Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem. Kierując się zbyt wielkim optymizmem, wepchnął nowe, czyste i ciepłe ubranie do klatki przez niewielki otwór, przez który zwykle wsuwał jedzenie.
– Załóż to! Wiesz, jak to się robi.
Nie zdążył jeszcze zamknąć klatki, a już ubranie zostało ciśnięte mu w twarz.
– Co to znaczy? – zapytał Solve surowo. – Masz ochotę robić trudności? Odradzałbym ci to.
Heike tylko wpatrywał się weń wyrażającym sprzeciw wzrokiem.
Solve wyciągnął rękę i mocno chwycił chłopca, który w odpowiedzi wbił mu zęby w dłoń.
Teraz Solve spróbował go przekonać:
– Wyjdziesz stąd, czy tego nie pojmujesz? Na dwór, na powietrze! Zobaczysz miasto, a potem łąki, góry i jeziora, rzeczy, o jakich ci się nie śniło. Ale musisz być ubrany, żebyś nie zmarzł i żeby ludzie nie oglądali cię gołego.
Zakładaj to, inaczej zostaniesz tutaj sam i umrzesz z głodu.
Zdawał sobie sprawę, że to pusta groźba. Heike prawdopodobnie też o tym wiedział. Przeklęty kwiat wisielców z pewnością zatroszczyłby się o to, by „nie zapomniał” o synu.
Czuł się jak spętany! Spętany nierozerwalnym łańcuchem, i to na własne życzenie. Życzenie, by posiadać mandragorę, no i z powodu nieprzemyślanej miłosnej przygody z Renate Wiesen.
Nie mógł teraz zrozumieć, po co wdawał się w tą historię z dziewczyną. Powinien był zachować przynajmniej trochę ostrożności!
Solve ze wszech miar żałował tego, co się stało, nie miało to jednak żadnego znaczenia.
Nie spodziewał się, że chłopiec go usłucha, nagle jednak spostrzegł, że malec męczy się, nieporadnie usiłując naciągnąć spodnie.
Nigdy jeszcze nie miał na sobie takiego ubrania, choć oczywiście widział, jak Solve się ubiera.
Wyglądało to doprawdy żałośnie. Nieduży człowieczek, nie mający żadnej wprawy, mocujący się ze spodniami. Ale w jego strasznych żółtych oczach gorzał zapał, świadczący o tym, że robi to nie na skutek gróźb Solvego, lecz dlatego, że zapragnął się wydostać. Było to zrozumiałe, nawet Solve musiał przyznać.
Nie oznaczało to, że odczuwał choćby cień wyrzutów sumienia z tego powodu, że przez tyle lat trzymał dziecko w zamknięciu. Przeciwnie, uważał, że świadczy ludzkości przysługę, chroniąc ją przed tym wstrętnym i groźnym stworem.
Tak właśnie myślał Solve Lind z Ludzi Lodu, który stał się jednym z najciężej dotkniętych w rodzie. Był też, ze względu na swą urodę i ludzki wygląd, jednym z najbardziej niebezpiecznych.
Prawdę jednak powiedziawszy, w ciągu ostatnich miesięcy katastrofalnie podupadł. Sam, oczywiście, tego nie zauważał, ale dostrzegli to jego współpracownicy. Mówił szybciej, bardziej niedbale, z większym podnieceniem, ubierał się co prawda starannie, lecz bardziej strojnie, krzykliwie, wręcz wyzywająco. Nosił buty na wysokich obcasach i używał zbyt dużo szminki – w tych czasach malowali się także i mężczyźni; w niczym nie miał umiaru. Uczucia i potrzeby innych ludzi nie obchodziły go ani trochę, bez wahania odbierał życie, jeśli tylko mogło to być pomocne w osiągnięciu jego celów, a dokonywał zbrodni w sposób wyrafinowany, nie budząc niczyich podejrzeń. Chociaż… nawet w tym stał się bardziej nieostrożny; po licznych sukcesach jego pewność siebie ciągle wzrastała.
Patrząc trzeźwo, dużo wyżej po drabinie hierarchii społecznej nie mógł się już wspiąć, choć spełniał wiele niezbędnych ku temu warunków. Brakowało mu jednak duchowych zdolności. By coś osiągnąć, nie wystarczą ambicje i zazdrość w stosunku do tych, którym się powiodło. Przede wszystkim należy pozyskać sobie szacunek innych, a tego już Solve nie umiał.
Właściwie więc cieszył się, że ma powód, by zerwać z obecnym życiem.
