna pulchną lalkowatą urodą, choć usta nabrały już wyrazu chronicznego niezadowolenia. Konwersowanie z nią było przeraźliwie nudne. Na ogół odpowiadała tylko „tak” lub „nie” obojętnym tonem, ale potrafiła od czasu do czasu wtrącić kąśliwą uwagę o którejś z młodych dziewcząt z kręgu znajomych. Jedyne, co ją bawiło, to plotki. No i oczywiście komplementy. Wszelkie inne tematy po prostu ją nudziły.

Była jeszcze owa rozpalona lawa pulsująca w jej ciele. Temperament odziedziczyła po ojcu, który miał w mieście niezliczoną liczbę kochanek. Renate nie wiedziała o nich, gdyby tak było, dawno bez wahania dałaby upust swym żądzom. Teraz była już zbyt utemperowana. Pozostawała pod przemożnym wpływem matki i wpojonych przez nią surowych zasad.

Wiele kosztowało ją zejście na kolację, a i tak przez cały czas siedziała z kwaśną miną. Nie mogła przecież wyznać, że podsłuchiwała pod drzwiami, a musiała w jakiś sposób ukarać rodziców. Jeszcze zobaczą!

Ani ojciec, ani matka nawet słowem nie wspomnieli o wizycie młodego człowieka, tak jakby wcale nie miała miejsca. Niewiele się do niej odzywali. Byli równie zagniewani i zamknięci w sobie jak i ona.

Przyjemny posiłek!

A więc nosił nazwisko Lind. Lind von… coś tam, tak powiedziała matka. „Lind” łatwo było zrozumieć, ale ta druga część… To chyba w tym jego dziwnym języku.

Renate bliska była histerii z powodu, że go straciła.

Wieczorem, gdy już miała się położyć, przydarzyło się jej coś niezwykłego.

Stała, gotowa już rozsznurować suknię, gdy znienacka powietrze w pokoju naładowało się niby w czasie burzy, nagle przemienione jakby w rozedrgany złoty pył, wypełniający także i ją całą.

Zastygła w pół ruchu.

Ogarnęła ją nieprzeparta chęć wyjścia.

Czy gdzieś jej oczekiwano? Czy ktoś ją do siebie zaprosił na wieczór, a ona o tym zapomniała?

Ale któż mógłby to być? Wszelkie zaproszenia przechodziły przez ręce rodziców, to oni dobierali jej przyjaciółki. Na ogół opuszczała dom tylko w towarzystwie matki i ojca, gdy szli do swoich znajomych, równolatków.

Nie będąc w pełni świadoma tego, co robi, zasznurowała suknię i przejrzała się w lustrze. Włosy… Co mogła teraz z nimi zrobić?

Po omacku wsunęła w nie kilka spinek i szpilek, by nie zwisały tak całkiem niemodnie. Dobrze, że nie zdążyła usunąć z twarzy całego tak pieczołowicie wykonanego makijażu. Jeszcze tylko trochę karminu na usta i…

Wspaniale! Przystanęła nasłuchując.

Niczego oczywiście nie usłyszała, choć wydawało się jej, że ktoś woła, a może szepcze – nie potrafiła tego ocenić: „Chodź Chodź, Renate!” Bezdźwięczne wołanie wprawiło ją w stan podniecenia, zadała sobie nawet pytanie, czy jest czysta i czy ma na sobie odpowiednią bieliznę.

Doszła do wniosku, że tak właśnie jest.

Ale wychodzić, teraz? O tej porze?

Tak, pokusa, by usłuchać wołania, była zbyt silna.

Tylko jak zdoła wydostać się niezauważenie?

Ojciec i matka… Czy już się położyli? Wyjrzała na korytarz. Tak, lampa na dole była zgaszona. Wszyscy udali się na spoczynek.

Ale mogli być w swoim pokoju i jeszcze nie spać. Musi się przekraść na palcach…

Renate założyła pelerynę i zeszła schodami w dół. Nikt jej nie słyszał. Ostrożnie przekręciła klucz w zamku. Pożądanie i tęsknota sprawiały jej fizyczny ból, konieczny był pośpiech, musi się spieszyć, by jemu nie znudziło się czekanie.

Jemu?

Skąd to przekonanie?

Szczęśliwa, że udało jej się wydostać niepostrzeżenie, oparła się o drzwi wejściowe i odetchnęła z ulgą. Naciągnęła na głowę kaptur peleryny, by nikt jej nie rozpoznał.

Och, oczywiście wiedziała, że to mężczyzna. Ten pulsujący niepokój w jej ciele mógł wywołać tylko mężczyzna. Przypuszczała też, że wie kto.

Człowiek o tak niezwykłych oczach. O wyzywającym uśmiechu i zmysłowych ruchach.

Renate nie była obdarzona szczególnie błyskotliwą inteligencją. Nie zastanawiała się, jak to wszystko jest możliwe. Pchało ją naprzód własne podniecenie i niezłomna wola oczekującego jej mężczyzny.

Pod lipami na esplanadzie stał powóz do wynajęcia. I woźnica, i koń mieli zwieszone głowy jakby we śnie. Kiedy przemykała się obok nich, ocknęli się i woźnica zapytał:

– Powóz, panienko?

Gwałtownie potrząsnęła głową, jeszcze bardziej się pochyliła i pobiegła dalej. O dziwo, dokładnie wiedziała, dokąd zmierza, nie odczuwała najmniejszych wątpliwości, choć nie miała pojęcia, gdzie on mieszka.

A on czekał, czekał…

Musi się spieszyć, gnać, by nie znudziło mu się czekanie. A jeśli nagle zostanie tu na ulicy, bo on przestanie ją wzywać?

Renate westchnęła i pobiegła dalej.

Przy rynku stał policjant, w zaułkach napotkała kobiety lekkiego prowadzenia, ale nie podnosiła głowy, tylko spieszyła dalej, ciało jej stawało się coraz cięższe, coraz bardziej wypełnione pożądaniem.

Musi przejść przez tę bramę, była tego pewna. A jeśli okaże się zamknięta?

Szczęśliwie tak nie było. Gdy tylko weszła do środka, z cienia wysunęła się jakaś postać: mężczyzna w pelerynie. Przyciągnął ją do siebie, owinął połami. I on rozgrzany był żądzą, poznała to po jego oddechu. Nie opierała się ani trochę, gdy odchylił jej głowę w tył i pocałował. Z uniesienia bliska była utraty przytomności.

Spokojnie, lecz zdecydowanie wprowadził ją po schodach na górę. Renate, która w tej chwili cała była wyłącznie pożądaniem, bez wahania pospieszyła za nim. W mieszkaniu, w którym się znaleźli, niewiele widziała, nie zatroszczył się bowiem o to, by zapalić świecę.

W uniesieniu, zapominając o wszelkich zasadach moralnych, pozwoliła, by zdjął z niej ubranie. Czynił to powoli, jak gdyby upajając się tym, jakby pragnąc przedłużyć rozkosz. W ostatniej chwili powstrzymała się przed niemądrym powiedzeniem: „Kto czeka na coś dobrego, nigdy nie czeka zbyt długo”.

Miała jednak dość wyczucia, by rozumieć, że takim głupstwem mogłaby obudzić jego niezadowolenie.

Powolny sposób, w jaki ją rozbierał, napawał ją rozkoszą, choć jednocześnie wystawiał na próbę jej cierpliwość. Ciało jej płonęło, ledwie mogła utrzymać się na nogach, a on to widział czy raczej może wyczuwał w ciemnościach. Zaśmiał się cicho, uradowany, i uspokoił pocałunkami od ramienia aż do piersi. Z trudem chwytając oddech, Renate jęknęła cicho.

Tej nocy dostała to, czego pragnęła, a nawet jeszcze więcej. Wydawało się, że udzieliła mu się jej gorączka, odpowiadał na jej namiętność z intensywnością, o jakiej marzyła. To było cudowne, och, jakie cudowne!

Mimo wszystko była jednak z czegoś niezadowolona, tak, wręcz zawiedziona. Czegoś jej brakowało. Może czułości? Jego pieszczoty były bardziej… Jak je nazwać? Niczego nie można było mu zarzucić, wiedział dokładnie, jak najlepiej ją zaspokoić, rozpalał od nowa na wszelkie niewyobrażalne sposoby. Przeżyła orgię zmysłowej rozkoszy…

A jednak tkwiło w nim jakieś zimno. Jakieś… wyrachowanie. Bez wątpienia uważał ją za cudowną i sam był wspaniały. Ale coś się za tym kryło. To, co jej okazywał, nie było miłością, miała wrażenie, że ofiarowuje jej czystą zmysłowość. To jednak nie mogła być prawda, wszak prosił o jej rękę, jasne więc, że musi ją kochać!

W ciemnościach nie widziała co prawda jego twarzy, miała jednak straszne przeczucie, że jest ona zimna, kamienna, nieprzenikniona.

Och, nie, jakaż ona głupia! Jak może choćby wyobrażać sobie coś podobnego? To niemożliwe, tak cudownie przecież pieścił jej skórę!