Chłopczyk był teraz na tyle chętny do współpracy, że zgodził się, by Solve pomógł mu nałożyć ubranie. Ojciec otworzył drzwiczki do klatki, drzwiczki, które właściwie nigdy do tej pory nie były używane, i chociaż chłopiec warczał i kilkakrotnie usiłował pochwycić go zębami, udało się nałożyć mu ubranie i coś na nogi. O butach Solve oczywiście nie pomyślał, znalazł jednak parę sporych kawałków skóry i rzemienie do ich obwiązania. To musiało wystarczyć.
Drzwiczki zostały na powrót zatrzaśnięte, Solve przykrył klatkę derką i wyniósł ją do czekającego już powozu.
Heike nie zobaczył więc nic, kiedy go wynoszono. Poczuł jednak inne, dla niego nowe powietrze; Solve poznał to po sposobie, w jaki chłopiec oddychał. Heike był zdumiony i przerażony.
Powóz okazał się szykowny, zakryty, siedzenia obite miał aksamitem, złote listwy. Solve załadował go do pełna tym, co jego zdaniem mogło się przydać, i oczywiście wstawił do środka klatkę. Sam, zamknąwszy dom na cztery spusty, usiadł na koźle.
Księżyc na niebie stał prawie w pełni, jedynie brzegi miał nieco postrzępione. Powietrze było chłodne, ale rześkie, przyjemne. W parkach zakwitły wiosenne kwiaty, a pączki na drzewach zmieniały kolor z fioletowego na delikatnie jasnozielony. Teraz co prawda nie było tego widać, ciemności nocy spowiły bowiem ziemię.
O najcichszej godzinie doby Solve opuścił miasto skrzypiącym powozem. Firmę, w której pracował, pozostawił niemal całkowicie ogołoconą z pieniędzy. Pokaźne zasoby znajdowały się teraz w jego bagażach.
Przyszłość mogłaby mu się rysować w nader jasnych barwach, gdyby nie ów straszny ładunek, znajdujący się we wnętrzu powozu…
Solvemu wydał się tym straszniejszy, że miał świadomość, iż nigdy się go nie pozbędzie.
Heike siedział spokojnie; skulony w kąciku klatki, nasłuchiwał i chłonął świat.
Nie odezwał się ani słowem, ale wszystkie jego zmysły wibrowały ze zdziwienia.
Wokół niego i pod nim wszystko trzęsło się i skrzypiało, do nozdrzy docierały osobliwe zapachy, obce powietrze, inna temperatura… Wysunął rękę przez dziurę między drążkami i pociągnął za derkę, chcąc ją odsunąć, by coś zobaczyć. Na nic się to jednak nie zdało, derka bowiem wetknięta była pod spód klatki.
Heike w ciemności, po omacku, odszukał swego najdroższego przyjaciela, mandragorę. Odnalazł ją i zdjął z haczyka, mocno przycisnął do piersi, tak jak czynią wszystkie dzieci, szukając pociechy u szmacianych kukiełek.
Mandragora była ciepła, dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Przytulił do niej swą brzydką buzię i siedział nieruchomo, czując w piersi wielką pustkę, taką, jaka ogarnia człowieka, gdy nie rozumie nic z tego, co się wokół niego dzieje.
Solve wziął kurs prosto na zachód, przez dolinę Dunaju, kierując się ku wyżynie wokół Salzburga.
Kiedy świt wstawał nad górami na wschodzie, jechał przez uśpione wioski, w których nawet psy się nie zbudziły.
Czarne sylwetki domów rysowały się na tle nocnego nieba, mgła podnosząca się z wiosennie mokrej ziemi snuła się przed jego oczyma. Oddychał głęboko i z autentyczną ulgą.
Chciał zacząć wszystko od początku, stworzyć sobie nowe życie, Heike czy nie Heike. Wyruszał w świat na poszukiwania Tengela Złego i bardzo się tym radował. Traktował swego budzącego grozę przodka jak bliskiego krewnego i sprzymierzeńca.
Gdyby tylko zdołał odnaleźć miejsce spoczynku Tengela Złego, skończyłyby się wszystkie jego troski!
Niezależnie od okoliczności Solve nie chciał ryzykować wypuszczenia Heikego na świeże powietrze. Solve nigdy by się nie przyznał, że boi się chłopca, ale tak właśnie było.
Zdecydował natomiast co innego: zaniósł klatkę do niewielkiego jeziorka i zanurzył ją w wodzie razem z malcem w ubraniu. W ten sposób i klatka się wyczyści, śmiał się do siebie.
Kiedy leżał tak na wystającym kamieniu, trzymając klatkę w wodzie, odczuł nieprzepartą pokusę… Popatrzył na zanurzonego po szyję chłopca, przerażonego do szaleństwa nowymi, nieznanymi okolicznościami, przeniósł wzrok na mandragorę… i dostrzegł możliwość, jaka się przed nim zarysowała.